Rafał Trzaskowski nie jest żadnym polskim Macronem, choć chyba nie ustępuje mu poziomem arogancji. Nie jest przede wszystkim dlatego, że Emmanuel Macron to fanatyk. W dodatku fanatyk mający dużą władzę jako prezydent silnego europejskiego państwa, potęgi atomowej. Z tego powodu prawie wszyscy prezydenci Francji mniej lub bardziej cierpią na mania grandiosa. A Emmanuel Macron jest do tego owładnięty misją: żeby pozostać na francuskim gruncie - czymś pośrednim między misją Napoleona Bonapartego a Maksymiliana Robespierre’a. Fanatyzm obecnego prezydenta Francji objawia się tym, że dla niego nie ma większego znaczenia, jakie jest społeczeństwo i czego chce. Najważniejsze jest to, jakie ma być społeczeństwo i czy dla państwa oraz jego przywódcy jest skutecznym nośnikiem idei. Macron jest fanatykiem także dlatego, że postanowił przejść do historii jako „wielki reformator” nie tylko Francji, ale całej Europy (Unii Europejskiej).
Rafał Trzaskowski fanatykiem nie jest, podobnie jak nie zawładnęła nim żadna wielka idea. Mało tego, nie ma żadnego stabilnego i trwałego zestawu poglądów, poza „czytankowym” kanonem liberała. Może dlatego tak łatwo 18 grudnia 2018 r. przyszło mu przyznanie, że skoro warszawiaków oburza obniżenie bonifikaty za przekształcenie wieczystej dzierżawy w prawo własności z 98 proc. do 60 proc., to on będzie Radzie Warszawy rekomendował przywrócenie tej wyższej bonifikaty. To dowodzi, że obecny prezydent Warszawy jest klasycznym zblazowanym liberałem. Bardzo długa kampania wyborcza była dla niego udręką. A wygrał dlatego, że był idealnie sformatowanym „Europejczykiem” i „inteligentem”, jakim chciałoby być wielu warszawiaków, szczególnie tych nazywanych „słoikami”. Idealnie sformatowanym, czyli nie onieśmielającym ani pod względem intelektualnym ani majątkowym. Może trochę onieśmielającym miejscem w społecznej hierarchii, choć i to nie bardzo rzucało się w oczy. Zapewne stąd się wzięło pochwalenie się w kampanii wykładami po francusku prof. Bronisława Geremka, książkami Edgara Morina w oryginale, refleksjami o sztuce nad Rembrandtem czy fotografowanie się na tle pokaźnej domowej biblioteki.
Trzaskowski musiał włożyć sporo wysiłku w to, żeby warszawiacy uwierzyli w jego idealne dopasowanie do pożądanego, szczególnie przez „słoiki”, mitu „Polaka nowocześniaka”. I to chęć sprostania wykreowanemu mitowi sprawia, że Rafał Trzaskowski jest tak obyczajowo nowoczesny, iż za jedną z najpilniejszych potrzeb miasta stołecznego uznał wysłanie na ulice „tramwaju różnorodności”. To taka „postępowa bzdura”, której człowiek „nowocześnie” sformatowany nie potrafi się przeciwstawić. I Rafał Trzaskowski różnym innym „postępowym bzdurom” prawie na pewno będzie ulegał. Przecież nie ma w nim za grosz buntu, jaki miał w sobie „chłopak z blokowiska”, czyli Patryk Jaki. Trzaskowski, mimo opowieści o swojej buntowniczej młodości, pozostał grzecznym chłopcem z dobrego domu, typem prymusa, który buntuje się nawet w ściśle sformatowany sposób. Razem z innymi prymusami, swoimi kolegami, podobnie do niego sformatowanymi, jak aktor Michał Żebrowski, pisarz i literaturoznawca Michał Rusinek czy muzyk Grzegorz Turnau.
Rafał Trzaskowski kandydował na prezydenta Warszawy, bo nie mógł się wywikłać z podstępnej nominacji Grzegorza Schetyny, chcącego skierować go na boczny tor, żeby pozbyć się rywala do przywództwa w PO. Ale tak jak kampania go nudziła już po kilku tygodniach, tak szybko znudzi go zarządzanie Warszawą. Już wydaje się skrajnie zdziwiony, że prezydentura stolicy to jakieś śmieci, remonty, awarie, opłaty za garaże czy inne tego typu przyziemne bzdury. On, Europejczyk, inteligent, dandys i wolny ptak miałby się zajmować jakimiś technicznymi bzdurami? Gdzie tu jest miejsce dla brylowania, błyszczenia, zadawania szyku, popisywania się? Dlatego przewiduję, że już po roku Rafał Trzaskowski będzie administrowaniem Warszawą skrajnie znudzony i równie mocno wyczerpany. Po roku był znudzony i zmęczony w roli ministra administracji i cyfryzacji, choć tam miał znacznie więcej możliwości, żeby błyszczeć i brylować.
Przewiduję, że prędzej niż później warszawiacy zauważą, że wybrali wyobrażenie prezydenta, a nie zarządcę z prawdziwego zdarzenia. Wybrali prezydenta z telenoweli, który dlatego jest ideałem, że nie musi niczym realnie zarządzać. Tak jak ideałem księdza jest Mateusz Żmigrodzki z telenoweli, a właściwie grający go Artur Żmijewski. Ale wielkim miastem, jakim jest Warszawa, trzeba zarządzać i to zarządzanie głównie polega na zajmowaniu się przyziemnymi bzdurami. Tak wielki człowiek jak Rafał Trzaskowski tego nie wytrzyma. To już znacznie lepiej czułby się w roli odpowiadającej statusowi Emmanuela Macrona. Bez jego wizji i fanatyzmu, za to z wszelkimi splendorami i przyjemnościami władzy.
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/426145-warszawiacy-zauwaza-ze-wybrali-prezydenta-z-telenoweli