Nie dołączę do licznych polityków prawicy i niektórych sekundujących im sympatyków obozu rządowego. W przeciwieństwie do nich nominację Adama Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji uważam za błąd. Zarówno polityczny jak i wizerunkowy. Nie dostrzegam też żadnych korzyści merytorycznych przemawiających za tą nominacją.
Z politycznego punktu widzenia nominacja Adama Andruszkiewicza daje obozowi rządowemu niewiele, albo zgoła nic. Bo możliwe straty przewyższają tutaj ewentualne zyski (zresztą trudno dla mnie dostrzegalne). Jakim bowiem zyskiem politycznym jest wciągnięcie do rządu młodego człowieka, którego dokonania są znikome? A te, o których słyszeliśmy, raczej nie wystawiają mu dobrej opinii. Kiedyś związany z ruchem narodowym miał się sprzeciwiać bazom amerykańskim w Polsce – ja wiem, niektórzy w ruchu narodowym tak mają, że chcieliby powrotu Układu Warszawskiego – ale powstaje pytanie, czy w związku z tym powinni oni piastować stanowiska państwowe w rządzie?
Oczywiście twierdzenie opozycji, że Andruszkiewicz to agentura, jest bzdurą mającą przysłonić kompromitującą wpadkę Lecha Wałęsy, który dosłownie przed chwilą chciał się układać z Putinem. Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że pozwala to uruchomić kolejną propagandową nagonkę na rząd. Gdybyż jeszcze p. Andruszkiewicz był osobą, którego obecność może istotnie poszerzyć bazę wyborczą rządu lub za którą stoi jakaś poważna formacja polityczna, ale tego też nie ma (choć i tak miałbym tu poważne wątpliwości, gdyby była to formacja narodowa). Pan Andruszkiewicz zasadniczo reprezentuje przecież sam siebie, a ze swoimi byłymi kolegami jest – o ile mi wiadomo – mocno poróżniony.
O ile jednak dawne (?) poglądy pana Andruszkiewicza mogą interesować głównie pasjonatów polityki, o tyle jego dorobek zawodowy i przygotowanie merytoryczne do pełnionej funkcji może budzić wątpliwości znacznie szerszej opinii publicznej. Trudno będzie bowiem uzasadnić objęcie funkcji ministerialnej przez osobę, która znana była jedynie z tego, że ma zasięgi na Twitterze (zresztą nie tak znowu wielkie – raptem niecałe 6 tysięcy obserwujących). Całkiem trafnie opisał to w swoim komentarzu Aleksander Majewski. Zakładając jednak, że owe zasięgi są ważne, to pojawia się kolejne pytanie: kogo on przyciągnie do obozu rządowego, skoro – jak powiedzieliśmy – nie stoi za nim żadna formacja, a wręcz przeciwnie – jego błyskotliwa kariera wywołała już dość spore kontrowersje i to ponad podziałami politycznymi. Dodajmy tutaj, że Polacy nie przepadają za takimi błyskotliwymi karierami znikąd, zapewne słusznie przeczuwając, że w takich przypadkach nie o umiejętności i talenty chodzi. Warto więc przed samymi wyborami, przeciągać strunę?
Okażmy jednak maksimum dobrej woli i uznajmy, że ataki na p. Andruszkiewicza są nieuzasadnione, a on sam jest rzadką perłą wśród młodego pokolenia polityków. Skoro tak, to może należałoby przedstawić mu ofertę stanowiska na niższym szczeblu? Niech pokaże co potrafi, niech – jak każdy w jego wieku – spokojnie wspina się na kolejne szczeble kariery. Jeśli okaże się dobry, to wysokie stanowiska pewnego dnia same staną przed nim otworem. Takiej dydaktycznej strategii należałoby oczekiwać po obecnym rządzie.
Chyba że… Chyba, że za nominacją p. Andruszkiewicza kryje się jakaś makiaweliczna gra. Że jego wyniesienie służyć ma budowie jakiegoś narodowego skrzydła obozu rządowego, dzięki któremu uda się spacyfikować radykalne środowiska na marginesie prawicy. Jeśli tak, to co innego. Pytanie jednak, czy p. Andruszkiewicz nadaje się do tej roli. I czy jego gwałtowna kariera rządowa sprawi, że stanie się dla tych środowisk bardziej wiarygodny. Przyznam, że trochę w to wątpię, choć z każdym dniem przekonuję się, że rzeczywistość bywa coraz bardziej zaskakująca.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/428236-strzal-w-stope-czy-moze-makiaweliczna-gra