Wewnętrzny kryzys demokracji chwieje fundamentami Unii Europejskiej. Nieproporcjonalnie rośnie rola instytucji unijnych, a z drugiej strony maleje znaczenie parlamentów narodowych. Majowe wybory to ostatnia szansa na powrót Unii Europejskiej do demokratycznych korzeni.
„Żółtą kartkę” znamy ze sportu. Zawodnik upomniany takim kartonikiem wie, że jeżeli popełni jeszcze jedno przewinienie to zakończy grę. Podobny system wczesnego ostrzegania działa w Unii Europejskiej. Państwa członkowskie mogą pokazać Brukseli „żółtą kartkę”, jeżeli jakiś pomysł wzbudzi kontrowersje i wątpliwości. Na tym kończą się sportowe analogie, bo w świecie polityki ten mechanizm jest tylko atrapą systemu kontrolnego. Po konkretne przykłady nie trzeba sięgać głęboko w przeszłość. Mimo sprzeciwu parlamentów 11 krajów, które uruchomiły procedurę „żółtej kartki”, Komisja Europejska podtrzymała bez zmian projekt dyrektywy o pracownikach delegowanych. To i tak nieźle, bo sprawie nadano przynajmniej jakiś bieg. Unijni statystycy doliczyli się 370 nieudanych prób uruchomienia „żółtej kartki” przez parlamenty narodowe. Powiodło się trzy razy i tylko w jednym przypadku Komisja Europejska wycofała projekt. Nieskuteczność „żółtej kartki” jest smutnym dowodem na malejącą rolę parlamentów narodowych w stanowieniu unijnego prawa. Jednocześnie nieproporcjonalnie rośnie znaczenie instytucji unijnych. Ich wpływy nie wynikają z traktatów wspólnotowych, lecz z „realpolitik”, czyli dominacji najsilniejszych graczy, którzy nie wahają się narzucać państwom członkowskim zobowiązań godzących czasami w ich podmiotowość. Jak to działa w praktyce, przekonaliśmy się na własnej skórze. Traktaty unijne gwarantują każdemu państwu członkowskiemu uszanowanie prawa do przeprowadzania reform wewnętrznych, w ramach jego kompetencji narodowych. Tymczasem Polska stała się przykładem kraju, wobec którego instytucje unijne nie honorują tej ważnej zasady.
W ostatnich latach prawdziwym dysponentem brukselskiej mocy stała się Komisja Europejska, która decyduje o tym, co jest dobre, a co złe dla pół miliarda ludzi. Tak ogromna władza potrzebuje demokratycznych zaworów bezpieczeństwa. Niestety, nie podołał temu zadaniu Parlament Europejski choć jest jedyną, unijną instytucją pochodzącą z powszechnych i bezpośrednich wyborów. Niska frekwencja w wyborach do PE jest najlepszym dowodem na to, że obywatele nie postrzegają tego gremium, jako poważnego ośrodka władzy.
Czy jest lekarstwo na kryzys trapiący Unię Europejską? Najpierw trzeba postawić dobrą diagnozę. Wielu komentatorów podkreśla, że największym problemem Wspólnoty jest deficyt demokracji. Przejawia się on, m.in. w zbijaniu kapitału politycznego na podziałach pomiędzy „starymi” i „nowymi” oraz „lepszymi” i „gorszymi” państwami członkowskimi. O ile w pierwszym przypadku kryterium klasyfikacji jest proste, tak w drugim obowiązuje wykładnia Komisji Europejskiej. Do worka z napisem „gorsi” można trafić za odrębne zdanie w kwestii migracji, polityki energetycznej, ochrony tożsamości narodowej, porządku prawnego we własnym kraju. Generalnie za wszystko, co z jakiś powodów nie pasuje grupie trzymającej władzę w Unii Europejskiej. To niebezpieczna ścieżka, wzmacniająca siły niechętne projektowi europejskiemu i zwiększające ryzyko jego demontażu.
Unię Europejską można z powrotem skierować na traktatowe tory, m.in. zwiększając rolę instytucji wyłanianych w bezpośrednich wyborach, czyli parlamentów narodowych. W ślad za tym muszą iść jednak konkretne narzędzia pozwalające im na wywieranie realnego wpływu na unijne decyzje. Mechanizm „żółtej kartki” się nie sprawdził, lecz z tej nauczki warto wyciągnąć lekcję. Nie rezygnujmy do końca z systemu kartkowego, ale postawmy na inne kolory. Przedwyborcze miesiące to najlepszy czas na przedyskutowanie rozwiązań, dzięki którym parlamenty narodowe odzyskają znaczenie. Taką możliwość daje procedura „czerwonej kartki” pozwalająca na zablokowanie bądź odrzucenie budzących wątpliwości regulacji proponowanych przez Brukselę. To wyjątkowo potrzebny mechanizm. Wiele unijnych przepisów jest źle uzasadnionych, nieprecyzyjnych i pogmatwanych, co może wywoływać negatywne skutki dla podmiotów, do których są adresowane.
Inne możliwości daje kolejna, tym razem „zielona kartka”. Pozwoli ona parlamentom narodowym na uczestnictwo w stanowieniu unijnego prawa i zgłaszanie własnych projektów oraz wnoszenie poprawek do obowiązujących przepisów. Także w tym wypadku trzeba rozważyć minimalną liczbę parlamentów narodowych, które mogłyby wspólnie wystąpić z taką inicjatywą.
Polska opowiada się za tymi rozwiązaniami, ponieważ jesteśmy za wszystkim, co pozwoli wzmocnić demokratyczny nadzór nad instytucjami unijnymi. Dobrą okazją do wdrożenia programu naprawczego są zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego. Jeśli nie zrobimy tego teraz, to kiedy? Jeśli nie zrobimy tego My - europejscy wyborcy - to kto?
-
Wyjątkowy PREZENT dla prenumeratorów!
Super oferta dla czytelników tygodnika „Sieci”! Zamów i opłać roczną prenumeratę pakietu: tygodnik „Sieci” i miesięcznik „wSieci Historii”, a książkę Andrzeja Fedorowicza „Słynne ucieczki Polaków” otrzymasz GRATIS!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/432618-czy-jest-lekarstwo-na-unijny-kryzys-demokracji
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.