Dopiero przekonamy się, jak bardzo huśtane będą emocje społeczne po śmierci Pawła Adamowicza. Nie wiadomo jeszcze, jak daleko w wykorzystywaniu tego mordu posuną się politycy. Ale wiemy już, że taka próba trwa, że spirala się rozkręca, że sacrum śmierci zostało zlekceważone. Nawet w czasie mszy pogrzebowej. Po pożegnaniu prezydenta Gdańska warto pokusić się o garść refleksji, również w obszarach, na które w ostatnich dniach mniej zwracamy uwagę.
1. To bez wątpienia jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach III RP. Nie tylko dlatego, że doszło do bezprecedensowego, publicznego, bestialskiego mordu na urzędującym prezydencie jednego z największych polskich miast. Również dlatego, że konsekwencje tej tragedii będą długo wpływać na nasze życie publiczne.
Niestety często wbrew zasadom współżycia społecznego, powadze w obliczu śmierci, zdrowemu rozsądkowi, godności. Obserwujemy to od samego początku, od niedzielnego wieczoru, a w pełnej krasie widać to było dziś na koniec mszy w Bazylice Mariackiej. Polityczne wystąpienia Piotra Adamowicza, o. Leona Wiśniewskiego, Jacka Karnowskiego, a nade wszystko Aleksandra Halla wskazywały, że nie dobre wspomnienie o Pawle Adamowiczu było tam najważniejsze, ale myśl o walce politycznej. Można do niej zaprzęgnąć wszelkie kłamstwa, manipulacje i zwielokrotnioną nienawiść, z którą walkę tak pięknie deklarują. Niczym Grzegorz Schetyna, wczoraj krzyczący o „strząsaniu ze zdrowego drzewa naszego państwa PiS-owskiej szarańczy”, dziś obruszający się na pytanie, czy podejmie wezwanie o. Wiśniewskiego do zerwania z językiem nienawiści: „To wezwanie do tych, którzy spowodowali tę sytuację.” Schetynie nienawidzić wolno.
Mdli już od tych nawoływań do walki z nienawiścią. Nie dlatego, że nie są one potrzebne, bo są (jak widać z powyższego cytatu). Ale szczere, uczciwe, poczynając od siebie. Tu mamy sytuację odwrotną. Ci najgłośniej krzyczący o wojnie z hejtem, sami śrubują niechlubne standardy „mowy nienawiści”. Dlaczego z liberalnej strony nie słyszymy potępienia dla występów Wałęsy, Sikorskiego, Applebaum, Borusewicza, Hołdysa, Misiły, Celińskiego, Niesiołowskiego, Owsiaka, Nitrasa, Trzaskowskiego, Jarosława Kurskiego i jego redakcyjnych kolegów oraz wielu, wielu innych? Nie ma sensu przywoływać tych setek już chyba cytatów, pełnych oskarżeń pod adresem Jarosława Kaczyńskiego i jego obozu politycznego, pod adresem dziennikarzy (również niżej podpisanego), którzy mieliby być odpowiedzialni za czyn bestii z Gdańska. Oskarżeń kompletnie bezpodstawnych, wskazujących na zerową dobrą wolę, a jakieś opętanie nienawiścią właśnie. Pełno jest tego efektów w mediach społecznościowych. I boję się, że ta kampania pada na podatny grunt. Emocje będą coraz większe, a oderwanie od rozumu coraz odleglejsze. To szalenie niebezpieczne, bo istotnie może doprowadzić do mordu politycznego. Inaczej niż w przypadku Gdańska.
Warto przypomnieć, co mówił Donald Tusk – dziś broniący Gdańska, Polski i Europy przed nienawiścią – po zabójstwie Marka Rosiaka w 2010 r.:
Nie zmienię zdania – jak najmniej polityki. Natomiast widzę coraz wyraźniej, ze Jarosław Kaczyński uznał, że to jest wiatr w żagle. Bardzo mi przykro, że po raz kolejny jesteśmy świadkami wykorzystywania takich dramatycznych sytuacji do polityki. Tak po ludzku budzi to we mnie taki etyczny niesmak i sprzeciw.
Niesmak mu najwyraźniej nie pozostał.
2. Dlaczego zginął Paweł Adamowicz? Odpowiedzi na to pytanie przyniosą śledztwa prowadzone przez prokuraturę, wbrew arcymądrości wydających już wyroki. A te skupią się na dwóch kwestiach: Stefanie W., jego pobudkach, ewentualnej chorobie psychicznej. I po drugie, zabezpieczeniu finału WOŚP w Gdańsku. Jakież to znamienne, że tę druga kwestię omijają ci, którzy wiedzą już, że do dramatu doprowadzili politycy i media.
A przecież dotykamy tu rzeczy zasadniczej. Bo za bezpieczeństwo obywateli, a zwłaszcza tych pełniących ważne urzędy, odpowiadają procedury i ludzie, którzy ich przestrzegają (bądź nie – jak w tym przypadku). Jerzy Owsiak nie ucieknie więc od pytań o sposób organizacji gdańskiej imprezy (i nie tylko tej, to zapewne standard przy finałach). Dlaczego nie była zgłoszona jako impreza masowa, co pociągnęłoby za sobą większą dbałość o ochronę (ale i większe koszty)? Za bezpieczeństwo osób obecnych na scenie każdego koncertu odpowiada jego organizator! I dalej: dlaczego agencja ochrony dopuściła na scenę człowieka, który nie miał prawa się tam znaleźć? To przyczynki do dłuższej dyskusji o prawie dotyczącym imprez masowych i agencji ochroniarskich. Podkreślmy: gdyby dochowano procedur, nikt by nie zginął.
