Jak mówi porzekadło, nie zmienia się koni podczas wyścigu. Pod tym wszakże warunkiem, że na starcie stanęły konie, a nie chabety. I bez sondaży wiadomo było od dawna, że opozycja nie ma lidera. Ma takich „przywódców”, na jakich zasługuje, a wyróżnianie któregokolwiek z nich to jedynie beznadziejne próby wyłonienia lepszego z gorszych.
Czy ktoś na serio postawiłby tysiąc złotych za wygraną Grzegorza Schetyny w nadchodzących wyborach parlamentarnych? Wątpię. Jest aplauz klaszczących z obowiązku na partyjnych zbiorówkach Platformy Obywatelskiej, bo przecież nie z przekonania - jaki jest koń, każdy widzi. Nie wystarczy pohukiwanie z mównicy i na ulicy, i przy każdej okazji na rządzących, ani spektakularne ogłaszanie przez premiera z cienia składu swego cieniackiego gabinetu. To prawda, że od czasu Donalda Tuska PO nie ma przywódcy. Były premier, jaki był, taki był, ale zanim rzucił w diabły rząd, własną partię, obywateli, kraj i wywiał za granicę, potrafił skupić wokół siebie ludzi i trzymał partyjne szeregi mocno za uzdę, w tym Schetynę vel Shreka. To jednak także nie jest komplement, ten kij miał bowiem dwa końce - Tusk wyciął wszystkich, którzy mogliby mu zagrażać i wysunąć się na czoło. Stąd m.in. wskazanie przez niego miernej ale wiernej i, co najważniejsze, z „rękami po szwach” Ewy Kopacz, jako swojej następczyni. Bo przecież on sam najlepiej wiedział, że nieudolna minister zdrowia z jego gabinetu miała takie predyspozycje na szefową rządu i partii jak koza do zaprzęgu w karecie. Czy tymi samymi względami kierował się Schetyna, wybierając Kopacz na swoją „wice” w gabinecie cieni? Nie inaczej, o czym świadczą również pozostałe nazwiska z tego 50.osobowego gremium.
Oto kilka z nich: „ministrowie” Tomasz Siemoniak, Stanisław Gawłowski, Sławomir Neumann, Cezary Grabarczyk, Bartosz Arłukowicz, Borys Budka, Sławomi Nitras, Michał Szczerba itp. - można rzec, same „tuzy” znane i popularne inaczej. Pomijając brak oferty programowej i wygłupy, jak wycieczki członków partii na nadbałtycką plażę, aby „dotrzeć do ludzi”, już samo podsuwania wyborcom tej mocno przeterminowanej i nieświeżej ekipy, kojarzącej się obywatelom z okresem sprzed 2015 roku, mówi za siebie. Brzmi jak: wybierzcie nas po raz drugi, my wam znów pokażemy… Nakłada się na to nieprzytomny atak bezzębnych „totalsów” na obóz rządzący, który – acz nie bez potknięć - akurat punktuje w społeczeństwie za konsekwentnie realizowany program poprawy jakości życia Polek i Polaków, czemu nawet najbardziej krzywousty Machiavelli z PO nie zaprzeczy, jeśli nie chce narazić się na śmieszność. Koniec Schetyny przepowiadałem na portalu wPolityce już dwa lata temu, partyjne doły okazały się jednak zbyt słabe, żeby wysłać całą te menażerię do lamusa. Nikogo więc nie powinien dziwić rezultat sondażu IBRIS dla „Rzeczpospolitej”, w którym premier z cienia Schetyna oceniony został przez respondentów najgorzej spośród „liderów” opozycji.
Na dnie znalazł się też Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący postkomunistycznej przechrzty, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który wychwala okres PRL, sądząc pewnie, że polscy wyborcy mają sklerozę. SLD nie zdołała zrzucić z siebie balastu historii i przekształcić się w znaczącą socjaldemokrację. Więc mniejsza z sojuszem w stanie szczątkowym i jej obecnym „rukowoditielem”. Na tym tle odbija się wyraźnie szef Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz. To jednak tylko pozorny sukces, opierający się na zasadzie: na bezrybiu i rak ryba. PSL był partią współrządzącą z PO i ponosi taką samą odpowiedzialność za skandale i afery sprzed odwołania tej spółki od władzy przez wyborców. Sam Kosiniak-Kamysz był ministrem pracy i polityki społecznej w latach 2011–2015, a więc w rządach Tuska i Kopacz. Co więcej, funkcję prezesa ludowców pełni od trzech lat, więc to jemu można przypisać utratę zaufania wiejskiego elektoratu, o czym najlepiej świadczą wyniki niedawnych wyborów samorządowych.
Co jednak trzeba przyznać na korzyść Kosiniaka-Kamysza, dostrzegł i wyciągnął wnioski z nonsensownej taktyki i buńczucznej retoryki Schetyny. Na jego tle szef PSL jawi się dziś niemalże, jako symbol zmiany pokoleniowej, polityk niezapiekły, wyważony, koncyliacyjny i zdolny do kompromisów. Jak jednak nie patrzyć, jego relatywnie lepsze notowania od Schetyny z charyzmą pogrzebacza również wynikają z selekcji negatywnej, wyłaniania lepszych z gorszych. Jednym zdaniem, Kosiniak-Kamysz liderem opozycji nie będzie.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia, nawoływania i dążenia PO oraz niedobitków największego blamażu ostatnich lat, partii Nowoczesnej, do połączenia sił całej opozycji przeciw PiS. Apel o tyle absurdalny, że z pejoratywnym podtekstem: siła złego na jednego… Spekulacje o pokonaniu PiS przez zjednoczonych antypisowców są równie pozbawione sensu, bo co miałby do zaproponowania jakiś wspólny, wyimaginowany rząd, będący zlepkiem ludzi i partii różnego kolorytu i autoramentu?
Wszystko to nie zmienia jednak stanu rzeczy, że PO jest największą partią opozycyjną. Poza tym nic to nie oznacza, gdyż w obecnym stanie pozostaje bez większych szans na odepchnięcie PiS od steru władzy. Prędzej czy później, a najpóźniej po prawdopodobnie przegranych wyborach do Sejmu, na najwyższych piętrach Platformy tzw. Obywatelskiej dojdzie, jeśli nie do trzęsienia ziemi, to do istotnych zmian. Bo dojść musi. Tak czy inaczej, opozycja nie ma wybijającej się postaci, która byłaby w stanie choć po części odzyskać utracone społeczne zaufanie i pozyskać dodatkowych wyborców. Teoretycznie jedyną szansą na dziś byłby rzut na taśmę - dokonanie tego „trzęsienia” w PO już teraz i start w wyborach parlamentarnych z nowym liderem w nowym garniturze, bez skompromitowanych dinozaurów. Jak mówi porzekadło, nie zmienia się koni podczas wyścigu. Pod tym wszakże warunkiem, że na starcie stanęły konie, a nie chabety. Ale to też tylko rozważania teoretycznie… W opozycji liderów nie ma, jest Schetyna, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty, Lubnauer i jeszcze paru z dolnej strefy stanów niskich…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/428262-w-opozycji-liderow-nie-ma-jest-paru-z-dolnej-strefy-stanow