Kilka minut przed oddaniem tego tekstu podano wiadomość o ataku nożownika podczas finału WOSP na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Ranny jest w stanie krytycznym. Kilka dni temu w Wielkiej Brytanii zanotowano kolejny akt przemocy w przestrzeni publicznej. Jest to zjawisko globalne.
W piątek w debacie dnia w PR24 Agaton Koziński dowodził barbarzyństwa polskiej walki politycznej. W Ameryce, mówił, jest między republikanami i demokratami ściśle wytyczona granica, poza która przestają się spierać. Flaga wjeżdża na maszt i wszyscy milkną. Akurat! Albo święta naiwność, albo, powiedzmy sobie, nie nadążanie za nowymi trendami. Bo te dawne, dobre czasy należą już do przeszłości. Na przykład kolebka demokracji Wielka Brytania. Były okrzyki, zgniłe pomidory i jaja, kiedyś na ulicy laburzysta John Prescott odwinął się i strzelił „miotacza pomidorami” w gębę, za co został przykładnie ukarany. Ale nigdy przedtem nie widziałam tak agresywnej, tak zajadłej walki - zresztą na wszystkich polach, partyjnym, medialnym - jak teraz, przed i po referendum ws. Brexitu. Być może Brytyjczycy jeszcze nie doścignęli w języku nienawiści PO czy Obywateli RP – to „dożynanie watah”, „bydło” czy „faszyści z PiS” – lecz z pewnością przez ostatnie 2.5 roku język debaty publicznej bardzo się zaostrzył, a zachowania demonstrantów na ulicach – zbrutalizowały.
Kilka dni temu w Londynie miało miejsce bardzo symptomatyczne zdarzenie. Konserwatywna posłanka Anna Soubry, która wspiera drugie referendum ws. Brexitu, musiała przerwać wywiad dla BBC na słynnym trawniku przed Parlamentem, zakrzykiwana przez grupę demonstrantów „Soubry is a Nazi!”, „kłamczucha!” i „wynocha!”. Kiedy wracała do Izby Gmin, grupa otoczyła ją ścisłym kręgiem, doszło do przepychanek. Ten incydent, daleki od wzorców brytyjskiej debaty ulicznej, wywołał wiele emocji. Sama posłanka pisała na Twitterze: „Nie rozumiem, dlaczego policja nie reaguje, kiedy posłowie i dziennikarze, wykonujący swoje obowiązki, są atakowani. Nie mam problemu z manifestantami, wypowiadającymi z pasją swoje opinie. Ale mam problem z ludżmi, nazywającymi mnie zdrajcą i nazistką. To są już wykroczenia kryminalne”. Labourzystka Mary Creagh dodała po swojemu, ale jednak dodała: „To była agresywna, mizoginiczna, napaść chuligańska, i nie był to niestety incydent odosobniony”. A jej kolega partyjny Stephen Doughty zaapelował do Scotland Yardu, „żeby podjął odpowiednie kroki i ukarał sprawców zajścia”.
Zabrał także głos marszałek Izby Gmin John Bercow, i nazwał ten incydent „agresywnym i zagrażającym bezpieczeństwu posłów i dziennikarzy”. Ale dodał, że jest to raczej sprawa Policji Metropolitalnej, bo incydent miał miejsce na ulicy, poza gmachem parlamentu. Na to rzecznik MetPol: „Policja otrzymała niezależny raport o tym, co się stało na College Green. I teraz bada czy i ewentualnie jaki paragraf kodeksu karnego został naruszony”. A na koniec wypowiedziała się rzecznik Theresy May: „Premier May jest absolutnie zdania, że żaden polityk ani dziennikarzy nie może być przedmiotem ataków manifestantów. To, co się stało jest nie do zaakceptowania”. Przy tej okazji przypomniano kilka podobnych incydentów, m.in. z reporterką Sky News Kay Barley, która wywiadując jakichś polityków na „trawniku”, także została obrzucona błotem. „Ci ludzie, komentowała, opowiadają się nie za Brexitem, ale za chuligaństwem. Podczas moich wywiadów, krzyczeli na okrągło „dziwka” i „pieprzona faszystka”, i to były najdelikatniejsze słowa, jakie mogę zacytować w dobrym towarzystwie”.
