Najważniejsze w realnej polityce jest posiadanie argumentów przetargowych. I trzeba nimi umieć handlować.
W polityce trzeba być realistą, szczególnie w polityce zagranicznej. Liczą się oczywiście racje moralne, liczy się prawda historyczna, liczą kwestie godnościowe i honorowe, lecz najwięcej można ugrać uprawiając politykę realną. W relacjach polsko-izraelskich i polsko-żydowskich jest kilka oczywistych realiów, które mogą się nie podobać, ale których nie przeskoczymy, szczególnie, gdy chcemy być jakkolwiek skuteczni, a nie tylko przekonani o własnej moralnej oraz historycznej słuszności. Praktycznie wszystkie narody są przekonane o własnej moralnej słuszności, a nawet wyższości, a historia jest rezerwuarem argumentów, by tej słuszności czy wyższości dowodzić. Na tym polu niczym szczególnym się nie wyróżnimy, tym bardziej że świat generalnie nie ma pojęcia o dramatycznej, a wręcz tragicznej historii Polski. I trzeba by wydawać co roku grube miliardy, żeby choć trochę obraz Polski zmienić, ale też bez gwarancji powodzenia. Przez dekady to leżało i łatwo się nie podniesie. Tym bardziej że Niemcy, Rosjanie czy Żydzi w tym czasie nie próżnowali i ich polityka historyczna odnosiła bardzo realne sukcesy.
Realia są takie, że Izrael jest specjalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych i to się nie zmieni w przewidywalnej przyszłości. Środowiska żydowskie w USA mają ogromny wpływ na amerykańską politykę, biznes i finanse, mają wpływ na kształt Izby Reprezentantów, Senatu, sądów, mediów, na Hollywood i instytucje kultury, na uczelnie i naukę oraz edukację etc. Nie ma tu żadnej teorii spiskowej, po prostu przez dekady sobie na taką pozycję zapracowały. W związku z tym nie można mieć dobrych relacji z USA mając złe stosunki z Izraelem czy najważniejszymi organizacjami żydowskimi. Wobec słabości militarnej Unii Europejskiej, umizgów wielu państw członkowskich UE do Rosji (często mających wielowiekową tradycję), w związku z położeniem miedzy Rosją a Niemcami, wobec nierozumienia przez wiele państw członkowskich UE specjalnego statusu Polski jesteśmy skazani na sojusz z USA (także w ramach NATO) jako jedyną realną gwarancję bezpieczeństwa Polski. Stany Zjednoczone nie zapewnią nam bezpieczeństwa, jeśli nie będziemy mieli przynajmniej poprawnych relacji z Izraelem. Takie są twarde fakty i można opowiadać różne dyrdymały, łącznie z odwoływaniem się do strategicznego sojuszu z Chinami (o Rosji nie wspomnę), ale tego się nie zmieni, chyba że chce się igrać niepodległością Polski.
Realia są też takie, że przez ponad 50 lat Izrael i naród żydowski wytrwale pracowały na status jedynej, wyjątkowej, specjalnej i niepowtarzalnej ofiary w dziejach ludzkości. Holocaust jako wyjątkowe wydarzenie w dziejach (mimo istnienia innych przykładów ludobójstwa, np. Ormian czy Polaków) stał się najważniejszym argumentem w uzyskaniu takiego statusu. I to działa nie tylko na płaszczyźnie moralnej czy historycznej, ale także politycznej i w wielu innych dziedzinach. Polacy są jedynym realnym konkurentem, jeśli chodzi o status wyjątkowej ofiary, bo ucierpieli nie tylko od Niemców, ale też od Rosjan (i innych narodów ZSRS), zanim ci drudzy sami stali się ofiarą. I nigdy struktury demokratycznego polskiego państwa nie kolaborowały ani z Niemcami, ani z Sowietami, gdy ci byli agresorami. Nieprzypadkowo też nie było polskich ochotników w oddziałach Waffen-SS czy innych tego typu niemieckich formacjach. Moralnie trudno jest Polaków zaatakować, ale jakiś pretekst zawsze się znajdzie, np. rasistowski argument o „wyssaniu antysemityzmu z mlekiem matki”.
Siłą rzeczy Polacy jako konkurencyjna ofiara są problemem, dlatego takiego specjalnego statusu nam się odmawia. A wręcz na siłę szuka się argumentów, że taki status się Polakom nie należy, że jest uzurpacją, a nawet świętokradztwem. Stąd się biorą różne wyskoki z przypisywaniem Polakom współodpowiedzialności za Holocaust. Nie tylko zresztą w Izraelu, ale też w Rosji czy w Niemczech. W Izraelu chodzi o tę historyczną i moralną wyłączność, w Niemczech i Rosji o odpowiedzialność za zbrodnie na Polakach. Polska mogła oczywiście wiele zrobić, żeby nie było tak łatwo odmawiać nam statusu specjalnej ofiary, ale tego nie zrobiono i teraz bardzo trudno jest to zmienić, choć oczywiście trzeba się starać, nawet jeśli będzie się to wiązało ze sporymi kosztami. Są jeszcze inne realne kwestie w relacjach polsko-izraelskich i polsko-żydowskich, ale dwie grupy problemów wymienione powyżej są najważniejsze.
Czy liczenie się z realiami ma czynić Polskę bezradną i bezbronną, nawet w wypadku wyjątkowo niesprawiedliwych, a wręcz podłych ataków? Nic podobnego. Konkretne przejawy antypolonizmu trzeba szybko i bez stosowania eufemizmów zwalczać. Trzeba być asertywnym i konsekwentnym, twardym i nieugiętym. Ale jednocześnie warto być odpornym na wszelkie prowokacje. A trzeba pamiętać, że wielu siłom w Polsce, a szczególnie poza Polską zależy na przylepieniu Polakom gęby antysemitów, na wszczynaniu awantur i psuciu nam reputacji. I często ci prowokatorzy przebierają się w szaty patriotów walczących o godność i honor polskiego narodu. To kanon działania tajnych służb potężnych sąsiadów, sięgający jeszcze końca XIX wieku i przez ponad sto lat ćwiczony na Polakach w różnych konfiguracjach polityczno-historycznych, ale także całkiem przypadkowych.
Najważniejsze w realnej polityce jest posiadanie argumentów przetargowych. Nie tylko moralnych czy historycznych, choć te są bardzo ważne. Trzeba potrafić jakieś ważne porozumienia blokować. Warto mieć kilka wariantów decyzji, które są ważne dla partnerów, a którymi można na chłodno handlować, rezygnując z tych z góry przeznaczonych na straty. Trzeba być w stanie niezgodą na jakieś rozwiązania podbijać stawkę i sprawiać, że druga strona (inne strony) naprawdę odczuje koszty naszej niezgody czy blokady. I chodzi o całkiem przeliczalne koszty.
Trzeba prowadzić taką politykę, żeby się nie opłacało atakować Polaków zarzutami o wrodzonym antysemityzmie czy współodpowiedzialności za Holocaust. Do tego potrzebna oczywiście świetnej, zawodowej dyplomacji, a nie jakichś miękkich dziamdziaków, nauczonych tego, żeby się wszystkim kłaniać. Ale to wszystko trzeba robić w miarę możliwości bez publicznych awantur (choć czasem nie da się inaczej), drogą zakulisowych zabiegów i uświadamiania drugiej stronie, że jej się coś nie opłaci, albo jej wygrana zostanie okupiona bardzo wysokimi kosztami. Bez niepotrzebnego szarżowania, ale i bez obezwładniającego strachu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/434480-krotki-kurs-realizmu