Proszę zwrócić uwagę, że najbardziej atakuje nas „Gazeta Wyborcza”. To medium współpracuje z fundacją Viva!, która wykupuje u nich płatne ogłoszenia. Jakiś czas temu w „Gazecie Wyborczej” pojawiło się ogłoszenie, w którym zachęcano do wpłacania na ratowanie konia. Potrzebne było na to 2 tysiące złotych. Opublikowanie ogłoszenia w tym miejscu i w tym formacie „Gazety Wyborczej” kosztuje 60 tysięcy złotych! Zbieramy 2 tysiące, płacimy za ogłoszenie 60 tysięcy złotych. Logiczne? Czym bardziej reklamujemy daną organizację, tym więcej ma pieniędzy i może nam więcej płacić. Koło się kręci. Mamy też w tym wszystkim pewną ideologię
— mówi portalowi wPolityce.pl Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej i Związku Polski Przemysł Futrzarski.
wPolityce.pl: Z projektu ustawy o ochronie zwierząt znika m. in. zapis o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości złożyli autopoprawkę do swojego projektu. Dobra wiadomość?
Szczepan Wójcik: Zakazu nie będzie. Ale wojna nadal trwa. Ataki na branże futerkową będą przeogromne. Jestem przekonany, że chodzi o nadanie ogromnych uprawnień organizacjom ekologicznym i umożliwienie im zarabiania ogromnych pieniędzy. To główny motyw działania tych organizacji.
Dlaczego pan tak sądzi?
Współtwórcami nowelizacji są organizacje ekologiczne. Od początku miały dwa plany, maksimum i minimum. Maksimum polegał na tym, że osiągną wszystko, m.in. doprowadzą do zakazu zwierząt na futra i zapewnią sobie długotrwałe finansowanie i ogromne kompetencje kontrolne w prywatnych gospodarstwach rolnych. Niektórzy politycy zrozumieli, jaki jest rzeczywisty cel organizacji ekologicznych, które prowadziły potężny lobbing, wycofali się z pomysłu likwidacji hodowli zwierząt futerkowych. Dodam, że nasza branża przynosi ogromne zyski państwu i pracę kilkunastu tysiącom ludzi w kraju. Kiedy ekolodzy zorientowali się, że nie uda im się zrealizować wszystkich założeń, przystąpili do realizacji planu minimum. Pod osłoną ochrony zwierząt próbują zapewnić sobie przychylność polityków i wprowadzić zmiany w przepisach. Dzięki temu będą mieli większe uprawnienia niż policja.
Nie przesadza pan?
Ani trochę. O tym mówi proponowana zmiana w postaci ustępu 3a. Zapisano w niej, że na żądanie uprawnionego przedstawiciela organizacji społecznej, policja lub straż gminna zapewnia asystę przy odbiorze zwierzęcia osobie prywatnej. Policji, straży gminnej w obecności przedstawiciela organizacji społecznej przysługuje prawo na teren wejścia posesji prywatnej bez zgody właściciela lub pomimo jego sprzeciwu.
Co to oznacza?
Oznacza to, że np. grupa dwudziestokilkulatków z organizacji ekologicznej wybierze się na wieś i będzie kontrolowała gospodarstwa rolne nie mając odpowiedniego wykształcenia ani żadnych kompetencji. Przy czym prawo zezwala na wchodzenie na teren prywatny bez zgody właściciela. Ale to nie koniec. Obecny art. 6 ustawy o ochronie zwierząt mówi, co jest bardzo istotne, że przez znęcanie się nad zwierzętami rozumie się zadawanie bólu albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu. W obecnej nowelizacji wykreśla się z tego artykułu wyraz „świadomie”.
Czasem spójnik może zmienić znaczenie aktu prawnego. Jakie konsekwencje wprowadza wykreślnie tego słowa?
Daje ogromne pole do nadużyć. Organizacje ekologiczne będą same decydowały o tym, kto źle traktuje zwierzęta. Nie mają do tego żadnych kompetencji. Ekologowie będą stwierdzać – być może nie chciał pan zadać świadomie bólu zwierzęciu, ale zrobił to pan, więc zostanie pan ukarany.
Autopoprawka mówi też o schroniskach dla zwierząt. Co pan sądzi o uregulowaniu tej kwestii?
Wynika z niej, że schroniska w Polsce mogą prowadzić podmioty niekomercyjne. Przecież to monopolizacja rynku. Szokujące jest to, że nadawanie ogromnych uprawnień kontrolnych organizacjom ekologicznym następuje w momencie, kiedy przed poznańskim sądem trwa ostatni etap delegalizacji najstarszej organizacji prozwierzęcej w Polsce, czyli Pogotowia dla Zwierząt. Przez lata działalności członkowie stowarzyszenia na podstawie niejasnych przesłanek odbierali zwierzęta właścicielom. Najczęściej były odbierane szczeniaki z rasowych hodowli. Jedna z pokrzywdzonych straciła psy o wartości 100 tysięcy złotych. Sąd uznał, że nie było powodu odbierać jej zwierząt.