Sam Owsiak zachował się w obliczu tragedii skandalicznie. Pomijam już dziwną decyzję o kontynuacji niedzielnej zabawy. Załóżmy, że sytuacja była dynamiczna, nie znaliśmy szczegółów dramatu itd. Ale przemyślany, zaplanowany występ na konferencji prasowej, absurdalne słowa, które tam padły, mnóstwo żółci, jaką wylał na swoich oponentów i próba skupienia uwagi i współczucia na sobie zasługują po prostu na potępienie. Jak napisał w tygodniu jeden z moich znajomych na Facebooku: „Zabito prezydenta Adamowicza, a odnoszę wrażenie, że zginął Owsiak. Wszystkiemu winien jest oczywiście prezes Kaczyński.”
3. Jest też konieczność szerszej debaty o naszym systemie penitencjarnym, kodeksach i… sądach. Jak to możliwe, że wielokrotny, niebezpieczny przestępca, mający na koncie napady z bronią, trafia do więzienia na 5 lat?!
Teraz Stefan W. powinien resztę życia spędzić w zakładzie karnym. Dziś pytamy, czy w ogóle tam trafi, a jeśli tak – na jak długo? W polskim kodeksie karnym nie ma bowiem możliwości skazania kogoś na bezwzględne dożywocie. Z jakiej racji? Np. z takiej, jaką kierował się przed dwoma laty Sąd Najwyższy, gdy odrzucił skargę kasacyjną ministra sprawiedliwości ws. mordu w Rakowiskach (para 18-latków w przeokrutny sposób zabiła rodziców jednego z nich). Sędzia uznał wówczas, że „kieruje się przede wszystkim tym, aby sprawcę wychować”. Kto wie trochę o Zuzannie M., nie wpadnie na to, że można ją jeszcze „wychować”. Czy teraz znajdzie się sędzia, który będzie chciał wychowywać, leczyć, głaskać Stefana W.? Nie można tego wykluczyć. Liberalna choroba złego rozumienia praw człowieka bardziej chroni interes przestępców niż ich ofiar.
Trzeba również pochylić się nad współpracą różnych służb pilnujących skazanych (i narzędziami, w jakie są one wyposażone) oraz monitorowaniem przestępców mogących stanowić dalsze zagrożenie. Już widać, że i w tej materii przepisy wymagają zmiany.
3. Czy warto kanonizować Pawła Adamowicza? Podkreślę raz jeszcze: wydarzyła się potworna tragedia. Prezydent Gdańska padł ofiarą brutalnego mordu, który wstrząsnął cała Polską, również mną osobiście. W dodatku zginął pełniąc swoje obowiązki. Bezwzględnie należy mu się hołd. Nie można też abstrahować od opinii dziesiątek, może setek tysięcy gdańszczan, których zauroczył, którzy od lat darzyli go zaufaniem, podziwiali, byli wdzięczni za pracę w ratuszu i przymykali oczy na niejasności w jego działalności publicznej.
Ale przecież nie wolno o tych ostatnich zapominać. Śledztwa i sprawy sądowe toczące się wobec prezydenta zostaną umorzone. Ale nic nie przekreśla faktów dziś doskonale znanych i potwierdzanych przez wiele instytucji (i to w czasie rządów PO-PSL), na czele z sądem, który stwierdził, że włodarz miasta nad Motławą zataił przed organami ścigania pochodzenie swojego majątku i kłamał na ten temat. Opisywaliśmy to wielokrotnie i w najdrobniejszych szczegółach. Byliśmy za to wyzywani przez współpracowników Adamowicza. A przecież m.in. z tych samych powodów PO rozstała się z prezydentem. Dziś fakty nazywa się pomówieniami i kampanią nienawiści. A tragicznie zmarłego stawia się za wzór samorządowca i obywatela. Za autorytet. Mówią o tym nawet ci, którzy kiedyś zakładali z nim Platformę, ale jeszcze kilka miesięcy temu próbowali odsunąć go od polityki i oskarżali o szkodnictwo. Dziś, w obliczu nadchodzących wyborów, wietrzą szansę na wykorzystanie urny z prochami Adamowicza w walce z odwiecznym największym wrogiem. Wyjątkowo to podłe.
Z całym szacunkiem, ale wzorem Adamowicz nie był. Oddajmy mu hołd, ale nie stawiajmy na piedestale. Jego wieloletnie rządy Gdańskiem to szereg afer i wątpliwości, również dotyczących osobistej uczciwości. Dlatego trudno mi się zgodzić z opinią prezydenta Andrzeja Dudy, który powiedział o Adamowiczu, że był „wielkim człowiekiem, wielkim politykiem i wielkim obywatelem Gdańska”.
Podobnie nie potrafię zrozumieć, dlaczego Adamowicz głosami wszystkich radnych został honorowym obywatelem Warszawy. Ani nie miał ze stolicą żadnych związków, ani niczym w swej działalności się jej nie przysłużył. Co innego w Gdańsku – tam honorowe obywatelstwo niespecjalnie będzie dziwić. Gdańszczanie dowiedli tego przy pięciu kolejnych wyborach.
Znów, jak często w polskiej debacie, obserwujemy pomylenie pojęć. Autorytetem staje się człowiek z licznymi zarzutami. O pokój wołają ci politycy, którzy za plecami ściskają kastety. A gazeta, której autorzy aż kipią nienawiścią, udaje gołąbka pokoju.
To będzie wyjątkowo trudny rok, nacechowany negatywnymi emocjami i kłamstwem. Na otrzeźwienie nie ma co liczyć. Aż strach myśleć o tego konsekwencjach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/430277-szczyty-hipokryzji-i-nienawistnej-walki-z-nienawiscia