Mam poczucie małej satysfakcji, bo równo miesiąc temu apelowałem, by rządzący obóz wreszcie skutecznie odpowiedział na manipulacje opozycji w sprawach unijnych.
Sobotnia konwencja Prawa i Sprawiedliwości przyniosła wreszcie jasny komunikat. Premier Mateusz Morawiecki stwierdził:
Jesteśmy bijącym sercem Europy. Chcemy, żeby Polacy czuli się Europejczykami. Do tego dążymy!
I zapowiedział kontynuację kursu w celu dogonienia Europy zachodniej pod względem jakości życia.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński dodał, że aby Polacy mogli żyć na poziomie krajów Europy Zachodniej, potrzebne są „polityka antykryzysowa, własna waluta i podmiotowa przynależność do UE”.
W kwestii programu - silna Polska w Europie - nic się nie zmienia, ale nastąpiła sensowna korekta języka, doprecyzowanie przekazu. A przecież „odpowiednie dać rzeczy słowo” to w polityce połowa sukcesu.
Przez ostatnie lata propaganda III RP spychała w kwestiach unijnych obóz rządzący do defensywy. Środowisku, które jako pierwsze w latach 90. mówiło o wejściu do struktur zjednoczonej Europy (wtedy Europejska Wspólnota Gospodarcza), które jako pierwsze opowiadało się za wejściem do NATO, które odważnie postawiło się Putinowi (wsparcie Gruzji, Ukrainy) przypinano gębę antyunijnych i promoskiewskich. Tylko dlatego, że już w tej Unii i NATO będąc, nie chciało zrezygnować z polskiej racji stanu i bliskich sobie wartości. Bo uznało, że unijne instytucje nie są celem samym w sobie, ale narzędziem zapewnienia bezpieczeństwa i rozwoju państwa polskiego.
Spór jest tu wyrazisty. Kiedy wczoraj Radosław Sikorski wołał, że
PiS jest partią nacjonalistyczną. Uważa, że poziom narodowy, państwowy to najwyższy poziom lojalności i najwyższy poziom zabiegania o polskie interesy,
świadomie przerysowywał, ale dotknął istoty sprawy. Dla obozu Jarosława Kaczyńskiego „poziom narodowy, państwowy” jest bardzo ważnym punktem odniesienia, niemożliwym do pominięcia. Ale to nie znaczy, że jedynym. I nie znaczy to, że konsekwencją musi być konflikt z Unią. On następuje wtedy, kiedy Bruksela czy Berlin zaczynają sobie przypisywać prawo do niezgodnej z traktatami i innymi prawami UE ingerencji w polskie sprawy lub kiedy łamią oficjalnie głoszone zasady. Na przykład gdy chcą nas skazać na postkomunistyczne sądownictwo, kiedy sami to odziedziczone po NRD rozgonili na cztery wiatry.
Te różne postawy wobec Unii nazywam z jednej strony europejskością dumną z Polski i dla Polski pracującą, a z drugiej europejskością zwasalizowaną, uniżoną, całkowicie uległą brukselskiemu establishmentowi i Berlinowi, pozbawioną wspomnianego „poziomu narodowego”, gotową wszystko przyklepać za poklepanie po plecach i garść paciorków.
Zwasalizowani przez długi czas, korzystając z premii jaką daje ich uległość w oczach dysponujących zasobami medialnymi i kapitałowymi, byli w stanie czas narzucać własny język i ton w rozmowie o stosunku do Unii. Jakiekolwiek stawianie interesu narodowego nazywane było w ich optyce antyeuropejskością, a pełna wyprzedaż polskich interesów była podnoszona do rangi głównej unijnej cnoty. Ułatwiała to defensywa obozu patriotycznego, nieumiejętność wypracowania własnego języka.
Tymczasem tu nie trzeba nadmiernie kombinować, wystarczy prawda. Jeśli dziś mamy problem z cenami prądu, to właśnie dlatego, że Ewa Kopacz, podpisując w 2014 roku szkodliwe dla naszej gospodarki rozwiązania klimatyczne, tak bardzo chciała być „doskonałą Europejką”. Została - w oczach partnerów i Polaków - symbolem politycznej głupoty. Podobny bój toczy się dzisiaj w sprawie waluty euro, o czym ciekawie w najnowszym tygodniku „Sieci” mówi prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński.
CZYTAJ WIĘCEJ: Prof. Adam Glapiński dla „Sieci”: Opozycja chce wejścia Polski do strefy euro. Trudno tego nie skojarzyć z atakiem na NBP
Drugą stroną medalu są korzyści jakie zjednoczenie daje narodom europejskim - otwarcie granic, wolny handel, gwarancje bezpieczeństwa, demokratyczny standard. Niestety, ostatnie lata przyniosły wzrost pychy najsilniejszych unijnych graczy i często te wartości są łamane, jak wtedy, gdy kanclerz Merkel samowolnie otwiera granice czy kiedy próbuje się wymusić zmianę wyborczego werdyktu (Węgry, Polska, Włochy).
Finał europejskości zwasalizowanej prawie zawsze jest smutny - dla Francji, targanej dramatycznymi konfliktami, dla Włoch, zalanych imigracją pod szyję, dla Wielkiej Brytanii, mającej dość, odchodzącej. Tylko Niemcy na tym zarabiają.
Jeśli ktoś naprawdę ceni Europę, musi mówić zarówno o korzyściach jakie niesie ta wspólnota jak i o tym, co jej zagraża. Musi być prounijny, ale może być czasami antybrukselski. Musi mieć w sobie pokorę, ale też świadomość potencjału naszego kraju, uprawniającego do miejsca przy decyzyjnym stole.
Unia Europejska nie jest ich - zwasalizowanych - własnością. Ona jest wszystkich Polaków, każdy ma prawo bić się o jej właściwy kształt.
Wydaje się, że obóz rządzący jest na dobrej drodze by wypracować przemyślany i skuteczny język tego przekazu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/426113-europejczycy-dumni-kontra-europejczycy-zwasalizowani
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.