Dzięki rumuńskiej prezydencji w Unii Europejskiej na negocjacyjne stoły wrócił temat Nord Stream 2. Pojawiła się też szansa na nowelizację dyrektywy gazowej, którą skutecznie blokowały dotychczas Niemcy. Eksperci nie są zgodni, czy to jest przejaw troski o unijne bezpieczeństwo energetyczne czy raczej próba ratowania biznesu z Gazpromem, zanim nie zakończą go amerykańskie sankcje.
W ubiegłym roku, kiedy unijne przywództwo sprawowały Bułgaria i Austria, debatę na temat rosyjskiego gazociągu zamrożono. Czy miało to jakiś związek z tym, że Niemcy konsekwentnie blokowały tę sprawę na poziomie Rady Europejskiej? Pozostawmy to w sferze domysłów. W każdym razie długie miesiące dyplomatycznej ciszy dobrze wykorzystuje Gazprom, który od rosyjskiej strony bez przeszkód kładzie rury na dnie Bałtyku.
Polska, jako jeden z nielicznych członków wspólnoty, od początku sprzeciwiała się budowie Nord Stream 2. Ostrzegaliśmy, czym to grozi i mieliśmy rację. Unijna większość przyjęła jednak niemiecką narrację, że jest to pożyteczny projekt gospodarczy, który prowadzi do dywersyfikacji dostaw gazu na europejski rynek. Nie trzeba być politologiem ani ekonomistą, aby wiedzieć, że są to bzdury oderwane od politycznej rzeczywistości. W przypadku Nord Stream 2 przynajmniej z trzech powodów nie ma mowy o dywersyfikacji. Ten sam dostawca - Gazprom, to samo źródło - Rosja i ta sama trasa co istniejący już Nord Stream 1. Jeżeli nic się nie zmieni, europejskiej kraje będą mogły sprowadzać gaz nawet z trzech stron, ale zawsze i tak będzie to surowiec rosyjski.
Protoplastą UE była założona w 1952 roku Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Już wtedy zdawano sobie sprawę, że surowce energetyczne są gwarancją przetrwania tego sojuszu. Od tamtego czasu świat się zmienił, a raczej jeszcze bardziej skomplikował. Globalizacja uzależniła państwa od siebie gospodarczo, co zrodziło pokusę, aby atuty ekonomiczne wykorzystać do realizacji własnych interesów politycznych. Wraz z rozszerzaniem Unii Europejskiej o nowe państwa stało się jasne, że najpoważniejszym problemem, jeżeli chodzi o zapewnienie wspólnocie bezpieczeństwa energetycznego, jest wysoki poziom zależności od jednego dostawcy, którym z racji bliskości geograficznej oraz zaszłości historycznych jest Rosja. Dostarcza ona na unijny rynek 27,7 % ropy i 29,4 % gazu.
Polska już wiosną 2014 roku zaproponowała utworzenie Unii Energetycznej. Pierwotną intencją tego projektu było zacieśnienie europejskiej współpracy, aby ograniczyć zależność od dostaw gazu z Rosji. Z czasem koncepcję tę rozszerzono o aspekty polityki ochrony klimatu. Ten drugi nurt nabrał znaczenia po zawarciu w 2015 roku Porozumienia Paryskiego, gdzie UE zobowiązała się do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych o 40 proc. do 2030 r.
Polska podkreśla, że w skali całej wspólnoty bezpieczeństwo energetyczne może nam zapewnić tylko dywersyfikacja kierunków, źródeł i dostawców gazu oraz ropy naftowej, jak również rozbudowa infrastruktury towarzyszącej. Nie tylko o tym mówimy, ale podejmujemy też konkretne działania.
