Zostawmy na boku kwalifikacje posła Adama Andruszkiewicza jako wiceministra cyfryzacji. Tym bardziej że w Polsce zupełnie bezsensownie robi się wielkie halo z zajmowania przez polityków politycznych stanowisk.
U nas finansista musi być ministrem finansów, lekarz – ministrem zdrowia, profesor, a przynajmniej doktor – ministrem nauki czy nauczyciel – ministrem edukacji. W Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Francji ci sami politycy w różnych konfiguracjach są ministrami w bardzo różnych resortach, bo szef (także wiceszef) to stanowisko polityczne. Wbrew zaklęciom różnych środowisk i osób w rządzie robi się bowiem głównie politykę. I naprawdę nie widzę powodu, by uznawać, że skoro na ministrów cyfryzacji nadawali się Michał Boni, Rafał Trzaskowski czy Andrzej Halicki, to na wiceministra nie nadaje się Adam Andruszkiewicz. Sam Andruszkiewicz ani mi politycznie brat, ani swat, podobnie jak jego plakatowe deklaracje polityczne, skądinąd całkiem typowe dla dwudziestokilkulatków, niezależnie od opcji ideowej. Ale jego przykład dobrze pokazuje, do czego doszło w i wokół polskiej polityki.
Doszło do tego, że American Jewish Committee Central Europe pozwala sobie na recenzowanie nominacji w polskim rządzie na poziomie sekretarzy stanu, co jest po prostu skrajną aberracją. To tak jakby jakieś regionalne przedstawicielstwo Kongresu Polonii Amerykańskiej recenzowało sekretarzy stanu nominowanych w Izraelu przez Benjamina Netanjahu. W tym drugim wypadku wszyscy solidarnie pukaliby się w czoło. Przy tej okazji cały swój „urok wszeteczny” zademonstrowała „Gazeta Wyborcza” podnosząc w sylwetce Adama Andruszkiewicza: „Jedwabne, miejsce najsłynniejszego pogromu Żydów dokonanego przez polskich sąsiadów podczas wojny, leży 40 km od Grajewa. Mniej znane pogromy odbywały się po sąsiedzku – w Wąsoszu, Radziwłowie [naprawdę miejscowość nazywa się Radziłów], Szczuczynie – i w samym Grajewie”. A wszystko dlatego, że w Grajewie urodził się Adam Andruszkiewicz. Nawet nie chce mi się spekulować, jaki - wedle logiki autora „Wyborczej” - wpływ na różne osoby i ich poglądy może mieć to, że urodziły się w pobliżu Oświęcimia, Treblinki, Sobiboru, Bełżca czy Chełmna nad Nerem. Takie podejście to po prostu skrajny idiotyzm.
Można powiedzieć, że Adam Andruszkiewicz zyskał nieprawdopodobną rozpoznawalność, bo wedle danych politykawsieci.pl jego zasięgi skoczyły do poziomu 8,6 mln. Wprawdzie głównie chodzi o hejt, ale zasięgi to zasięgi. Czyli cyfrowo Andruszkiewicz powinien być już spełniony, a jego krytycy usatysfakcjonowani, choć pewnie na opak. Problem jest jednak znacznie poważniejszy. Polega na tym, że rozpętane przez opozycję donosicielstwo na Polskę, niebywale eskalujące zachęty płynące z Polski, żeby ingerować w nasze wewnętrzne sprawy, a nawet przygotowywanie obcym ogromnej większości materiałów służących do napaści i obsmarowywania naszego kraju, że to wszystko doszło już do takiego poziomu, iż teraz każdy (chciałoby się napisać każda łajza) czuje się uprawniony do wtrącania się w polskie sprawy, napominania, pouczania, recenzowania, wychowywania, edukowania, moralnego „prostowania”, a nawet szantażowania i stawiania dyktatów. Rosja Putina nie jest przedmiotem podobnej obróbki nawet w dziesiątej części, co jest oczywiście kompletną aberracją. Tym bardziej że Polska to pełną gębą demokracja.
Donosiciele i sługusy „obcych dworów” doprowadzili do tego, że dzień bez napadania na nasz kraj, dzień bez napiętnowania i ingerowania jest dniem straconym. I to schodzi na coraz niższy poziom. Niedługo jakieś organizacje i osoby z zagranicy zaczną recenzować, kto może być woźnym w urzędzie miasta Pacanowa. I owe sługusy oraz donosiciele są z siebie dumni, bo przecież bronią demokracji, choć z punktu widzenia elementarnego kanonu zasad są, żeby zacytować klasyka, „zwykłymi szmatami”. Przecież groźne jest nie tylko otwarcie bardzo szerokiej bramy do zupełnie bezprecedensowych ataków na Polskę, ale groźne jest także to coraz powszechniejsze zeszmacenie. A warto przypomnieć, że wszyscy zaborcy, okupanci i każdy, kto Polsce źle życzył oraz źle wobec niej czynił, obok podboju i uzależnienia, chcieli zeszmacić społeczeństwo, w tym jego elity. W przeszłości elity zwykle zdawały egzamin (poza nielicznymi zdrajcami i kolaborantami), a ci, którzy go nie zdawali, przynajmniej nie byli z siebie dumni. Teraz najbardziej dumni z siebie są właśnie ci zeszmaceni, co bardzo pesymistycznie rokuje na przyszłość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/428264-co-nam-mowi-histeria-wokol-nominacji-andruszkiewicza