Fetowana wczoraj przez rodaków „Mutter der Nation” walczy dziś o… siebie, o godne pożegnanie z polityką i poprawę wizerunku własnej partii przed kolejnymi wyborami, w których jej już nie będzie…
Kanclerz Angela Merkel ma problem. I nie tylko ona. Dowiodła tego dobitnie listopadowa wizyta prezydenta Francji Emmanuela Macrona w Berlinie. Dawna lokomotywa Unii Europejskiej nie ma pary. Merkel zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji - własnej, w samych Niemczech, francuskiego partnera, a równocześnie z potrzeby przeprowadzenia niezbędnych reform w zadłużonej po uszy ojczyźnie Macrona, czego wobec sprzeciwu związkowców nie udało się zrealizować żadnemu z jego poprzedników. Nakładają się to na skutki irracjonalnej polityki imigracyjnej pani kanclerz, która spowodowała turbulencje polityczne na niemal całym kontynencie, począwszy od Szwecji, przez Belgię, Austrię po Włochy. Na tym zapewne nie koniec, co w skali makro okaże się najpóźniej po przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Dla odbudowy wizerunku i znaczenia w samej Unii Europejskiej, a także w szerszym kontekście na arenie międzynarodowej Merkel potrzebuje silnego partnera. Do tej pory, mimo różnorakich rozbieżności, była nim Francja, z której obecnie dobiegają obrazki brutalnych interwencji policji wobec setek tysięcy obywateli manifestujących niezadowolenie z polityki wewnętrznej Macrona. To, że w Niemczech nie doszło do tak masowych protestów jak „żółtych kamizelek“ wynika głównie z dobrej kondycji ekonomiczno-gospodarczej Republiki Federalnej. Rygorystyczne reformy odchudzające państwo z socjalnego tłuszczu zrealizował poprzednik Merkel, lewicowy – jak go nazywano - „kanclerz bossów” Gerhard Schröder, za co zapłacił de facto utratą władzy. Merkel nie chce być wyniesiona z Urzędu Kanclerskiego na tarczy, ani przegrać jak Helmut Kohl, który nie potrafił we właściwym czasie zejść ze sceny, więc powoli sama wycofuje się z polityki. Co trzeba przyznać, zdołała przeprowadzić Niemcy obronną ręką przez światowy kryzys finansowy i kryzys eurostrefy. Dzisiejsze kłopoty Merkel oraz spadek notowań chadeckich partii CDU/CSU do rekordowo niskiego poziomu to efekt społecznego sprzeciwu wobec imigranckiego tsunami, który sięgnął już nawet Strasburga i Brukseli.
Osłabionej i osamotnionej Merkel nie pozostaje nic innego jak obrona postawy prezydenta Macrona. Jak skomentowała półgębkiem użycie pałek, armatek wodnych i gazów łzawiących przez francuską policję: „Możliwość protestu jest częścią demokracji”, jednak „nie powinno dochodzić do przemocy” ze strony demonstrujących, a „stosowanie siły (dla uspokojenia sytuacji – dopisek mój) jest monopolem państwa”. Kanclerz Niemiec nie pali się jednak do propozycji scalania Europy „a la française”. Płomienne wystąpienie sprzed miesiąca prezydenta Macrona w Berlinie miało poniekąd żałosny przebieg: „Pamiętajcie, że Francja was kocha”, zapewniał w Bundestagu, co wybrzmiało jak prośba o lepsze traktowanie. W uogólnieniu, Macron oczekuje wsparcia jego planu wzmacniania strefy euro, z jej odrębnym budżetem, wspólnej, niezależnej polityki obronnej, budowy euroarmii, większej niezależności politycznej Europy i rozluźnienia więzów transatlantyckich. Mówiąc bez ogródek, prezydent wystąpił w roli petenta, równie dobrze mógłby zaapelować do Niemiec: „weźcie nas, proszę, pod opiekę”…
Kanclerz Merkel musi jednak zachować powściągliwość. Ma świadomość, że dzisiejsza Europa jest o wiele bardziej podzielona niż jeszcze trzy lata temu i, że na pół przed wyborami do europarlamentu to najmniej odpowiedni moment na „cementowanie” wspólnoty poprzez izolację i nowe podziały. Merkel gotowa jest co najwyżej na symboliczne gesty wobec Francji bez większego znaczenia. Stanowczego, zdecydowanego poparcia Niemiec dla postulatów Macrona nie będzie, byłoby to dla Berlina zbyt ryzykowne, z trudnymi do przewidzenia następstwami. Tym bardziej, że nie jest jasne jak będzie wyglądała polityczna scenografia w RFN za kilka miesięcy, a najpóźniej po kolejnych wyborach do Bundestagu.