Z Rosji sprowadzamy obecnie około 70 proc. gazu. W 2022 roku poziom dostaw z kierunku wschodniego powinien spaść do 33 proc. Jest to dobry plan dla Polski i całej UE. Kluczowe znaczenie ma tutaj budowa Bramy Północnej. Chodzi o wielki projekt infrastrukturalny oparty na terminalu gazowym w Świnoujściu raz gazociągu Baltic Pipe, pozwalającym sprowadzanie błękitnego paliwa z Norwegii. Dzięki temu powstanie w Polsce hub gazowy obsługujący państwa Europy Centralnej i Wschodniej. To jedyna skuteczna przeciwwaga dla zagrożeń na europejskim rynku gazu wynikających z realizacji Nord Stream 2.
Ten plan się powiedzie tylko pod warunkiem, że skutecznie zostanie powstrzymana ekspansja Gazpromu. Jak dotąd wszelkie takie próby kończyły się fiaskiem. Pod naciskiem Niemiec większość państw unijnych robiła dobrą minę do złej gry udając, że rura na dnie Bałtyku to czysty biznes, a nie narzędzie polityczne Moskwy.
Dlatego tak ważne dla bezpieczeństwa energetycznego całej wspólnoty są prace nad nowelizacją unijnej dyrektywy gazowej. Musi ona usunąć dotychczasowe wątpliwości oraz wprowadzić równe i jasne ramy prawne dla wszystkich uczestników rynku gazu. Niezrozumiała i niebezpieczna jest sytuacja, w której Nord Stream 2 działa – jak obecnie - w próżni legislacyjnej, a dla niektórych państw biznesy z Gazpromem wydają się być ważniejsze niż solidarność energetyczna.
Do tej pory Niemcy skutecznie blokowały wszelkie prace nad nowelizacją dyrektywy gazowej. Berlin zawsze mógł liczyć na wsparcie Francji, a wola najsilniejszych państw w UE skutecznie kształtowała opinię całej wspólnoty w tej sprawie. Dosyć nieoczekiwanie, na początku lutego Paryż uelastycznił stanowisko uznając część zastrzeżeń przeciwników Nord Stream 2. Dało to zielone światło do nowelizacji dyrektywy gazowej, która dotyczy m.in. spornego gazociągu. Czy to oznacza przełom? Na pewno można mówić o pewnym postępie, ale entuzjazm studzi poprawka zgłoszona przez Francję i Niemcy, która była warunkiem do złagodzenia stanowiska w sprawie dyrektywy. Chodzi o zapis mówiący, że prawu unijnemu będą podlegały te części gazociągu, które przebiegają przez wody terytorialne ostatniego państwa członkowskiego na trasie nitki. Inaczej mówiąc, poprawka zawęża stosowanie unijnego prawa tylko do wód Niemiec.
Zdaniem wielu ekspertów francusko-niemiecki kompromis idzie za daleko. Nie wszyscy są zgodni co do tego, czy rozpoczęcie dyskusji nad dyrektywą gazową jest przejawem troski o unijne bezpieczeństwo energetyczne czy raczej próbą ratowania biznesu z Gazpromem, zanim nie zakończą go amerykańskie sankcje. Przypomnijmy, że w grudniu ubiegłego roku Izba Reprezentantów Kongresu USA przyjęła rezolucję wzywającą rządy europejskich państw do zablokowania budowy gazociągu Nord Stream2. Prezydent Donald Trump już zapowiedział, że nie wyklucza nałożenia sankcji na firmy zaangażowane w ten projekt. Jedno nie ulega wątpliwości, że w sprawie niemiecko-rosyjskiego biznesu gazowego, w Unii Europejskiej nie ma już takiej spolegliwej, milczącej większości, jak jeszcze przed rokiem. Piłka jest teraz po stronie Parlamentu Europejskiego, który musi się zgodzić na nowe przepisy. Niestety, czas nie jest sojusznikiem w tej sprawie. Regulacje powinny być przyjęte przed zakończeniem budowy gazociągu. Gazprom chce sfinalizować inwestycję jeszcze w tym roku.
W maju czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego. Z oczywistych powodów może to utrudnić i opóźnić porządkowanie spraw wokół Nord Stream 2, a jest to kluczowy problem dla bezpieczeństwa energetycznego wspólnoty europejskiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/433586-solidarnosc-energetyczna-wazniejsza-niz-biznesy-z-gazpromem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.