Na początku listopada 2018 r. zbiorowo chorowali policjanci, na początku grudnia – pracownicy sądów, obecnie – nauczyciele. Choroba jest zbiorowa, choć nie zakaźna. I obejmuje ludzi, których w przeszłości nie było sposobu wysłać „na chorobowe”, choćby słaniali się na nogach. Teraz się nie słaniają. Ponieważ obowiązuje zasada Belki-Petru, że wszyscy wszystko wiedzą, także w kwestii zbiorowych chorób niezakaźnych jest jasne, że chodzi o chorobę zwolnieniową, czyli dysfunkcję systemu wynagradzania różnych grup społecznych, a nie dysfunkcję organizmu. Tym bardziej że choroba zwolnieniowa może mieć dowolną liczbę ognisk, na dowolnym terenie i w dowolnym czasie. Nie istnieje druga tak elastyczna i funkcjonalna choroba jak ta zwolnieniowa.
Dotychczas wszyscy, łącznie z branżowymi ministrami, udawali, że istnieje logiczny związek między dysfunkcją systemu wynagradzania a dysfunkcją organizmu, w związku z czym dysfunkcja jednej rzeczywistości obowiązuje w drugiej rzeczywistości. A mówiąc językiem mniej zawoalowanym, wszyscy udawali, że można chorować na wpis w zwolnieniu lekarskim tak samo jak na zawał serca, kamicę nerkową czy zapalenie płuc. W tradycyjnej etyce nazywałoby się to oszustwem, a przynajmniej kłamstwem. Tym dotkliwszym, że uczestniczą w nim osoby składające ślubowanie oraz osoby składające przysięgę (nie tylko tę Hipokratesa – jak w wypadku służb mundurowych).
20 grudnia 2018 r. szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz stwierdził w TVN 24, że „nie chodzi o to, żebym oceniał to w kategoriach etycznych czy też nie. Zwracam uwagę na to, że to metoda, którą nauczyciele oddolnie, autonomicznie uznali, że będzie skuteczna. Skoro nie znaleźliśmy innych sposobów walki, skoro z rządem nie można rozmawiać, skoro rząd nam proponuje podwyżki na poziomie 80-100 zł, a jednocześnie narzuca na tego nauczyciela coraz to nowe obowiązki, o których mówią moje koleżanki i koledzy, to wydaje się, że te sposoby, które do tej pory zawodziły, muszą być zastąpione innymi”. Oznacza to ni mniej, ni więcej stwierdzenie, że świadome oszustwo dokonywane przez osoby składające ślubowanie jest funkcjonalnie uzasadnione, zaś osoby składające przysięgę nie popełniają przestępstwa/wykroczenia, gdy oszustwo potwierdzają. Wystarczy, że ktoś „autonomicznie uzna, że to skuteczne”. Nie warto nawet stwierdzać, że to „autonomiczne uznanie” oznacza zawieszenie zasad prawa i etyki, więc jeśliby je rozszerzyć, dojdziemy do totalnej anarchii i bezprawia.
Nie jest dobrze, gdy osoby wykształcone, ofiarne, zaangażowane i na co dzień respektujące zasady etyki oraz prawa (nauczyciele) nie są opłacane stosownie do tego czy w stosunku do innych grup społecznych. Ale to oczywiście nie znaczy, że można oszukiwać, i to przy wsparciu przedstawicieli innej grupy społecznej (lekarzy). Od tego są protesty, manifestacje, a wreszcie strajki. A jeszcze gorsze jest to, że w wypadku policjantów i pracowników sądów nikt z ich przełożonych, także na poziomie rządu, nie próbował nazwać oszustwa po imieniu, a tym bardziej przedsięwziąć jakieś kontrole. Wręcz przeciwnie, demonstracyjnie się od tego wzbraniano. Można oczywiście powiedzieć, że same niskie płace i ich tolerowanie są oszustwem, ale to oznacza wpuszczenie konia trojańskiego dowolności w postrzeganiu logiki, zasad etyki i reguł prawa. Możemy sympatyzować z oszustem, współczuć mu, a nawet rozumieć i usprawiedliwiać jego działanie i wskazywać tzw. wyższą konieczność (choć to zwykle naciągane), lecz nie możemy twierdzić, że to nie jest oszustwo.
Nie piszę tego wszystkiego z punktu widzenia interesów państwa, resortów, instytucji czy grup społecznych, lecz ze względu na logikę i etykę. Często w dziejach okazywało się, że ludzie celowo łamiący prawo mieli z różnych względów rację i nie mieli innego sposobu, żeby wskazać problem i doprowadzić do zmian, które problem likwidowały (przynajmniej częściowo). Ale wówczas ci ludzie (a także obserwatorzy) nie udawali, że nie łamie się obowiązującego prawa czy zasad. Chodzi zatem o to udawanie. Teraz nie przyznają się do łamania prawa czy zasad, tylko mrugają porozumiewawczo okiem, a ci, którzy to widzą, udają, iż chodzi o paproch w oku, a nie o porozumiewawcze mrugnięcie. Można się zgadzać, że nauczyciele, policjanci czy pracownicy sądów zarabiają za mało i że trzeba o tym trąbić, wywierać naciski, alarmować. Nie można natomiast udawać, że osoba składająca przysięgę niczego nie narusza poświadczając nieprawdę co do osoby składającej ślubowanie. A to z tego powodu, że w ten sposób albo dojdziemy do całkowitej anarchii, albo do kompletnego wariactwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/426456-czy-osoba-skladajaca-przysiege-moze-potwierdzac-oszustwo