Eureka! Cóż za sensacja! Portal radiozet.pl odkrył, że gdyby podczepić pod PO wszystkie siły, i „ludowców” z PSL, i parlamentarne przechrzty różnych maści, które z wyboru by się do Sejmu nie dostały, oraz całą polityczną drobnicę z zewnątrz z ciut ponad zerowym poparciem społecznym - to PiS przegra! W tych absurdalnych dywagacjach pozostaje wszakże pytanie, czy rzeczywiście przegra tylko PiS…?
Dla podparcia swego matematycznego odkrycia „zetka” zamówiła „badanie” i obwieściła w tytule: „Koalicja Europejska wygrałaby wybory do europarlamentu”. Pomijam fakt, że nawet średnio rozgarnięty, a potrafiący liczyć człowiek zdaje sobie sprawę, że sumując poparcie dla wszystkich partii przeciw jednej (albo przeciw jednemu), ta jedna byłaby z reguły na straconej pozycji. Tacy np. chadecy z CDU/CSU ze średnim poparciem w granicach 28-30 proc. (w niektórych okręgach nawet na poziomie… 14 proc.) - „ich” kanclerz Angela Merkel już dawno mogłaby spakować manatki. Albo francuski prezydent z „en Marche!”, który dziś walczy z wyborcami na ulicach z użyciem pałek, gazów łzawiących i armatek wodnych… Albo brytyjska premier Theresa May, która też walczy o „być albo nie być”, tyle że z pomocą bardziej cywilizowanych środków niż u sąsiadów z drugiej strony kanału La Manche. Każdy z nich moęz obecnie jedynie pomarzyc o takim poparciu, jakim cieszy się polski rząd, prezydent i partia, z której się wywodzą.
Ale zostawmy zagranicę, wróćmy na naszą ulicę. Wedle badań dla „zetki”, zrealizowanych w pierwszym tygodniu lutego, 42,07 proc. ankietowanych „postawiłoby na >>Koalicję Europejską<<”, a tylko 37,59 na PiS… Ponad 8 proc. obywateli z ok. tysiąca respondentów głosowałoby na ruch Roberta Biedronia - o paranojo! - który w chwili przeprowadzania sondażu nie miał jeszcze nawet nazwy…
A propos, już sama nazwa: „Koalicja europejska” jest totalnym nadużyciem, gdyż sugeruje, jakoby PiS, z którym walczy, jest antyeuropejski. Idźmy dalej: jaki program ma owa „koalicja”? Co ją spaja? Nic właśnie, prócz chęci odbicia władzy, jak w przypadku odsuniętej od niej przez obywateli Platformy Obywatelskiej, a innych chęć zdobycia psim swędem choć jednego mandatu w europarlamencie, czy pokazania, że w ogóle istnieją. I to jest jedyny wspólny mianownik „koalicjantów”, z których każdy mówi, że wystepuje w imieniu Polaków, że „Polacy chcą…”, że Polacy „się sprzeciwiaję…” Semantycznie rzecz biorąc – prawda, bo nawet jeśli jedno z ugrupowań z naszej sceny politycznej popiera 0,37 proc. ankietowanych, to też Polacy…
Polak potrafi! Wszystkie chwyty dozwolone. Co dalej? Po wyborach do europalamentu nastąpią kolejne, do Sejmu, w których PO też chciałaby wystąpić „wspólnym” frontem z tymi, których wyłuskała i zdoła jeszcze wyssać z tonących ugrupowań oraz tymi, którzy dzięki platformianej protezie chcieliby dostać się do budynku na ul. Wiejskiej. Na czele stare twarze, skompromitowane i pozbawione władzy przez obywateli. Inaczej być nie może, choćby z tego względu, że szeregowi platformersi nie zdołali dokonać samooczyszczenia i przewietrzenia najwyższych pięter ich partii. To nastąpi zapewne dopiero po wyborczej porażce „totalsów”, którzy pod wodzą Grzeegorza Schetyny nadal toczą swą desperacką wojnę polsko-polską, w nadziei, że przetrwają i do wewnątrzpartyjnych sankcji jednak nie dojdzie.
W rzeczy samej nie jest to tylko podsycanie wojny polsko-polskiej przez platformiane dinozaury. Nazywając rzecz po imieniu, jest to działanie antypaństwowe, nastawione na destrukcję od pierwszego dnia po zesłaniu PO przez wyborców do ław opozycji, na destabilizację, na zakłócanie funkcjonowania i demontaż państwa, działanie, które umożliwia „totalsom” demokracja, a będące samo w sobie na wskroś antydemokratyczne, godzące w porządek polityczny wyznaczony przez wyborców. Dość wspomnieć hasło „premiera”-aspiranta Grzegorza Schetyny: „ulica i zagranica”…
Posługiwanie się ulicą w formach platformianego akcjonizmu jest demoralizującym warcholstwem, ale wprzęganie zagranicy dla zdobycia wsparcia w wewnętrznej walce politycznej przez PO i przyległości to, mówiąc bez ogródek, przeniewierstwo, zaiste współczesna forma targowicy. Jeden tylko przykład z dwóch światów, po obu stronach Odry. Kilka dni temu niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier ogłosił program rządowy pn. „Narodowa strategia przemysłowa 2030”, którego rdzeń stanowi oficjalna zapowiedź dawno już stosowanej ochrony rodzimych firm przed przejęciami przez inwestorów z zagranicy, od banków, przez koncerny budowlane, energetyczne, po producentów stali; w razie potrzeby państwo będzie wykupowało ich udziały, by nie dopuścić do przejścia w obce ręce (co notabene pozostaje w jawnej sprzeczności z unijnymi regułami). Donald Tusk, dziś szef eurorady, który wbrew pryncypiom zachowania neutralności bezpardonowo ingeruje w wewnętrzne sprawy Polski, były szef PO i premier gotów był wyprzedać wszystko, co polskie, jak np. paliwowy „Lotos”, że wspomnę jego wypowiedź: „Nie ma żadnej ideologicznej przesłanki, by mówić kategorycznie >>nie<< inwestorom z jakiegokolwiek kraju, także z Rosji”, czy w przypadku naszego narodowego, lotniczego przewoźnika: „Nie będziemy ratować LOT-u za wszelką cenę”…
Jaka będzie cena dzisiejszej taktyki zlepku tzw. Koalicji Europejskiej - Platformy Obywatelskiej z przystawkami, którą można sprowadzić do zdania: dla nas „choćby potop”? Na to pytanie polscy wyborcy muszą odpowiedzieć sobie sami. Ostatecznie takich będziemy mieli reprezentantów, rzeczników i obrońców polskich interesów w europarlamencie jak i w Sejmie, jakich sami sobie wybierzemy…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/433035-z-tata-wariata-czyli-antypolski-program-po
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.