Rozmawiam z politykami od 26 lat: oficjalnie, towarzysko, prywatnie. I nie widzę żadnej negatywnej różnicy między nimi a dziennikarzami, naukowcami, ludźmi kultury, lekarzami czy prawnikami.
Część z nich tak utkwiła w polityce, uprawiając ją od wielu lat, że już nie są w stanie wrócić do swoich zawodów wyuczonych, więc trwają w niej, mimo że są coraz bardziej nieszczęśliwi i wyalienowani. Część uważa, że znają się tylko na polityce, co w praktyce oznacza tyle, że potrafią wykonywać tylko zawód polityka, np. parlamentarzysty. Części oczywiście imponuje to, że przestali być anonimowi i są przez wielu uznawani za osoby mające wpływ na to, co się w Polsce dzieje. Ale tylko garstka udaje, że rzeczywiście mają taki wpływ.
Czy choćby w święta Bożego Narodzenia politycy potrafią mówić ludzkim głosem? Na pewno się starają, przynajmniej większość, Ale są też tacy, których polityka trwale zmieniła – na niekorzyść, więc ludzkim głosem właściwie już nie mówią. Przy okazji świąt nie będę wymieniał ich nazwisk, ale właściwie wszyscy interesujący się polityką wiedzą, o kogo chodzi. Są też tacy, którzy grają partyjnych twardzieli, a takim nie wypada mówić ludzkim głosem. Najpierw są świadomi, że to tylko teatr, ale z czasem coraz bardziej rola wypiera z nich człowieka i stają się swego rodzaju politycznymi automatami. Jednak wbrew powszechnej opinii obserwatorów polityki, wcale nie trafiają do niej ludzie gorsi niż w innych grupach społecznych czy zawodowych. Politycy są tylko dokładniej obserwowani i to wszystko, co uchodzi w innych grupach, im jest wyciągane i pamiętane właśnie przez to, że są nieustannie pod ścisłą obserwacją. W innych grupach obowiązuje zasada: „czego oczy nie widzą, o to serce nie boli, czego uszy nie słyszą, to ich nie oburza”.
W świecie realnej polityki większość polityków, w tym zdecydowana większość parlamentarzystów, o kulisach partyjnej czy rządowej polityki wie naprawdę niewiele. Liderzy po prostu nie widzą potrzeby, żeby wtajemniczać wiele osób w gabinetowe negocjacje czy decyzje, podejmowane w bardzo wąskich gronach. Lepiej się kieruje partią czy innym politycznym organizmem, gdy jego członkowie tylko się czegoś domyślają, a najlepiej, gdy wielu spraw nie są pewni, w tym własnej przyszłości. Szeregowi politycy są przez swoich liderów traktowani gorzej niż wyborcy. Wprawdzie wiedzą trochę więcej, ale płacą za to cenę dyspozycyjności, wypowiadania sądów, z którymi prywatnie się nie zgadzają, legitymizowania decyzji, których nie rozumieją, a nawet uważają za niemądre czy szkodliwe. Szeregowi politycy dają wielu głupim pomysłom i decyzjom swoją twarz, choć nie mają żadnego wpływu na te pomysły i decyzje, może poza podnoszeniem rąk podczas parlamentarnych głosowań.
W codziennym uprawianiu polityki liczą się przede wszystkim cynizm i pragmatyzm, a nie wielkie idee, wizje i programy. Dlatego wielu polityków słusznie uważa, że płacą wysoką cenę nie dostając wiele w zamian, także w sensie wynagrodzeń. A każdy może i chce po nich „jeździć”, bo po kim, jak nie po politykach. Są też oczywiście tacy, którzy chcą być w polityce za wszelką cenę i żadne koszty nie są im straszne, ale to już jest temat dla specjalistów od uzależnień czy różnych społecznych i psychicznych dysfunkcji.
Gdy się to obserwuje z bliska, szeregowi politycy naprawdę dostają niezłą szkołę od swoich liderów, ale tylko nieliczni pękają, po czym zmieniają partyjne barwy lub uciekają z polityki, a czasem tylko wewnętrznie emigrują. Większość kalkuluje, że trzeba w tym żyć i tkwić, bo może coś się zmieni na lepsze, a przede wszystkim liczą na udział w sprawowaniu władzy wykonawczej czy z profitów, jakie z tego wynikają. A generalnie uważają, że jednak ich los nie jest najgorszy, gdyż pracy, którą się wykonuje z przyjemnością i satysfakcją wcale nie jest tak wiele. A skoro tkwią w polityce, czasem próbują mówić ludzkim głosem, nie tylko przy okazji świąt Bożego Narodzenia, choć wtedy są specjalne okoliczności.
Mimo całego cynizmu i pragmatyzmu polityki, wiele osób uprawiających ten zawód chciałoby być normalnymi ludźmi, i to nie tylko w kręgu najbliższych, gdy nie muszą nakładać tych wszystkich masek.W publicznych wystąpieniach czy w mediach odgrywają role ochroniarzy (bramkarzy), bo tego oczekuje od nich kierownictwo i z tego ich rozlicza. I ta konwencja sprawia, że są potem odbierani jako napastliwi, niekulturalni, zaślepieni. Niektórzy się zresztą w tych rolach całkiem zatracają. Ale większość zdaje sobie sprawę, że to błędne koło.
Przy takich okazjach jak święta Bożego Narodzenia dajmy politykom jak najwięcej szans na mówienie ludzkim głosem, bo może im to wejdzie w nawyk. A oni sami może częściej będą zauważać, jak są wykorzystywani wbrew własnym przekonaniom, wbrew temu, kim byli przed wejściem do świata polityki i kim chcieliby być po jego opuszczeniu. Tym bardziej że to, co wypomina się politykom wcale nie jest mniej powszechne wśród dziennikarzy, naukowców, twórców, lekarzy, prawników, mundurowych czy nauczycieli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/427010-czy-chocby-w-swieta-politycy-potrafia-mowic-ludzkim-glosem