„Zawodowa” kampania niszczenia kompletnie nie dostrzega człowieka w tym, przeciw komu jest skierowana. Jest absolutnie zdehumanizowana.
Pożegnaliśmy dziś premiera Jana Olszewskiego, który wyróżniał się także tym, że był niszczony za to, kim jest i jakiej Polski chce. W 1992 r. mieliśmy pierwszą „zawodową” kampanię niszczenia polityka z powodu wartości, jakie reprezentował. Wartości bardzo pozytywnych z punktu widzenia narodu, państwa, tradycji, patriotyzmu, niepodległości, suwerenności, polskiego ducha. W 1992 r., ledwie trzy lata po tzw. transformacji, to „zawodowe” niszczenie polityka niepodległościowego wydawało się „długim ramieniem” totalitarnego systemu. Dopiero z czasem wychodziło na jaw, jak bardzo poprzedni system był na początku lat 90. wymieszany z tym nowym, także poprzez biografie ważnych aktorów tamtych wydarzeń.
Wymieszanie i „trzymanie” (najczęściej hakowe) wpływało na słowa wypowiadane w chwili przesilenia (nocna zmiana 4 czerwca 1992 r.). Ale nad słowami można było mniej lub bardziej zapanować, natomiast mimika, mowa ciała mówiły więcej niż słowa. Wystarczy popatrzeć (poprzez archiwalne nagrania i fotografie) na twarze różnych uczestników nocnej zmiany, na mowę ich ciał. W tym było widać istotę i intensywność toczącej się wówczas „zawodowej” kampanii niszczenia.
Klimat „zawodowego” niszczenia z 1992 r. wrócił za prezydentury Lecha Kaczyńskiego i wcale się nie skończył po jego tragicznej śmierci. I znowu to niszczenie miało takie same przyczyny jak w wypadku Jana Olszewskiego w 1992 r. Znowu chodziło o te same wartości. Doszły tylko nowe narzędzia. W 1992 r. funkcjonował już panświnizm spod znaku „Nie” Jerzego Urbana, ale Jana Olszewskiego trudno było nim uderzyć. Choćby z tego powodu, że przecież przez pewien czas (1956-1957) Jan Olszewski i Jerzy Urban byli członkami tej samej redakcji „Po prostu”. Lecha Kaczyńskiego panświnizm uderzał już z całą mocą i miał swoje partyjne ramię w postaci bardzo ważnego polityka Platformy Obywatelskiej Janusza Palikota. Palikot miał w partii wolną rękę na panświnizm i licencję na „zawodową” kampanię niszczenia.
Obecnie obserwujemy trzecią wielką, „zawodową” kampanię niszczenia, a właściwie jej kulminacyjną fazę, bo obiekt tej kampanii, Jarosław Kaczyński, był już atakowany wcześniej: razem z bratem i osobno. Teraz główną licencję ma „Gazeta Wyborcza” z jej trwającym już dwa tygodnie medialnym odpowiednikiem ostrzału rakietowego i artyleryjskiego, wspomaganego przez użycie napalmu. Do ataków z tej strony można się było przyzwyczaić, tym razem jednak uwagę zwraca niezwykła zaciętość, która chyba już dawno przekroczyła granice sadyzmu. Jest coś wysoce chorobliwego w podniecaniu się tym sadyzmem przez głównych egzekutorów. To może być kiedyś przedmiotem badań nad fanatyzmem.
Sadystów widać, gdyż dzień i noc promują swoje dzieło, jego kolejne odcinki. I jak to z fanatykami bywa, dają twarz komuś, kto stoi w cieniu i wszystko to rozgrywa z pełnym cynizmem i z pewnym zblazowaniem nawet. Na pierwszej linii są fanatyczni wykonawcy. I znowu najwięcej mówi o nich mimika, mowa ciała. Warto się im przyglądać pod tym kątem, bo to też pokazuje, jak nienawiść może niszczyć ludzi od środka, jak czyni z nich nienawidzące cyborgi.
„Zawodowa” kampania niszczenia kompletnie nie dostrzega człowieka w tym, przeciw komu jest skierowana. Jest absolutnie zdehumanizowana. Obiekt ataku nie może mieć żadnych ludzkich cech, trzeba go odrzeć z godności. Wtedy egzekutorzy mogą się zachowywać jak filmowi terminatorzy, obcy, predatorzy czy transformersi. Nie spoczną, dopóki obiektu ataku nie zmiażdżą, rozsmarują, rozbryzgają, zetrą w pył. Z wyrazem głębokiej, sadystycznej satysfakcji na obliczach. I z podnieceniem, jakiego nic innego w ich życiu nie wywołało, a może właśnie dlatego. To też bardzo interesujący materiał dla przyszłych badaczy.
Egzekutorzy nie są oczywiście w stanie zapanować nad całością przekazu, a skrajny fanatyzm powoduje, że część tego ponurego widowiska zamienia się w farsę i groteskę. Szczególnie dosadnie widać to po niektórych działaniach Jarosława Kurskiego. Adam Michnik jest zbyt cyniczny i zblazowany, żeby dać się aż tak „wypuszczać” jak jego nominalny zastępca, a faktyczny następca. Osobną kategorię mistrzów groteski tworzą w tej dziwacznej konfiguracji posłowie PO Krzysztof Brejza, Marcin Kierwiński i Cezary Tomczyk. Ich konferencje po każdej „ejakulacji” „Gazety Wyborczej” stanowią mieszaninę wielu gatunków teatralnych z dodatkiem zachowań typowych dla sekt. Starając się być groźni i poważni, są tylko bardziej żałośni w swoim nabzdyczeniu. Elementy farsy i groteski nie zmieniają jednak generalnego sensu tej ostatniej z wielkich, „zawodowych” kampanii niszczenia. Ona jest przerażająco nieludzka, co rodzi jak najgorsze skojarzenia i bardzo poważne obawy, w co to wszystko może się przekształcić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/434220-kaczynski-jest-przedmiotem-zawodowej-kampanii-niszczenia