Pamiętam, jak kilka miesięcy temu gromada demonstrantów, zebranych na College Green, publicznie groziła dzieciom jednego z prominentnych konserwatystów, lansowanego na następcę Theresy May, Jacoba Rees-Mogga. I jak dziennikarka BB C Laura Kuenssberg, obsługując ostatnią konwencję Labour Party, musiała poruszać się z obstawą. Lewicowa dziennikarka na dorocznej konferencji lewicowej przecież Partii Pracy! Przed Pałacem Westminsterskim od miesięcy zbierają się ekstremiści prawicowi i lewicowi, pro- i anty-Brexitowcy. O ile okazało się, że przywódcą ostatniej tak szeroko komentowanej zadymy był zwolennik UKIP-u, James Goddard, fotografujący się z upodobaniem z liderem tej partii, Gerardem Battenem, dzieciom Jacoba Rees-Mogga grozili lewacy, a dziennikarce BBC – lewaccy ekstremiści, członkowie lub wspierający brytyjskie czerwone związki zawodowe. Które odrodziły się po pogromie przez premier Margaret Thatcher z lat 80., spowodowały odejście „centrowego” Tony Blaira, który trzy razy wygrał dla Labour Party wybory, i od tego czasu stawiają na ortodoksów jak Ed Miliband czy Jeremy Corbyn, którzy mają nikłe szanse na zwycięstwo.
Kilka dni temu w Daily Mailu pojawił się nawet sygnalizujący społeczny lęk artykuł Sarah Vine „Why I now fear another MP could be killed” /”Boję się, że teraz może dojść do zabójstwa kolejnego posła”/. Tekst odwołuje się do politycznego morderstwa Jo Cox, do którego doszło 22 czerwca 2016 roku czyli w przededniu referendum ws. Brexitu. W samym sercu europejskiej demokracji, na ostatnim okrążeniu kampanii wyborczej, która stała się naprawdę zaciekła. Wtedy świat obiegła wiadomość, że w Birstall niejaki Thomas Muir dżgnął nożem, a potem zastrzelił wchodzącą gwiazdę Partii Pracy, spod znaku wojującej lewicy, Jo Cox. Podczas szarpaniny wznosił okrzyki „Britain Forst!”, nazwa ekstremistycznego ugrupowania prawicowego. Lustrzane odbicie Ryszarda Cybuli, byłego członka Platformy, który kilka lat temu zamordował pracownika biura PiS Marka Rosiaka. Także skutek podgrzewania debaty publicznej do czerwoności, wyzwalającej agresję u osobników niestabilnych emocjonalnie. Pamiętam po zabójstwie w Birstall komentarz lewicowego w końcu dziennikarza Davida Questa z CNN, który wtórował oburzonym: ”To oczywisty skutek agresywnej kampanii referendalnej, podgrzewającej nastroje społeczne. Brytyjscy politycy z obu stron powinni liczyć się z podobnymi konsekwencjami”. W tej chwili, w przeddzień decydującego głosowania w Izbie Gmin za lub przeciw propozycji umowy z UE, sytuacja także wydaje wymykać się z rąk.
Taka jest dziś nowa rzeczywistość polityczna w Wielkiej Brytanii. Obniżyła się kultura polityczna, zmienił sposób prowadzenia rozmów z przeciwnikami politycznymi, wyhodowano sobie własny, podobny zresztą do polskiego czy niemieckiego, przemysł pogardy i język nienawiści. Społeczeństwo, zwolennicy Leave i Remain, tak bardzo się w swoich poglądach spolaryzowali, że trudno o jakikolwiek dialog. Dziś brytyjska prasa pisze o „fundamentalnym” zwrocie debaty publicznej od cywilizowanych norm, że „została przekroczona pewna granica”. „Z ekranu czy stron gazet wylewa się czysta agresja” – pisał Daily Mail – i to coś zupełnie innego niż rzeczywistość wirtualna. To rzeczywistość realna. Sygnał, że nie tylko poglądy posłanki Anny Soubry nie zasługują na szacunek, ale i sama Anna Soudry nie zasługuje na szacunek jako człowiek. Ze jest rodzajem untermenscha, podczłowieka, a więc jest uprawnionym celem ataku”. Inny komentarz prasowy: „Kto to zmienił? Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. I nie można podobnych incydentów ignorować, bo będzie coraz gorzej. Chodzi o zdrową, cywilizowany dialog. Teraz kompas przesunął się w druga stronę”.
I Brytyjczycy i Polacy zdają już sobie sprawę do czego to nakręcanie spirali agresji prowadzi. Ciekawe, jakie wyciągną z tego wnioski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/429446-przemoc-w-polityce-problem-globalny
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.