Kolejne publikacje „Gazety Wyborczej” na temat Jarosława Kaczyńskiego, spółki Srebrna, Instytutu Lecha Kaczyńskiego oraz inwestycji, która nie doszła do skutku, wzbudzają coraz częściej śmiech, ale nie należy ich lekceważyć. Ten brazylijski serial może bowiem skończyć się jakąś poważną tragedią.
Nie chodzi mi o Jarosława Kaczyńskiego, który z tej sprawy wyjdzie bez większego szwanku. Moje obawy budzi przede wszystkim los Geralda Birgfellnera, który z urazy/żądzy zysku/pragnienia zemsty/poczucia odrzucenia wyraźnie wplątał się w groźną historię.
Austriacki biznesmen liczył chyba, że dzięki pokrewieństwu z prezesem PiS nie będzie już musiał w życiu specjalnie się trudzić. Gdy te nadzieje się rozwiały, w tajemniczych, do dziś niejasnych okolicznościach trafił do mec. Giertycha, a wraz z nim na Czerską. Być może wierzył, że w ten sposób wytworzy presję, która zmusi Srebrną do zapłaty nieudokumentowanych, wywindowanych pod niebiosa roszczeń, w całości lub choćby w większej części. Ale dla jego nowych przyjaciół nie jest on żadnym partnerem, a jego cele nie są ich celami; jest co najwyżej pionkiem w ich Wielkiej Grze o władzę nad Polską.
Taki los maluczkich, a dla Mecenasów czy Redaktorów Austriak jest przecież właśnie maluczkim. A tacy, jeśli w porę się nie zorientują, wkraczają na ścieżkę bardzo dla siebie niebezpieczną, przypominającą równię pochyłą albo spiralę upadku.
Podsumujmy:
— Austriak nagrywa na wpół prywatne, na wpół zawodowe spotkania z Jarosławem Kaczyńskim, być może nakłoniony przez swoich nowych przyjaciół. Niszczy elementarne zaufanie nie tylko biznesowe, ale i rodzinne.
— Później owe taśmy lądują w gazecie. Tym ruchem - zakładamy, że dał na to zgodę - Birgfellner stawia w bardzo trudnej sytuacji swoją żonę i innych członków rodziny; właściwie wrzuca granat do rodzinnego salonu.
— Być może już wie, że zabrnął w fatalne rejony, że ktoś nim gra, ale na wycofanie się jest już za późno. Można iść tylko do przodu. Więc Austriak idzie, i upublicznia dziwną fakturę, na której nie zgadzają się NIP-y, która nie opisuje wykonanej pracy, od której wreszcie nie odprowadzono podatku.
— Tu Birgfellner powinien wiedzieć, że zmierza ku ścianie. Ale doradcy szepczą: jeszcze jeden cios, i Kaczyński leży na deskach, to będzie jego koniec. To oczywiście nieprawda, ale ci ludzie wierzą w swoją propagandę, i sądzą, że zwolennicy PiS to jacyś półidioci, którzy - gdy dowiedzą się o planach Srebrnej - to natychmiast wrócą pod skrzydła Platformy. Więc przekonują Austriaka do opowiedzenia w prokuraturze kuriozalnej historii rzekomej koperty z pieniędzmi dla księdza. I on w to brnie. I znów nic, świat nie zadrżał w posadach, było trochę śmiechu, ale Austriak zostaje z tą historią, dla niego przecież również niekorzystną (teoretycznie próba wręczenia łapówki).
— Teraz słyszymy, że Austriak chce sprzedać swoje wierzytelności. Może w nadziei, że ktoś, kto będzie chciał dokuczyć Srebrnej i Kaczyńskiemu, da za te więcej niż dyskusyjne roszczenia choć parę złotych. Ale może tu chodzić także o coś innego: o chęć wyplątania się z tej toksycznej relacji, która Birgfellnera sprowadziła do roli zabawki w rękach potężnych, groźnych, cynicznych sił. Zabawki, która podeptała swój stary świat, i która z powodu oczywistych półprawd może mieć również kłopoty prawo-finansowe.
Jeśli Birgfellner chce uciekać od tego towarzystwa, to czyni słusznie. Warto jednak, by spojrzał na siebie, i spróbował choć trochę odkupić swoje czyny. Najlepiej prawdą.
Na razie niech słucha dobrej rady: i 100 podobnych publikacji, pełnych jeszcze bardziej kreatywnych wistów, nie zmieni historii Polski, choćby dlatego, że „Wyborcza” nie jest już sędzią polskich spraw. Więc naprawdę, nie warto słuchać podszeptów ludzi, o których Birgfellner od dawna ma przecież dobrze wyrobioną, w dużej mierze słuszną opinię.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/434143-czy-birgfellner-wie-ze-stal-sie-zabawka-groznych-ludzi