Michał Rusinek, znany z promocji nowoczesnego patriotyzmu i przerażenia, jakie wywołał w nim wiersz „Kto ty jesteś? Polak mały”, chce reformować język polski. Stwierdził na łamach „Wysokich obcasów”, że jeśli naprawdę chce się dekomunizować, to… „trzeba wrócić do żeńskich końcówek”.
To nie pierwszy absurd, który wypływa ze środowiska „Gazety Wyborczej”. Już w 2013 roku „GW” oburzała się, że ówczesna „ministra” Barbara Kudrycka nie stosuje się do zaleceń wydanych przez ONZ, Radę Europy i UE, by stosować formy żeńskie albo formy neutralne przy określaniu zawodów, funkcji i stanowisk.
Wówczas to chociażby feministka Wanda Nowicka ubolewała nad tym, że „zdaniem pani ministry kobieta musi udawać mężczyznę, aby podnieść swój prestiż”.
Niestosowanie form żeńskich sprzyja bowiem wykluczeniu kobiet z życia społecznego i podtrzymywaniu stereotypów co do ich ról społecznych. (…) Szkoda, że ministra Kudrycka nie zna tych zaleceń. Oczekiwałabym od osoby pełniącej funkcję ministra nauki i szkolnictwa wyższego nie tylko znajomości współczesnych światowych standardów w tym zakresie, ale ich stosowania i promowania
— pisała w 2013 roku poseł Nowicka.
Warto przypomnieć też niedawny konkurs organizowany - a jakże - przez „Wysokie obcasy”, na Polskę 100-lecia. I nie chodzi tu tylko o to, że w konkursie startował, bądź startowała Anna Grodzka lub Krzysztof Bęgowski (jak kto woli). Uwagę przyciągają też opisy kandydatek/kandydatów.
I tak możemy dowiedzieć się, że Maria Curie-Skłodowska to najwybitniejsza polska „naukowczyni” i „odkrywczyni”. Z kolei przy Annie Grodzkiej/Krzysztofie Bęgowskim, nie brakuje określenia „polityczka”.
To Grodzka nauczyła nas, że proces korekty płci (nie zmiany, jak piszą uparcie niedoinformowani krytycy) jest żmudny, bolesny i nieodwracalny. Że trzeba wiele determinacji, by go przejść
— mogliśmy przeczytać w „WO”.
W tekstach dotyczących kandydatek nie brakowało takich określeń jak „przedsiębiorczyni”, „graficzka”, „ministra”, „teolożka”, „żeglarka”, „biolożka”, „zoopsycholożka”, „pediatrka”, „hematolożka”, „historyczka”, „chirurżka”, „wywiadowczyni”, „etyczka”, „filozofka”, „profesorka”, „prezeska”, czy „edukatorka”.
Widocznie, z racji kończącego się roku, „Wysokie Obcasy” postanowiły zrobić z Rusinka swoistą wisienkę na torcie. Dlatego też dostał pole do popisu. A co miał do powiedzenia?
Możemy dowiedzieć się, że wprowadzenie żeńskich końcówek to „doskonały test naszej dykcji, a nawet test umiejętności naszego stomatologa, ortodonty czy protetyka”.
Dodał, że wprowadzenie żeńskich końcówek to kwestia przyzwyczajenia się i osłuchania.
Skoro mamy aktora i aktorkę,i to nam nie brzmi nienaturalnie, ani jak zdrobnienie, to dlaczego nie mamy mieć „ministerki” i „gościni”
— oświadczył Rusinek.
Przekonywał, że brak żeńskich końcówek powoduje wykluczanie kobiet z różnych sfer.
Myślimy wówczas automatycznie, że obecność kobiety na danym polu, w danej dziedzinie jest czymś dziwnym
— powiedział.
Na tym nie koniec. Pochwalił też feministki za używanie słowa „ktosia”, twierdząc, że jest ono „bardzo ładne” i „gorąco mu przyklaskuje”. Nie miał nic przeciwko używaniu słów „wójtka” czy „burmistrzyni”.
Stwierdził, że z żeńskimi końcówkami trzeba od małego oswajać dzieci, by formy te były dla nich naturalne.
Cóż powiedzieć? Absurd goni absurd. W wykonaniu środowiska „Gazety Wyborczej” nie powinno to dziwić…
wkt/”Wysokie obcasy”/”Gazeta Wyborcza”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/424764-absurd-goni-absurd-wyborcza-chce-dekomunizowac-jezyk