„My” teraz zaczynamy krucjatę miłości, po której u „nich” nie zostanie kamień na kamieniu.
Chciałoby się, żeby to był tylko margines, ale wszystko wskazuje na to, że będzie to mainstream. Zbyt dużo było w ostatnich dniach i wciąż jest triumfalizmu zamiast pokory. Tego triumfalizmu nie przykryła nawet żałoba i wynikające z niej powinności, głównie moralne. Przez cały tydzień po zamachu na Pawła Adamowicza i po jego śmierci narastała atmosfera triumfalizmu i zemsty. Podana w sosie dalece przekraczającym groteskę, szczególnie w ustach tak znamienitych depozytariuszy mowy miłości jak Lech Wałęsa, Radosław Sikorski z żoną AnneApplebaum, Jarosław Kurski czy Wojciech Sadurski. Chodziło oczywiście o triumf nad „nimi”, bo przecież to „oni” są winni klimatowi nienawiści i pogardy. „My” jesteśmy wyłącznie ofiarami i gołąbkami pokoju. Ale musimy się z „nimi” rozprawić, żeby im odpłacić i żeby to się nie powtórzyło.
To „oni” używają mowy nienawiści, z którą „my” musimy walczyć, dlatego „nasza” mowa miłości może wyglądać jak mowa nienawiści, ale „nam” wyłącznie chodzi o miłość i dobro. Wszyscy widzą, jak głęboko jesteśmy pogrążeni w żalu, lecz nie możemy zapomnieć o tym, żeby „ich” rozliczyć. A praktyczną formą tego rozliczenia, zresztą zgodnego z dziejową sprawiedliwością, będzie odebranie „im” władzy. Nie wiążąc się z władzą „ich” nienawiść i pogarda będą bezsilne. Z kolei „my”, mając władzę, będziemy mogli zrealizować demokratyczne królestwo miłości.
Gromadzimy się w poczuciu żalu i solidarności, ale też po to, żeby pokazać „im”, ilu „nas” jest i jak bardzo się skonsolidowaliśmy. Nie mówimy, że to dla „nas” mord założycielski, bo to byłoby zbyt cyniczne i brutalne, ale przecież „oni” wiedzą, że tak jest, i że dla „nas” to jest początek „ich” końca. Zrobimy bardzo szczegółowy rachunek sumienia. „Ich” sumienia. „Nasze” jest zasadniczo czyste, gdyż działaliśmy w stanie wyższej konieczności. Dla większego dobra albo nawet mniejszego zła. „My” teraz zaczynamy krucjatę miłości, po której u „nich” nie zostanie kamień na kamieniu. Bo przecież zło trzeba wytępić. W takim właśnie tonie przemówił na pogrzebie Pawła Adamowicza dominikanin o. Ludwik Wiśniewski, wymachując symbolicznym mieczem, grzmiąc słowem i gromiąc wzrokiem.
Jedna jest mowa nienawiści, jedni jej kreatorzy i użytkownicy – „oni”. „My” co najwyżej ją interpretujemy, zresztą dla dobra wszystkich, czyli także dla „ich” dobra. Jeśli skończymy z „ich” mową nienawiści, a politycznie odsuniemy „ich” od władzy, najlepiej na zawsze, wszystko natychmiast będzie lepsze. Bo nawet jeśli „my” popełnialiśmy jakieś błędy, to wyłącznie z „ich” winy. To „oni” powinni się zatem uderzyć we własne piersi, także za „nasze” grzechy. Takie to optymistyczne refleksje płyną z tygodnia po zamachu na Pawła Adamowicza, po jego śmierci i pogrzebie. Już mamy mowę miłości wypisaną na wyostrzonym mieczu i płonącą. Już mamy wezwania do wyeliminowania „ich” z życia publicznego – w imię prawdy i sprawiedliwości. A będzie tylko gorzej. Ale gorzej z wyrazami miłości na ustach, czyli lepiej. Bo eliminowanie z miłością jest bardziej czułe od tego chłodnego. Z miłością własną. Z miłością bliźniego nie warto przesadzać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/430265-mowe-nienawisci-zastepuje-nienawistna-mowa-milosci