„Cywilizacja jaką znamy upadnie w przeciągu następnych 15 do 30 lat jeśli nie podejmiemy natychmiastowych działań by rozwiązać trapiące ludzkość problemy”. To wypowiedź jednego z uczestników zakończonego właśnie w Katowicach szczytu klimatycznego COP24? A może ostrzeżenie zawarte w opublikowanym w październiku b.r. raporcie Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC)? Bynajmniej. To słowa biologa z Harvardu George’a Walda. Wypowiedziane w 1970 r. Gdyby się sprawdziły to cywilizacja jaką znamy skończyłaby się gdzieś między 1985 a 2000 rokiem. Ale – jak pisze ekspert amerykańskiej Heritage Foundation Edwin J. Feulner - „prognoza Walda okazała się równie bzdurna jak prognozy licznych innych ‘proroków zagłady’, którzy snuli ponure wizje wyczerpania surowców, i wynikających z tego globalnych klęsk głodu oraz wojen o zasoby naturalne”.
Warto przy tej okazji przypomnieć pierwszy raport Klubu Rzymskiego z 1972 r. W nim międzynarodowy panel ekspertów przewidywał wyczerpanie się rezerw złota do 1981 r., a rtęci i srebra do 1985 r. Od 1990 r. zaś mieliśmy żyć bez cynku, a od 1994 r. bez miedzi i ołowiu. Ostatnie baryłki ropy naftowej miano – zdaniem ekspertów klubu - wydobyć gdzieś w połowie lat 90. A ostatnie rezerwy gazu miały skończyć się jakieś 15 lat temu. I miało być zimno. Bardzo zimno, oraz głodno. Amerykański działacz na rzecz ochrony środowiska i upowszechnienia energii słonecznej, założyciel „Dnia Ziemi” Denis Hayes twierdził w latach 80-tych wręcz, że „jest już za późno by zapobiec śmierci głodowej całej ludzkości”. „Wzrost światowej populacji przekroczy daleko możliwość produkcji żywności. Co roku 100 do 200 mln ludzi będzie umierało z głodu na przestrzeni następnych 10 lat” - twierdził Hayes.
Tezy o przeludnieniu ziemi stały się argumentem do wprowadzenia radykalnych środków kontroli narodzin, w tym przymusowych sterylizacji. Miliardy dolarów zostało skierowanych na rozpowszechnianie antykoncepcji i aborcji w krajach trzeciego świata. Za pośrednictwem takich organizacji jak założona w 1994 r. Fundacja Gatesów. Bill i Melinda Gates wydali według magazynu „Forbes” ponad 30 mld. dolarów na cele dobroczynne, z czego 15 mld. na promocję aborcji i ustanowienie centrów planowania rodziny w Afryce, Ameryce Południowej i Europie Wschodniej. Cel: zmniejszyć światową ludność „o co najmniej miliard”, aby nie wpadła w „pułapkę maltuzjańską”. 18 lat temu, w przeddzień millenium, amerykański dziennik „New York Times” zaliczył maltuzjanizm i neomaltuzjanizm do „największych mitów XX wieku”. Nie pomogło. Mit się utrzymuje, a od kilku lat dołączył do niego kolejny, klimatyczny.
I znów są snute ponure wizje, opierające się na wątpliwych naukowych podstawach. Jedną z głównych tez ideologów klimatu, jak Al Gore, jest to, że „średnia temperatura ziemi nieprzerwanie rośnie”. I to mimo iż termometr wynaleziono dopiero pod koniec XVIII wieku i jedyne, co wiemy o temperaturach w czasach wcześniejszych, to to, czy któremuś kronikarzowi było zimno czy ciepło.Tak więc szczyt COP24 w Katowicach stał się okazją do stawiania jak najdalej sięgających, alarmistycznych prognoz. Podczas inauguracji szczytu przewodnicząca Zgromadzenia Ogólnego ONZ María Fernanda Espinosa powiedziała, że „ludzkość jeszcze nigdy nie była tak blisko katastrofy ekologicznej” wynikającej ze zmian klimatycznych. A przed szczytem, w październiku Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu przy ONZ opublikował raport z którego wynika, że mamy 12 lat, żeby zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5 st. (względem epoki przed-przemysłowej). Potem będzie już za późno, „katastrofa nastąpi”. Amerykańscy klimatolodzy zaś ostrzegali, że zmiany klimatu zniszczą do 2100 r. aż 10 proc. PKB USA, czyli „będą bardziej kosztowne niż wielka recesja”.
Pod warunkiem, że temperatury na świecie wzrosną o co najmniej 15 proc., światowa ludność będzie rosła cztery razy szybciej niż obecnie, a rozwój technologiczny będzie przebiegał w jak najwolniejszym możliwym tempie, co jest zupełnie nierealistyczne. Ale i tak udało się sformułować na tej podstawie raport liczący 1700 stron (National Climate Assessment). Nie brakuje też głosów wzywających do tego by zamienić co najmniej pół ziemi w rezerwat naturalny. Obszernie przedstawił tę tezę w wydanej w 2016 r. książce „Pół Ziemi. Walka o przeżycie naszej planety” Edward Osborne Wilson, biolog Uniwersytetu Harvarda. W niej Wilson przyznaje wprawdzie, że „gatunki zawsze wymierały (i powstawały nowe), jednak człowiek przyspieszył ten proces około tysiąckrotnie”. Za tym alarmistycznym tonem kryje się oczywiście zamiłowanie lewicy do inżynierii społecznej. Tak jak w przypadku ostrzeżeń o przeludnieniu, tak popularnych w latach 70 i 80 XX wieku, wniosek jest prosty: trzeba ingerować by dopasować świat do własnych ideologicznych widzimisię. A i zarobić się na tym da. Greenpeace i Co świetnie z tego żyją. Cenę płacą obywatele, choćby francuscy, którzy tak licznie wyszli na ulice protestować przeciwko „taksie ekologicznej” narzuconej im przez prezydenta Emmanuela Macrona. Panel Klimatyczny ONZ poszedł jeszcze o krok dalej: zaproponował podatek od emisji CO2 w wysokości od 135 do 2200 dolarów na osobę. To dopiero spowodowałoby zapaść gospodarczą na świecie.
Najgorsze jest to, że jeśli te wszystkie alarmistyczne prognozy wokół klimatu się nie sprawdzą, tak jak nie sprawdziły się prognozy Walda i Hayesa – nikt ich autorom tego nie wypomni. A świat zapewne nie skończy się w 2100 r., tak jak nie skończył się w 1985.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/426043-cop24-sie-skonczyl-histeria-obroncow-klimatu-trwa