Odzyskała je?
Nie.
Autopoprawka mówi też o stworzeniu specjalnego rejestru posiadaczy zwierząt. Czemu ma służyć to rozwiązanie?
Będzie to potężne narzędzie informatyczne stworzone za dziesiątki milionów złotych. Dostęp do bazy z naszymi wrażliwymi będą mieli dostęp przedstawiciele organizacji ekologicznych. Może to być ogromne pole do nadużyć dla różnych firm. W ustawie nie zapisano, że to ma być firma państwowa. Dziwi, że przy projektowaniu ustawy brali udział jedynie trzech organizacji ekologicznych.
Jakie to organizacje?
Fundacja Viva!, Stowarzyszenie Otwarte Klatki i Fundacja na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Mondo Cane, które jest blisko związane z panem posłem Pawłem Suskim z PO i z Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt. Osoba z zarządu tego stowarzyszenia była wieloletnią asystentką posła Suskiego i brała udział w tworzeniu nowego prawa. Nikt nie zaprosił do tworzenia ustawy ekspertów i naukowców. Nie konsultowano projektu z ludźmi, którzy zawodowo zajmują się zwierzętami. Ale znalazło się miejsce dla aktywistów ekologicznych, którzy skończyli anglistykę czy europeistykę. Przecież oni nie mają bladego pojęcia na temat hodowli zwierząt. Otrzymują jednak prawo, żeby mimo sprzeciwu właściciela wchodzić na jego posesję.
Teoretycznie autopoprawka ma szczytne cele. Nie wszystkie z nich są do końca złe.
Tak, ale jest tam bardzo ważna sprawa, o której celowo się nie mówi.
Czyli?
Mówi się, żeby zakazywać umieralni dla zwierząt i opanować bezdomność psów i kotów. To jest dobre rozwiązanie. Jest problem z bezdomnością, więc warto wprowadzić rozwiązania prawne, które sprawią, że gminy nie będą naciągane na koszty. Ale nie mówi się, że za to wszystko będą odpowiadały organizacje ekologiczne. Nie może być bezdomności zwierząt. Ale to nie jest dobre, że coraz większe uprawnienia dostają organizacje ekologiczne, które jak już podkreśliłem będą mogły wchodzić na teren gospodarstwa. To nie będzie dotyczyło tylko hodowców zwierząt futerkowych.
A kogo jeszcze?
Wszystkich hodowców i posiadaczy zwierząt. Wystarczy, że ktoś ma dwa rasowe psy, a organizacja ekologiczna ma prawo wejść na prywatną posesję i odebrać psa, bo na przykład stwierdzi, jak to już miało miejsce, że jest za gruby.
Ha ha ha.
Wiem, że to śmieszne, ale przytoczyłem fakt. Dawanie tak szerokich kompetencji organizacjom ekologicznym podważa autorytet państwa. Przecież od tego mamy służby państwowe, lekarzy weterynarii, specjalistów. Po co kończyć studia weterynaryjne? Skoro wystarczy założyć organizację ekologiczną i mieć większe uprawnienia niż weterynarz.
I pewnie większe wynagrodzenie.
Oczywiście. Fundacja Viva! w 2016 r. miała ponad 16 milionów złotych wpływów. Prezes tej organizacji prezes Cezary Wyszyński ogłosił upadłość konsumencką, żeby nie spłacać kilkuset tysięcy złotych długów. W sądzie powiedział, że zarabia 1500 złotych, więc nie ma z czego spłacać swoich zobowiązań. Zapytany przez sąd, dlaczego nie podjął próby spłaty zobowiązań, odpowiedział, że żadna praca nie jest zgodna z jego światopoglądem i nie miałby czasu, żeby poświęcić się zwierzętom.
Co autopoprawka zmienia w funkcjonowaniu hodowli zwierząt futerkowych?
Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski zapowiedział, że będą ścisłe kontrole na fermach i międzynarodowe audyty. Jedynie fermy spełniające określone wymogi będą mogły funkcjonować. I to jest bardzo dobre. I ja i branża jesteśmy zwolennikami wyczyszczenia rynku z nieuczciwych pseudohodowców. Chcemy podnoszenia norm. Na na świecie są tylko trzy aukcje skór, gdzie można sprzedać surowiec, w Danii, w Finlandii i w Kanadzie. Od 2019 r. jeżeli dana ferma, bez względu na to, w jakim kraju działa nie przejdzie międzynarodowego audytu prowadzonego przez międzynarodową firmę i nie uzyska certyfikatu, nie sprzeda skór. Hodowca, który nie będzie miał certyfikatu, zbankrutuje, bo nie będzie miał gdzie sprzedać towaru. Kontrole na fermach powinny prowadzić instytucje państwowe do tego powołane, złożone z ludzi kompetentnych. Nie może prowadzić kontroli człowiek, który naciąga ludzi, ma sprawy karne o niespłacanie długów.
