Obecna logika sporu politycznego w Polsce coraz bardziej spycha go w kierunku wojny kulturowej. To już dawno przestał być spór o wysokość podatków, obecność państwa w gospodarce czy wyrównywanie nierówności społecznych. Nie jest to także spór między dwoma ugrupowaniami, które formalnie są prawicowe (Platforma Obywatelska należy przecież do chrześcijańsko-demokratycznej Europejskiej Partii Ludowej, a Prawo i Sprawiedliwość do frakcji Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy).
To zaczyna być spór, jaki wpisuje się w główną wojnę kulturową współczesnego Zachodu. Jego stawką jest coś więcej niż tylko polityka, a mianowicie cały świat wartości, na jakich ma być ufundowana nasza cywilizacja. Linię podziału wyznaczają tu takie kwestie, jak np. stosunek do życia (aborcja, eutanazja), do rodziny (związki homoseksualne, postulaty LGBT), do wychowania dzieci (edukacja seksualna w szkołach i przedszkolach), do prawa naturalnego (ideologia gender i teoria płynności płci) do religii (obecność chrześcijaństwa w życiu publicznym) itd. Najczęściej pokrywa się z tym stosunek do roli państwa narodowego, które powinno (albo nie powinno) zrzec się swej suwerenności na rzecz struktur ponadnarodowych.
Platforma Obywatelska już dawno przestała się określać, jak było na początku jej istnienia, jako formacja chrześcijańsko-demokratyczna lub konserwatywno-liberalna. Przyjmując pod swe skrzydła coraz więcej osób, środowisk i postulatów lewicowo-liberalnych, przesunęła swój ideowy środek ciężkości daleko w lewą stronę.
Ma to swoje konkretne konsekwencje. Kto wybiera Hannę Gronkiewicz-Waltz, dostaje w pakiecie „Klątwę”. Kto głosuje na Rafała Trzaskowskiego, otrzymuje Agatę Diduszko-Zyglewską.
Niezorientowanym należy się wyjaśnienie. Hanna Gronkiewicz-Waltz broniła jak niepodległości bluźnierczego spektaklu „Klątwa”, w którym aktorka imitowała masturbację krzyżem oraz seks oralny z Janem Pawłem II. U Rafała Trzaskowskiego natomiast szarą eminencją odpowiedzialną w Warszawie za kulturę będzie Agata Diduszko-Zyglewska – skrajnie lewicowa, antyklerykalna, feministyczna aktywistka związaną z „Krytyką Polityczną”. Można się tylko domyślać, na jakie imprezy kulturalne będą płynąć milionowe środki z budżetu miasta. Jednego można być pewnym – zasilą one te środowiska i projekty, które są wyraźną stroną w toczonej obecnie wojnie światów.
W sytuacji wojny kulturowej na pierwszy plan wysuwają się nie motywacje polityczne, lecz przedpolityczne: światopoglądowe, aksjologiczne, obyczajowe, religijne. Taka jest logika tego sporu, której już nic nie zatrzyma. Zasadne wydaje się zatem pytanie, czy główni aktorzy politycznego spektaklu w Polsce zdają sobie sprawę z tego, w jakim przedstawieniu występują. Czy wiedzą, że przekroczyli pewien próg, poza którym nie ma już odwrotu. Sprawy zaszły za daleko. W Platformie Obywatelskiej nie jest już możliwa żadna konserwatywna korekta i chadecki „powrót do korzeni”. Wydaje się, że liderzy PO wiedzą o tym doskonale i dokonują swych wyborów z pełną świadomością. Mniej zorientowany i nie zdający sobie sprawy z ostatecznych konsekwencji tej sytuacji wydaje się natomiast ich elektorat.
Odwrotnie jest z kolei po stronie przeciwnej. Lepiej wydaje się rozumieć logikę owego sporu „pisowski lud” niż czołowi politycy partii. Władze Prawa i Sprawiedliwości od dawna unikają języka tożsamościowego odwołującego się do wartości konserwatywnych (może poza wątkami patriotycznymi i polityką historyczną). Unikają konfliktów światopoglądowych. Nie podejmują żadnych widocznych działań w tej sferze. Łagodzą przekaz, odwołując się do tzw. centrowego wyborcy.
Problem polega na tym, że w wojnie kulturowej nie ma centrum. W fundamentalnych sprawach światopoglądowych, gdy w grę wchodzą podstawowe wartości, można być tylko „za” lub „przeciw”. Dlatego w elektoracie PiS-u daje się wyczuć coraz bardziej rosnące rozczarowanie, że partia rezygnuje z walki na tym froncie. Zaniechania na tym polu kosztują zaś utratę wiarygodności.
Logikę wojny kulturowej rozumie za to dobrze Viktor Orbán, któremu przyszło działać w kraju bardziej zsekularyzowanym niż Polska. Mimo to przejął on inicjatywę w tym sporze oraz zdefiniował publicznie główną linię podziału. Dlatego w każdym niemal przemówieniu odwołuje się do wartości chrześcijańskich, ciągle podkreśla niezastąpioną rolę rodziny, stara się odbudować narodową dumę. Nie poprzestaje przy tym na mówieniu, ale podejmuje też konkretne działania w tym kierunku. Stale uświadamia Węgrów, że stawką dzisiejszego sporu jest coś więcej niż tylko władza tej lub innej partii, ale przyszłość Europy i naszej cywilizacji.
Ta argumentacja trafia do wielu wyborców, którzy podobnie diagnozują sytuację. Dlatego Fidesz już trzeci raz z rzędu zdobył większość konstytucyjną. Zrozumiał, że jego program oprócz spraw socjalnych i ekonomicznych musi obejmować kwestie cywilizacyjne, światopoglądowe i obyczajowe. Wpadliśmy bowiem w spiralę wojny kulturowej, z której nie ma wyjścia. I musimy wyciągnąć z tego wnioski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/424624-to-wojna-kulturowa-czy-pis-zdaje-sobie-z-tego-sprawe