Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że po śmierci prezydenta Gdańska widać dość powszechne oczekiwanie społeczne, by - przynajmniej w dającej się przewidzieć perspektywie czasowej - obniżyć temperaturę sporu politycznego. By był on mniej emocjonalny, ekspresyjny, agresywny. Zauważono to zresztą w centralach tak PiS, jak i PO, wydając odpowiednie sugestie i dyspozycje parlamentarzystom - radykalnego ograniczenia aktywności medialnej - wszystko po to, by nie padło jedno słowo za dużo, jedno porównanie za daleko, etc.
Patrząc na sytuację czysto pragmatycznie, wręcz cynicznie: to tym bardziej opłacalna strategia, jeśli przyjąć do wiadomości tezę prof. Parucha z początku roku: że tak naprawdę najbliższe kampanie wyborcze to bój o 10 procent labilnych wyborców. Jeśli ktoś domaga się dziś spokoju, także w zakresie wyciągania wniosków po dramacie w Gdańsku, to również, a może i przede wszystkim właśnie ci wyborcy.
To zresztą niemal gotowy scenariusz do opowiedzenia Polakom na nowo o definicji sporu nad Wisłą. Pewnego rodzaju „nowe otwarcie”, które mógłby zaproponować Polakom, opozycji obóz Zjednoczonej Prawicy.
Moglibyśmy w polityce wrócić do rywalizacji bardziej fair, tak jak w sporcie
— rzucił ostatnio prof. Zdzisław Krasnodębski (w wp.pl) i to kierunek, w którym mogłoby to zmierzać.
Z tym, że trzeba tutaj po stronie rządowej kogoś, kto potrafiłby to opowiedzieć Polakom. Nie poinformować, nie uciekać w głęboką defensywę czy nieszczerze i teatralnie bić się w piersi, ale opowiedzieć, także na gruncie emocjonalnym, jak widać tę perspektywę po dramacie podczas finału WOŚP. To oczywiście naturalne zadanie dla premiera Mateusza Morawieckiego, który jednak wybrał decyzje techniczne, administracyjne (celne i potrzebne, jak ws. komisarza w Gdańsku czy samolotu dla żony Adamowicza), przynajmniej na razie bez choćby prób narzucenia czegoś więcej. Nie jestem pewien, czy tak wyraźne milczenie nie otwiera zbyt zachęcająco pola do działania innym opowieściom. A te, jak widać po przekazach - na razie medialnych, wkrótce zapewne i politycznych - mają się dobrze. Ale może faktycznie suche fakty potrafią się same obronić.
Nowe otwarcie, niechby na razie na poziomie retorycznym i deklaratywnym, mogłoby zostać oparte o powrót do rozwiązań tzw. pakietu demokratycznego. To pomysł, który podrzucił senator PO Jan Rulewski (na antenie wPolsce.pl, rozmowa do obejrzenia poniżej), ale obóz rządowy mógłby go spokojnie przejąć, tym bardziej, że sama idea co do pakietu pochodzi przecież z PiS.
Wspomnianego pakietu demokratycznego nie trzeba byłoby nawet przyjmować już w tej kadencji; w roku podwójnie wyborczym byłoby to oddawaniem walkowerem pola walki, bez cienia nadziei na przyjęcie tego gestu z dobrą wolą przez drugą stronę. Ale uchwalenie go ze sporym vacatio legis, by zaczął działać od początku kolejnej kadencji (a więc jesienią) - dlaczego nie? Nie wiemy na dziś, kto będzie w ławach rządowych, a kto opozycyjnych, trudno o kalkulacje wyborcze, a gest zostałby przyjęty przez wyborców dobrze i był ładnym rozpoczęciem na rzecz „nowego otwarcia”. W tak ustawionym scenariuszu opozycja nie mogłaby być przeciw. Trzeba tylko odrobiny finezji.
A i te rozwiązania, zaproponowane przez PiS jeszcze w czasach głębokiej Platformy, nie są przecież żadnym wielkim resetem. Ot, choćby to, by na wzór brytyjski, miała miejsce trwająca 180 minut debata rząd-opozycja na każdym posiedzeniu Sejmu. By premier raz w miesiącu potrenował szermierkę słowną, a czasem wykorzystał te dyskusje do przejęcia inicjatywy. Jak ostatnio przy wnioskach o wotum zaufania i nieufności.
Inne z pomysłów, jakie parę lat temu zgłosiło PiS, również nie powinny budzić większych wątpliwości. Przypomnijmy: to możliwość zabrania głosu przez szefa każdego klubu, w każdym punkcie poza porządkiem obrad, ukłon wobec klubów opozycyjnych, by mogły zgłosić do porządku dziennego jeden punkt, niezależnie od porządku dziennego ustalanego przez marszałka Sejmu, nie są niczym nadzwyczajnym. Likwidacja sejmowej „zamrażarki” czy nowe regulacje dot. komisji śledczych mogłyby utrudnić życie przyszłemu rządowi (ktokolwiek by go nie tworzył), ale czy nie dodałyby kolorytu, pikanterii, a może i jakości naszej debacie politycznej?
WIĘCEJ: „Pakiet demokratyczny” Ujazdowskiego. PiS chce odpytywać rząd. Co czwartek
Co ważne, tego rodzaju gest dobrej woli nie musi, poza aspektem psychologicznym, oznaczać ustępstwa czy przyznania się do winy - umiejętnie „opakowany” byłby po prostu dla większości Polaków wyciągniętą ręką do przeciwników politycznych. I nawet jeśli miałaby ona zostać odtrącona, warto o tym pomyśleć i nie przegapić momentu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/430140-nowe-otwarcie-czyli-powrot-do-pakietu-demokratycznego