1 stycznia 2012 roku na Węgrzech weszła w życie nowa konstytucja. Jeden z jej artykułów głosi:
każdy człowiek ma prawo do życia i ludzkiej godności, życie płodu od momentu poczęcia podlega ochronie.
Do tamtej pory obowiązywała ustawa z roku 1992, która deklaruje co prawda „szacunek dla płodu”, ale zezwala na aborcje na żądanie w „sytuacji kryzysowej” – przy czym do dziś „sytuacja kryzysowa” nie została prawnie zdefiniowana. W praktyce oznacza to dopuszczalność aborcji na życzenie.
Wydawać by się mogło, że po uchwaleniu konstytucji stare prawo zostanie zmienione jako niekonstytucyjne. Na Węgrzech bowiem, podobnie jak w innych cywilizowanych krajach, obowiązuje zasada „lex superior derogat legi inferiori”, mówiąca, że prawo wyższego rzędu uchyla prawo niższego rzędu. Skoro najwyższym prawem jest zaś konstytucja, to należy do niej dostosować wszystkie inne ustawy.
Tak się jednak nie stało. Prawo z 1992 roku, mimo swej ewidentnej niekonstytucyjności, nadal obowiązuje, zaś aborcja na Węgrzech jest w praktyce dostępna na życzenie.
Wielokrotnie pytałem polityków Fideszu, dlaczego tak się dzieje. W odpowiedzi przytaczali mi dane, z których wynikało, że obecnie funkcjonujące prawo proaborcyjne cieszy się poparciem około 60 proc. społeczeństwa, a tylko 17 proc. chciałoby jego zmiany – przy czym zdecydowana większość z owych 17 proc. opowiada się za dopuszczalnością aborcji z przyczyn eugenicznych. Z tych samych badań wynika, że aż 20 proc. Węgrów uważa, iż prawo do życia powinno obowiązywać dopiero od momentu urodzin, a więc jest dla nich do przyjęcia aborcja nawet w dziewiątym miesiącu ciąży.
W tej sytuacji – jak tłumaczyli mi politycy Fideszu – zmiana ustawy z 1992 roku musiałaby doprowadzić do masowych protestów, ponieważ lewicowa i liberalna opozycja miałaby po swojej stronie większość społeczeństwa. Na takie czołowe starcie rząd zaś nie jest w stanie sobie pozwolić.
Kiedy rok temu rozmawiałem o tym z ówczesnym ministrem zasobów ludzkich Zoltánem Balogiem, powiedział mi, że po to, by wprowadzić zmiany prawne, należy najpierw zmienić świadomość społeczną. Dlatego rząd Fideszu prowadzi politykę pronatalistyczną oraz kampanie społeczne, by zmienić nastawienie Madziarów w tej sprawie.
Czy to się udaje? W 2017 roku liczba aborcji dokonanych na Węgrzech była o 23 proc. niższa niż 2010 roku, gdy Fidesz obejmował władzę. Była to zresztą najniższa liczba aborcji od 1953 roku, gdy zalegalizowano ten proceder. To bardzo wymowna statystyka.
Gdy pytam jednak polityków węgierskiej prawicy, którzy już trzecią kadencję dysponują większością konstytucyjną, kiedy dojrzeje czas na zmianę proaborcyjnego prawa, nie potrafią odpowiedzieć.
W rozmowach ze mną mówią, że podziwiają Polaków za to, że większość z nas – w odróżnieniu od ich rodaków – opowiada się przeciwko aborcji na życzenie. To kwestia inaczej ukształtowanej świadomości. Nawet środowiska proaborcyjne nad Wisłą z goryczą przyznają, że wojna o świadomość została przez nich przegrana. Nigdy dość przypominania, że stoi za tym gigantyczna praca, jaką po upadku komunizmu wykonały środowiska pro-life w naszym kraju.
Problem polega jednak na tym, że nie jest to nigdy wojna rozstrzygnięta raz na zawsze. Pojawiają się bowiem nowe pokolenia, w dorosłość wchodzą kolejne roczniki i znów od początku trzeba toczyć ten sam bój o prawdę.
Ostatnie badania dotyczące światopoglądu polskiej młodzieży, a zwłaszcza ludzi urodzonych już w XXI wieku, przynoszą niepokojące wyniki. Pokazują, że nastroje proaborcyjne są tam bardziej rozpowszechnione niż w analogicznych rocznikach jeszcze kilkanaście lat temu. To pokazuje, że nie wystarczy bitwa o prawo; kluczowa jest wojna o świadomość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/425559-na-wegrzech-panuje-schizofrenia-prawna-w-sprawie-aborcji