Na swą następczynię na czele chadeków z CDU Merkel wyznaczyła Annegret Kramp-Karrenbauer, którą były szef wolnych demokratów (FDP) Reiner Bruderle określił mianem „socjalistki polakierowanej na czarno”. Jest między tymi paniami spore prawdopodobieństwo. Zdecydowana Kramp-Karrenbauer powtarza: „Potrafię, chcę, będę”, co jednak wcale jeszcze nie znaczy, że to ona zostanie kandydatką chadeków na kanclerza Niemiec. W rywalizacji o przywództwo w partii wygrała (i to w powtórnym głosowaniu) z Friedrichem Merzem, w przeszłości jednym z buntowników przeciw Merkel, których ona wypchnęła poza nawias polityki. Choć przegrał z Kramp-Karrenbauer, to jednak był jego wielki powrót, a o popularności tego polityka w partyjnych szeregach świadczy fakt, pokonała go minimalną różnicą głosów. Merz z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W jednej z następnych publikacji zajmę się bardziej szczegółowym omówieniem tych postaci. Tymczasem sama Merkel walczy o… siebie.
Jej głównym celem stało się wygaszanie rujnujących własny wizerunek skutków błędnej polityki imigracyjnej. Pierwsze dziury już zostały zatkane: kanclerz spełniła życzenia i gościła w Berlinie prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, dzięki czemu wyhamowała napływ islamskich imigrantów przez Turcję do Europy, temu samemu ma służyć wzmocnienie Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej (Frontex), a w samych Niemczech zaostrzenie prawa azylowego i wydalanie z republiki niepożądanych przychodźców. Liczba imigrantów wyraźnie spada. Według danych Eurostatu, w 2015 o azyl ubiegało się w Europie 1.3 mln osób, w ubiegłym roku 705 tys. W tym samym okresie Frontex odnotował zmniejszenie się liczby nielegalnych przekroczeń granic UE z 1,8 mln aż o prawie 90 proc., do 197 tys. Tragiczne skutki „Willkommenspolitik” - absurdalnego, samowładczego otwarcia drzwi do Europy przez kanclerz Merkel będą odczuwane jeszcze długo, ale to już nie będzie jej problem. Jak można się spodziewać, ustępująca kanclerz nie zdecyduje się na jakieś radykalne posunięcia, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom jeszcze bardziej osłabionego prezydenta Macrona. Papierkiem lakmusowym była reakcja w poszczególnych stolicach na rzucone w eter przez Merkel wezwanie o większe zrzeczenie się suwerenności przez państwa członkowskie wspólnoty. Fetowana wczoraj „Mutter der Nation” walczy dziś o godne pożegnanie z polityką i poprawę wizerunku własnej partii przed kolejnymi wyborami, w których jej już nie będzie…
-
Zrób bliskim prezent na święta!
Zamawiając teraz roczną prenumeratę pakietu: tygodnik „Sieci” i miesięcznik „wSieci Historii”, otrzymają Państwo aż 3 prezenty!
Książkę „Płonące Pustkowie” o wartości 39,90 zł, kalendarz ścienny na 2019 r. oraz magnetyczną zakładkę do książek.
NIE ZWLEKAJ!
Więcej informacji na:https://www.wsieciprawdy.pl/zrob-bliskim-prezent-na-swieta-pnews-3864.html
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/426327-merkel-nie-chce-wziac-pod-opieke-macrona