Ma pan na myśli szefa fundacji Viva?
Tak, ale mówię też o panu Bielawskim z Pogotowia dla Zwierząt, którego organizacja została decyzją sądu w Poznaniu zdelegalizowana, bo odbierało ludziom nielegalnie rasowe psy warte dziesiątki tysięcy złotych. Warto też wspomnieć o stowarzyszeniu Otwarte Klatki. Mamy dowody na to, że przedstawiciele tej organizacji spotykali się z firmami utylizacyjnymi, po to, żeby dogadać się w sprawie zniszczenia konkurencji w Polsce zajmującej się utylizacją odpadów zwierzęcych.
Czyli hodowców zwierząt futerkowych?
Tak, bo stanowimy jedyną konkurencję dla firm utylizacyjnych. Producenci drobiu, których jest w Polsce bardzo dużo produkują też dużo odpadów. 50 proc. z nich są produktami jadalnymi. Reszta to odpady z którymi zgodnie z prawem należy coś zrobić. 95 proc. firm utylizacyjnych w Polsce należy do kapitału niemieckiego. Jedyną konkurencja dla nich jest całkowicie polska branża hodowców zwierząt futerkowych. Ubojnia ma do wyboru albo spalić odpady i zapłacić za nie, albo sprzedać je hodowcom zwierząt futerkowych i zarobić na nich. Dziewięćdziesiąt kilka procent hodowców zwierząt futerkowych to obywatele polscy. To wojna gospodarcza Polska-Niemcy. Jakkolwiek to brzmi, ale tak jest. Mamy dowody na to, że prezes stowarzyszenia Otwarte Klatki spotykała się z przedstawicielami firm utylizacyjnych, które mają wspólny cel w zlikwidowaniu branży futerkowej w Polsce. Nie mam dowodów, że biorą za to pieniądze. Ale ogromne kampanie, które prowadzą wymagają dużych nakładów finansowych. Bilbordy w Warszawie nie są darmowe.
Tak, to są ogromne pieniądze.
Stowarzyszenie Otwarte Klatki otrzymało pół miliona dolarów z Doliny Krzemowej. Mówimy więc o bardzo dużych pieniądzach. Po co ci ludzie mają iść do uczciwej pracy, skoro mogą grać na uczuciach i emocjach? Mogą mówić, jak źle jest zwierzętom i zarabiają na tym duże pieniądze. Jak duże, wystarczy spojrzeć na sprawozdania finansowe tych organizacji. Mówię o tych wielkich organizacjach, bo jest też cała masa mniejszych organizacji rzeczywiście działających na rzecz dobra zwierząt. Robią dobrą robotę i nie lansują się tak nachalnie. Natomiast duże organizacje zarabiają miliony złotych. Nie ma dużej organizacji ekologicznej, o której byśmy nie powiedzieli, że nie ma czegoś na sumieniu. Prezes fundacji Viva!, prezeska fundacji Otwarte Klatki, pani z władz Monde Cano jest związana z panem posłem Suskim. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszyscy ze sobą gdzieś tam kooperują. Córka pana posła Krzysztofa Czabańskiego to wieloletnia przyjaciółka i współpracownica pana Cezarego Wyszyńskiego z fundacji Viva!
Ale nie ulega, ze należy dbać o zwierzęta.
Oczywiście, że nie. Jestem zwolennikiem skazywania zwyrodnialców znęcających się nad zwierzętami. Nie możemy jednak zamykam branż, które znakomicie funkcjonują i stanowią konkurencję na rynkach światowych. Proszę zwrócić uwagę, że najbardziej atakuje nas „Gazeta Wyborcza”. To medium współpracuje z fundacją Viva!, która wykupuje u nich płatne ogłoszenia. Jakiś czas temu w „Gazecie Wyborczej” pojawiło się ogłoszenie, w którym zachęcano do wpłacania na ratowanie konia. Potrzebne było na to 2 tysiące złotych. Opublikowanie ogłoszenia w tym miejscu i w tym formacie „Gazety Wyborczej” kosztuje 60 tysięcy złotych! Zbieramy 2 tysiące, płacimy za ogłoszenie 60 tysięcy złotych. Logiczne? Czym bardziej reklamujemy daną organizację, tym więcej ma pieniędzy i może nam więcej płacić. Koło się kręci. Mamy też w tym wszystkim pewną ideologię.
not. ems
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/428372-wywiad-wojcik-zakazu-hodowli-nie-bedzie-ale-wojna-trwa