22 listopada sąd gdański stał się miejscem historycznego spektaklu. Na sali rozpraw spotkały się dwie najbardziej znaczące postacie ostatnich 40 lat dziejów Polski. Pierwsza z nich to Lech Wałęsa. Wkraczając w III RP jako osoba, która absolutnie zdominowała scenę naszego kraju, dość szybko roztrwonił cały swój kapitał polityczny. Pierwszym dobitnym tego sygnałem był marny wynik (5,41 proc.) w wyborach 1993 r. prezydenckiego ugrupowania BBWR. Potem była przegrana z Aleksandrem Kwaśniewskim i wreszcie blamaż w wyborach prezydenckich 2000 r. Wałęsa uzyskał 1,01 proc., co dało mu siódme miejsce, nie tylko znacznie za Andrzejem Lepperem, lecz i za Januszem Korwin-Mikkem.
Na scenie publicznej wegetował jeszcze jako coraz mniej znaczący, narzekający emeryt, który usiłuje wyłgać się ze swoich uwikłań, wraz z odsłanianiem archiwów służb PRL, coraz mocniej rzutujących na ocenę jego dawnej działalności.
Im jednak więcej dowiadywaliśmy się na temat współpracy Wałęsy z SB, tym bardziej hołubiły go elity III RP, tym bardziej angażowały się w odbudowę jego znaczenia i prestiżu. Byli to ci, którzy, jak „Wyborcza” wcześniej, nie zostawiali na nim suchej nitki. Wprawdzie zmiana stosunku do niego zaczęła się wcześniej, kiedy zamiast obiecywanej dekomunizacji zaczął wspierać „lewą nogę” i otaczać się coraz bardziej szemranymi postaciami, ale pełna aprobata Wałęsy ze strony salonu nastąpiła, kiedy fakty na temat jego ciemnej przeszłości stały się publicznie znane.
Ta wiedza pozwalała byłego lidera „Solidarności” potraktować jako ikonę postkomunistycznego systemu. Jego uwikłanie uzasadniało relatywizację historii, która stała się ideologią III RP, usprawiedliwiało brak rozliczenia komunizmu i przejęcie kluczowych pozycji w nowym państwie przez dawnych aparatczyków. Sugerowano nam, że przeszłość była zupełnie niejednoznaczna, co uniemożliwiać miało, zdaniem autorytetów nowego ładu, szansę jej osądu, a więc i krytyki teraźniejszości, która z niej wyrastała. Najważniejsze w tej operacji było przesłonięcie Wałęsą „Solidarności”. Już nie wielki dziesięciomilionowy ruch, ale, jak mawiał dawny przywódca, on sam obalił komunizm.
Tusk porównał go ostatnio do Józefa Piłsudskiego, stwierdzając, że obaj w swoim czasie „pokonali bolszewików”. O wielkim narodowym zrywie nie wspomniał. To lider PO ma największy udział w odbudowie pozycji społecznej Wałęsy. Jego główny interes tkwił w tym, że były prezydent żywi maniakalną nienawiść do jego wrogów, Kaczyńskich. Należało więc na nowo, wbrew faktom, napompować jego dziejowy monument (patrz m.in. film Andrzeja Wajdy), aby przyzwyczajony do bezkarności stał się najważniejszym aktywistą szokującej swoją brutalnością kampanii wymierzonej w Kaczyńskich. Stanowią oni jego obsesję, od kiedy okazało się, że wierni są deklarowanym ideom, a nie liderowi, który je zdradził. O ile jednak Kaczyńscy przestali interesować się Wałęsą, od kiedy przegrał on prezydenckie wybory, jego mania narastała wraz z ich wznoszeniem się na politycznym firmamencie. Była zresztą zręcznie wykorzystywana przez graczy III RP, a zwłaszcza Tuska, którego umiejętności posługiwania się ludźmi nie sposób nie docenić.
Wałęsa odwoływał się do najskrajniejszych obelg, kłamstw i pomówień. Nawoływał do przemocy. I był za to oklaskiwany przez salon III RP. Do jego najbardziej podłych wystąpień należy oskarżanie Jarosława Kaczyńskiego, że psychicznie zmusił swojego brata do lądowania w Smoleńsku – wszystko od początku do końca jest tu kłamstwem – a więc, że odpowiada za śmierć blisko stu osób z czołówki polskiego państwa. Kalumnia ta sugerowana jest, a niekiedy wręcz powtarzana, przez totalną opozycję.
W tym stanie rzeczy proces, który zdecydował się wreszcie wytoczyć Wałęsie Kaczyński, pomimo wiedzy o tym, że ma przeciw sobie większość korporacji sędziowskiej, a zwłaszcza jej establishment, wydaje się zachowaniem właściwym. Bez względu na to, czy wyrok będzie miał jakikolwiek związek z faktami i rzeczową prawdą, sam proces odsłoni, o co chodzi. Naturalnie nie dla wszystkich. Nowo wybrany prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski oczywiście w TVN „dziwił się Kaczyńskiemu, że próbuje z Lechem Wałęsą brać się na pojedynek, zwłaszcza na słowa, który jest niesłychanie szybki i ma taki intelekt najwyższych lotów”. Nie wiem, czy bardziej nachylić się nad intelektem, czy cynizmem Trzaskowskiego. Wydaje się jednak, że pomimo wszelkich wysiłków jemu podobnych, którzy ciągle mają wielkie możliwości w kraju, a zwłaszcza za granicą, prawda o zachowaniu Wałęsy, tak jak i o jego bardzo dwuznacznej przeszłości, dotrze do większości Polaków.
Tekst opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 49/2018
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/424802-po-co-walesa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.