Dramat w Gdańsku i zabójstwo prezydenta Pawła Adamowicza w naturalny sposób zamrażają naszą debatę publiczną, otwierając krótki moment na refleksję co do jakości naszych dyskusji, sporów, awantur. Dobrze byłoby wykorzystać to małe okienko uchylone na kilka chwil.
Tylko czy da się to zrobić, skoro różnimy się tak diametralnie co do szeroko rozumianych przyczyn tragedii podczas niedzielnego finału WOŚP? Odrzucam tezy politycznych cyników i manipulatorów, ale nawet osoby z dobrą wolą (po obu stronach sporu) widzą w tym albo zamach polityczny, albo przypadkowy incydent, jaki zdarzyć się może w każdym kraju, a stan biało-czerwonych emocji politycznych nie musi mieć z tym czegokolwiek wspólnego.
Sam przychylam się do tej drugiej tezy - jednak niezależnie od tego, jak interpretujemy przyczyny dramatu z Gdańska, i co w tej sprawie ustali prokuratura, wnioski do wyciągnięcia są w zasadzie podobne. Radykalne obniżenie temperatury sporu politycznego w Polsce jest nam wszystkim po prostu niebywale potrzebne: dla zdrowia wspólnoty, dla higieny debaty, dla minimum wzajemnego szacunku. Ciekawie mówił o tym podczas wtorkowego spotkania z dziennikarzami kard. Kazimierz Nycz.
Wbrew pozorom to nie musi być tak trudne i niemożliwe do wykonania. Nie chodzi o nagle zrodzoną wielką miłość i zakopanie wszystkich toporów wojennych - byłoby to po prostu, zwłaszcza w roku podwójnie wyborczym, ani realne, ani szczere, ani w zasadzie potrzebne. Nie trzeba nam politycznego teatru, w którym wszyscy odgrywaliby role pokornych aniołków i cherubinów, ale życia publicznego, w którym nie utopilibyśmy każdego tematu w codziennej młócce. To jasne, że reset w wymiarze sprawiedliwości taką sprawą być nie może (choć może już jego głębokość, choćby częściowo, tak?), ale pisałem ostatnio o możliwości porozumienia przy odbudowie Pałacu Saskiego czy dogadaniu się co do nazw ulic w Warszawie. Drobne przykłady, które pozwoliłyby złapać oddech.
Idźmy dalej. Gdyby posłowie Platformy powiedzieli przed kamerami to, co mówią w kuluarach i przy wyłączonych mikrofonach na przykład w temacie budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego czy pozytywnych efektów, jakie przynosi program 500+, można byłoby w buty wsadzić wszystkie oszołomskie przekazy dnia. To oczywiście działa też w drugą stronę - gdyby zacytować wszystkie obawy posłów PiS co do personalnych roszad w Sądzie Najwyższym czy ostrości kursu w drobniejszych sprawach, więcej niż połowa problemów nie miałaby nawet małej części tych emocji, jakie widzimy codziennie. Przykłady można mnożyć. Ale oficjalnie nikt kursu nie zmieni, z szeregu nie wyjdzie, okiem choćby nie mrugnie.
Może tego wspólnego mianownika trzeba poszukać jeszcze niżej, zacząć od oczywistości. Ot, takich choćby jak zachowanie prezydenta Rafała Trzaskowskiego, który podczas poniedziałkowego marszu milczenia w Warszawie zamknął i uciął temat rozdmuchiwania go w klimatach politycznych emocji. Trzeba to zauważyć, odnotować, docenić - zwłaszcza po drugiej stronie sporu. I odwrotnie - warto wskazywać przykłady pozytywnych zjawisk, jak choćby radnych warszawskiego PiS czy urzędników Kancelarii Prezydenta, którzy dotarli na wspomniany marsz, choć przecież jednoznacznie kojarzył się on z środowiskiem Platformy. Doceńmy drobny, ale ważny gest premiera Mateusza Morawieckiego z wyznaczeniem na komisarza w Gdańsku nie kogoś z nadania PiS (do czego miał pewne prawo), ale bliskiej współpracowniczki zamordowanego Adamowicza.
Jeśli z tej tragedii może wyniknąć coś dobrego, to tylko w oparciu o indywidualne refleksje, rachunki sumienia, małe i większe postanowienia. Wzajemne apele o wyciszenie emocji oczywiście nieźle wyglądają w blasku kamer, ale poza pompowaniem własnego ego niewiele zmieniają. Naprawdę dość mamy ździebeł i belek we własnych oczach: dziennikarzy, polityków, komentatorów pod artykułami, by nie szukać ich u innych. Licytacja na to, kto zaczął, kto bardziej zawinił, po której stronie jest więcej realnych pretensji, żali, która z telewizji bardziej rozpala emocje, która gazeta dała gorszą okładkę, który portal mocniej podkręcił tytuł, nie doprowadzi do niczego dobrego.
Przeżyliśmy już chwile narodowej żałoby i traumy: po śmierci Jana Pawła II nawet kibice wrogich klubów padali sobie w ramiona, po 10/04 miało być kompletnie inaczej, po zabójstwie Marka Rosiaka również. Tragiczna śmierć Pawła Adamowicza także nie zmieni naszej polityki czy debaty w sposób, jaki wielu z nas chciałoby zobaczyć. Ale pojedyncze gesty, wstrzymanie się z twittem, komentarzem, opisywanie zjawisk na trzy razy niższym poziomie niż sami je czujemy (często, niestety, bywa odwrotnie), łamanie stereotypów, wychodzenie z własnych informacyjnych baniek - wszystko to możemy powoli wdrażać w życie. Powtórzę - to uwagi gdzieś na marginesie dramatu z Gdańska. Ta zbrodnia nie musiała i zapewne nie była motywowana czysto politycznie, ale przecież o polityczną refleksję warto się pokusić.
Lubię czasem wracać do jednej z wielu cennych myśli śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Powiedział on kiedyś w rozmowie z prof. Andrzejem Nowakiem:
Czasem wierzę tylko w jedno – może jest to wiara zupełnie naiwna, a na pewno nie naukowa. Wierzę jednak, że czasami stan nasilenia zjawisk negatywnych osiąga taki poziom, że coś pęka.
Życzmy sobie tego pęknięcia. Niech kropla drąży skałę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/429648-moze-w-koncu-cos-peknie-kropla-moze-wydrazyc-skale