Z ulgą odetchnęli główni aktorzy obozu Dobrej Zmiany i jego zwolennicy, po wtorkowej lekturze „Gazety Wyborczej”, gdzie mogli przeczytać epopeję o liderze PiS Jarosławie Kaczyńskim. Przestrzegałbym jednak przed całkowitym ignorowaniem przedsięwzięcia „Gazety” i jego ewentualnych skutków. Materiał zapowiedziany poprzedniego dnia jako rewelacja medialna, jako bomba polityczna, która rozsadzi na strzępy Prawo i Sprawiedliwość, tekst „Taśmy Kaczyńskiego” okazał się wielkim niewypałem. A dla zwolenników opozycji prawdopodobnie wielkim zawodem.
Opublikowany na kilku stronach gazety materiał miał zdemaskować Jarosława Kaczyńskiego jako polityka, który za kulisami swej politycznej działalności zajmuje się wielkim biznesem. Rzekomo demaskatorski tekst, ukazujący Kaczyńskiego jako nie do końca czystą moralnie postać, wbrew zamierzeniom autorów stał się mimowolną laurką na cześć lidera PiS. Człowieka uczciwego, zaś w sprawach rozliczeń finansowych, kierującego się wyłącznie zasadami zgodnymi z prawem.
Kaczyński planuje wykorzystać nieruchomość na ul. Srebrnej przy Towarowej w Warszawie na miejsce budowy dwóch wieżowców zwanych „Srebrna Tower” lub od pierwszej litery nazwiska bliźniaków Kaczyńskich „K-Tower”.
Nie sposób pominąć wiele słabości publikacji Gazety Wyborczej, m.in. korzystanie w tzw. tekście śledczym z wyłącznie jednego źródła. Opieranie materiału demaskatorskiego w oparciu o jedno tylko źródło jest złamaniem podstawowych standardów dziennikarstwa. Na to nie mógłby sobie pozwolić początkujący żurnalista, a cóż dopiero dwoje doświadczonych dziennikarzy oraz renomowana gazeta. Materiał ten jest zbiorem manipulacji polegających głównie na zbudowaniu takiego kontekstu, w którym Jarosław Kaczyński jawić się ma jako demiurg zła, który psuje polską demokrację. Rzekomo pokazuje strukturę polityczną-biznesową, w której biznes zżera politykę a jednocześnie polityka jest głównym inspiratorem oraz realnym zarządcą dwuznacznego biznesu.
Innym elementem łamiącym zasady dziennikarstwa śledczego jest wstęp zastępcy naczelnego Gazety Wyborczej, autora ogromnego wstępniaka „Państwo na telefon Prezesa”. Wstępniak ma być niby refleksjami, wynikającymi z przesłuchania tzw. taśm Kaczyńskiego. A w istocie jest szeregiem tez, mających jako swoje zadanie wysunięcie pod adresem Jarosława Kaczyńskiego mnóstwa insynuacji, powstałych w wyniku założeń zrodzonych w głowie autora. Niezależnie nawet od fałszywości tych insynuacji, już sama prezentacja głównych tez tekstu jest w gruncie rzeczy niedopuszczalna. Wszak istotą dziennikarstwa śledczego jest to, że sama treść materiału w sposób wystarczający dostarcza wiedzy o negatywnych zjawiskach, opisywanych w materiale. Można by się długo znęcać na mizerią tego materiału, który jest prawdopodobnie początkiem całej serii tekstów poświęconych niedoszłej inwestycji na przy Srebrnej.
Tekst ten do tego stopnia rozczarował opinię publiczną, że nawet dziennikarze otwarcie sympatyzujący z opozycją polityczną, nie potrafili znaleźć w nim żadnej rzeczy, która mogłaby w sposób istotny wpłynąć negatywnie na wizerunek Jarosława Kaczyńskiego. Bezradnie rozkładali ręce powtarzając co pewien czas opinie: -Ależ nie ma tam nic gorszącego” i „Nie ma w tym tekście najmniejszego śladu czegoś, co można by nazwać nielegalnym działaniem”.
W ustach dziesiątków komentatorów było słychać ciągle powtarzające się zwroty: - „To nie jest żaden strzał, to kapiszon”. Inni mówili: - „W dodatku wilgotny kapiszon”. Jeszcze inni: - „Gazeta sama strzeliła sobie w kolano, pismo Michnika ośmieszyło się” itp. itd.
Mimo tej druzgocącej oceny nieudanej szarży „Gazety Wyborczej” nie bagatelizowałbym tego materiału. Nie wiem, na ile świadomie „Gazeta” zastosowała wypróbowaną wcześniej przez specjalistów kampanii wyborczych metodę kuglarstwa. W najpełniejszym kształcie stosował ją Paul Manafort, amerykański „cudotwórca” wielu zwycięskich kampanii wyborczych, m.in. Donalda Trumpa, ale także np. na Ukrainie Wiktora Janukowycza. Jego metoda jako zasadę przyjęła hasło - „Nie liczą się fakty, liczy się interpretacja faktów”. Według recepty Manaforta najpierw dowolne fakty trzeba wyrwać z kontekstu. Wybrać spośród nich tylko te, które są wygodne dla realizacji określonego celu. Następnie odpowiednio je uszeregować i zinterpretować w taki sposób, aby wzbudziły one możliwie największe emocje. Pozytywne lub negatywne. W zależności od wyznaczonego dla nich celu. Nieistotna jest prawda o popieranych kandydatach lub zwalczanych konkurentach, uznaje Manafort. Istota rzeczy sprowadza się tego, aby w podświadomości wyborców pozostał ślad sympatii do popieranego przez siebie kandydata lub niechęci do politycznego rywala.
Po raz pierwszy też na taką skalę media zwalczające PiS zapowiedziały materiał „Gazety Wyborczej” niemal jako wstrząs tektoniczny, który wywróci wniwecz kształt sceny politycznej. Tego rodzaju zapowiedź jest także jednym z zabiegów manipulatorskich. Rodzaj szantażu psychicznego, który zapowiada niemal żywiołową polityczną klęskę. W tym przypadku było to oczywiste zastraszenie członków i zwolenników obecnej ekipy rządzącej.
I tym razem nie lekceważyłbym zabiegu, polegającego na zasianiu ziaren strachu wobec zwolenników dobrej zmiany. Jego pomysłodawcom chodziło o oswojenie zwolenników PiS z sytuacją porażki. Przygotowania ich do przegranej jako rzeczy nieuchronnej. Forsują myśl, iż porażka spotkać ich może każdego dnia. Również tego kiedy ukaże się kompromitująca wiadomość, która wstrząśnie opinią publiczną i zdyskredytuje liderów zwalczanego środowiska politycznego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/431715-wstepny-zabieg-wyborczy-gazety