Spór wokół zarobków w instytucjach państwowych jest naturalny dla każdego demokratycznego kraju, zwłaszcza w roku wyborczym. Zawsze pojawią się głosy, że ktoś zarabia za dużo, inny za mało, a siatka zarobków stoi na głowie. Tego rodzaju dyskusje wracały przy pomyśle dot. podwyżek dla wiceministrów (jestem całym sercem za), ale ze szczególną mocą wracają przy takich historiach, jak te opisywane ostatnio wokół Narodowego Banku Polskiego.
Żaden z dyrektorów nie otrzymuje miesięcznego wynagrodzenia w wysokości 65 tys. zł bądź wyższej
— podkreśliła Ewa Raczko, zastępca dyrektora departamentu kadr Narodowego Banku Polskiego na zwołanej konferencji prasowej.
Konferencji, która w wielu wymiarach przypominała jak najgorsze momenty dawnej Państwowej Komisji Wyborczej, gdy zżymaliśmy się na to, co i jak mówili ówcześni sędziowie wchodzący w skład PKW. To folklor polityczny, znany z instytucji zakonserwowanych, zabetonowanych - także mentalnie - w przaśnych latach 90., a może i wcześniej. Często w dodatku okraszony butą i poczuciem oblężonej twierdzy.
Nie rozwiała ona wątpliwości, w kilku miejscach tylko je spotęgowała, a próbę żonglerki danymi najlepiej podsumował Jan Maria Jackowski, senator PiS, opowiadając dziennikarzom w parlamencie anegdotę o profesorze statystyki, który utopił się w jeziorze, choć jego średnia głębokość wynosiła 10 centymetrów. Sam Glapiński, który prowadzi politykę NBP w sposób profesjonalny, jest od kilku tygodni grillowany - z jakich powodów, to inna rzecz, sygnalizował je Michał Karnowski - samemu dokładając drwa do tego ogniska.
Myślę, że obóz Zjednoczonej Prawicy powinien przemyśleć o wiele bardziej szersze otwarcie, chodzi o wywrócenie stolika w dyskusji o tym, czy dana pani dyrektor zarabia tyle, czy więcej. Trochę na zasadzie uderzenia pięścią w stół przez Jarosława Kaczyńskiego, gdy dyskusja o zarobkach parlamentarzystów zataczała kolejne okrążenia. Prawo i Sprawiedliwość powinno wykorzystać całe to zamieszanie i wprowadzić realnie dobrą zmianę: obowiązek jawności wynagrodzeń w instytucjach publicznych. Nie chodzi o wszystkich urzędników niskiego szczebla, ale dyrektorzy, główni menedżerowie i wszyscy zarządzający będący przy okazji na świeczniku powinni być przejrzyści. Nie ma absolutnie żadnego merytorycznego powodu (poza nielicznymi wyjątkami liczonymi na palcach jednej ręki), by czarować opinię publiczną w tym zakresie.
W parlamencie są zgłaszane projekty w tych sprawach, kiedyś zresztą lobbowało za nimi Prawo i Sprawiedliwość, gdy było w opozycji, można, a nawet trzeba do tego wrócić. W sprawnie działającym państwie do minimum trzeba ograniczyć niedomówienia, wątpliwości i doniesienia sugerujące rozpasanie władzy. Myślę, że to zresztą pole działanie dla pana prezydenta Andrzeja Dudy. Gdy zapytałem o tę sprawę Pawła Muchę z Kancelarii Prezydenta, odpowiedział:
Nie ulega żadnej wątpliwości: pan prezydent jest za pełną jawnością płac w sektorze publicznym. (…) Nie wykluczam tego rodzaju zmiany prawa. Pan prezydent zawsze popierał działania prawne służące jawności wynagrodzeń publicznych. (…) To dobra metoda, gdy mamy jasne i czytelne reguły
— mówił wiceszef Kancelarii Prezydenta, zastanawiając się jednak przy okazji, czy prezydent jest najwłaściwszym podmiotem do tego rodzaju działania (jak choćby złożenie projektu).
Przyjmuję postulat do rozważenia
— odparł dyplomatycznie gość telewizji wPolsce.pl.
Cała rozmowa z ministrem Muchą do obejrzenia poniżej:
Tego rodzaju ofensywa Pałacu Prezydenckiego miałaby jeszcze jeden dodatkowy plus. Pokazałaby, że głowa państwa jest w stanie nie tylko reagować w zgodzie z oczekiwaniami opinii publicznej, ale również budowałaby powagę urzędu - prezydenta, który domaga się i działa na rzecz systemowych, a nie tylko doraźnych zmian. Tak zresztą wyobrażam sobie dobrze nakreśloną rolę dla prezydenta Dudy - polityka działającego ramię w ramię z obozem Zjednoczonej Prawicy, ale jednak umiejętnie korygującego co bardziej kolorowe działania. Prezydent Andrzej Duda powinien szukać tego rodzaju pól aktywności - tym bardziej, że został na nie realnie rok, ostatnie 6 miesięcy upłynie już bowiem pod znakiem kampanii wyborczej. Nie wiemy na dziś, kto będzie rywalem urzędującego prezydenta w walce o drugą kadencję, ale tego rodzaju inicjatywy - jak ta potencjalna dot. jawności w instytucjach publicznych - mogłyby nie tylko uzdrowić fragment naszej rzeczywistości politycznej, ale i otworzyć prezydenta na tę część wyborców, którzy średnio oceniają jego prezydenturę, albo w ogóle nie są zainteresowani sprawami państwa. Takie inicjatywy naprawdę docierają do wyborców i są zapamiętywane.
Warto zresztą wrócić do rozwiązań, jakie jakiś czas temu proponował duet ministrów Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik. Tamte pomysły może trzeba jeszcze dopracować, dołożyć kilka zapisów, ale przejęcie inicjatywy w zakresie jawności zarobków (i ich wysokości) wydaje się czymś absolutnie koniecznym, by uniknąć scenariusza, w którym wielu wyborcom zakoduje się gdzieś w podświadomości, że w zasadzie politycy PO i PiS to jedno i to samo zło. Przestrzegał przed tym w ostatnich tygodniach Jarosław Kaczyński na konwencji PiS, najwyższy czas przełożyć to na konkrety.
ZOBACZ NOWE ODCINKI MAGAZYNU BEZ SPINY - TYLKO W TELEWIZJI WPOLSCE.PL!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/428790-po-trzykroc-jawnosc-widze-tu-pole-dzialania-dla-prezydenta