Rok 2018 zaczynał się dla Andrzeja Dudy nie najlepiej. Z jednej strony napięcie w relacjach z macierzystym obozem politycznym wywołane lipcowymi wetami sądowymi (podtrzymuję, że były niepotrzebne i szkodliwe, tylko przeciągnęły sprawę). Z drugiej kres nadziei na jakąś nową formułę ponad podziałami politycznymi, na wytworzenie jakiegoś nowego centrum, także w obszarze medialnej aktywności prezydenta. Mimo dużych wysiłków gospodarza Pałacu prezydenckiego skończyło się przewidywalnie: mainstreamowi bywalcy obiadków i tweetupów po powrocie do redakcji nadal ładowali antyprezydenckie armaty, tyle tylko, że teraz tylko ubogaceni zakulisową wiedzą i poczuciem własnej ważności.
Na dodatek w tym czasie media zaczęły mnożyć prognozy o powrocie Donalda Tuska do krajowej polityki (wciąż możliwe), co miało w zamyśle przestraszyć Dudę, wywrzeć na niego paraliżujący wpływ. Puentą tego okresu były teksty, pisane w najtrudniejszym dla prezydentury okresie, sygnowane przez przyjaciół Pałacu, a tytułowane w stylu „Samotność Andrzeja Dudy”. Gdy budynek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie opuszczał rzecznik Krzysztof Łapiński, a Prawo i Sprawiedliwość umywało ręce w sprawie referendum konstytucyjnego, ta prognoza wydawała się spełniać.
A jednak - wtedy właśnie zaczęło się coś, co w mojej ocenie można uznać za udany powrót tej prezydentury do tego tonu, tego stylu i co najważniejsze, tej praktyki politycznej, które przyniosły Andrzejowi Dudzie triumf w roku 2015. Ramy tej polityki wyznacza założenie, że ta prezydentura ma sens tylko wtedy (i tylko wtedy jest Polakom potrzebna), jeśli mieści się w ramach szeroko pojętego obozu zmiany. Jeśli nie jest hamulcem reform ale dokładaniem wysiłków do realizacji złożonych Polakom w roku 2015 obietnic odnowy naszego życia politycznego, gospodarczego i kulturalnego. Oczywiście, z racji uwarunkowań wyborczych nie może być ona być w rdzeniu uderzeniowym tego obozu, może być na jego granicy, może być łagodniejsza, ale nie może być poza nim.
Dobrym przykładem prezydenckiej korekty jest jego postawa wobec reformy sądownictwa. Bolesne zderzenie z egoizmem liderów kasty sądowniczej i skrajnie polityczną postawą Brukseli udowodniły, że marzenie o zmianach wynegocjowanych ze światem prawniczym nie mają szans spełnienia. Liderzy kasty nie chcą bowiem żadnych, ale to żadnych zmian. Oni chcą się na sądownictwie dalej uwłaszczać, a nie zwiększać jego transparentność i demokratyczną nad nim kontrolę. Jedyną drogą jest zatem solidarne, w ramach obozu zmiany, posuwanie spraw do przodu tam, gdzie można, i kontrolowany odwrót tam, gdzie nie ma innego wyjścia.
Prezydent w minionym roku najwyraźniej przestał się także frustrować faktem, że w istniejących ramach konstytucyjnych jego polityczna sprawczość polityczna jest bardzo ograniczona. W przypadku polityka młodego i poważnie traktującego swoje wyborcze zobowiązania ten gorset jest rzeczywiście niewygodny. Wyjście jest jedno: inicjatywa tam, gdzie to możliwe. Sukces inicjatywy Trójmorza, zaczynanej przy rechocie postkomunistycznych autorytetów III RP a obecnie rozważającej czy dopuścić pukające Niemcy, jest tu symbolem. I to jest mocny, osobisty sukces Andrzeja Dudy. Podobnie jak aktywność w Radzie Bezpieczeństwa ONZ oraz realizowane wspólnie z ministrem Błaszczakiem zabiegi o tzw. Fort Trump. Ale nie można też pomijać polityki historycznej, gdzie rola prezydenta jest nie do przecenienia, gdzie dobrze kontynuuje idee śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Na koniec spójrzmy na politykę medialną, źródło dużego stresu w dwóch pierwszych latach prezydentury. Tu obrót spraw jest najbardziej zaskakujący. Objęcie funkcji rzecznika przez Błażeja Spychalskiego przez wielu było oceniane jako dowód słabości prezydenta. Oto - pisano - musi sięgać po ludzi nieznanych na warszawskiej scenie politycznej. Okazało się jednak, że to był dobry ruch. Andrzej Duda ma wreszcie na czele medialnego sztabu człowieka, który gra wyłącznie na niego, nie ma ambicji by coś uzyskiwać dla siebie, który nie jest też uwikłany w środowiskowe wojenki i sympatie. Najwyraźniej umie też dobrze planować.
W takim otoczeniu prezydent postanowił wrócić do praktyki mocnego zaangażowania w media społecznościowe, z raczej dobrym skutkiem. Mieszanina zasadniczości z humorem, polemiczności z dystansem do siebie oraz szybkiej reakcji na wydarzenia na razie przynosi pozytywny efekt. Widać tu pewną inspirację prezydentem Trumpem i jego twitterowym obchodzeniem tradycyjnych, liberalnych i skrajnie mu wrogich, mediów. Powiedziawszy to ostrzegam: media społecznościowe niejedną karierę zbudowały, ale wiele też zniszczyły. To zabawka ciekawa, ale niebezpieczna jak dynamit, zwłaszcza dla ludzi na najwyższych stanowiskach.
Czy to wszystko, co tu napisałem, oznacza, że można zawołać „Polacy, nic się nie stało”? Oczywiście nie. Problemów, słabości i rozczarowań nie brakuje. Andrzej Duda jest dziś trochę innym politykiem niż był w roku 2015, inaczej patrzą na niego politycy prawicy, rozpadło się kilka przyjaźni. Mniej tu zauroczenia, więcej dojrzałości. To ma jednak wtórne znaczenie wobec faktu, że relacja prezydenta z wyborcami jest mocna, stabilna i dobrze prorokująca na wybory roku 2020. Potwierdzają to sondaże czy obrazy z bezpośrednich spotkań. Ale nie one są najważniejsze, a poczucie, że mechanizm Pałacu Prezydenckiego działa sprawnie. W mojej opinii jeśli nic się nie zepsuje, Andrzej Duda może wygrać z każdym absolutnie (możliwym dziś do przewidzenia) kandydatem.
PS. Ale Order Orła Białego dla narodowego barda Jana Pietrzaka to, Panie Prezydencie, najwyższy już czas przyznać. To zaniechanie będzie kiedyś boleć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/427610-dobry-rok-prezydenta-dudy-udany-powrot-do-stylu-roku-2015