Jeśli przekaz zostanie sprowadzony do „hau-hau!”, uczestnikom tego szczekania może być wszystko jedno, kogo aktualnie obszczekują.
W polskiej i europejskiej polityce całkiem już trwały jest proces, który nazywam „zgłupianiem”. Zgłupianie nie jest oczywiście wygłupianiem się, lecz polega na tym, że politycy, komentatorzy polityki oraz tzw. liderzy opinii coraz bardziej upraszczają swój przekaz, a właściwie prymitywizują. Robią to przekonani, że w czasach dominacji krótkich komunikatów, czyli swego rodzaju warknięć, ludzie nie zauważają nic więcej niż nagłówki, czyli właśnie owe warknięcia. Oczywiście można warknąć mniej lub bardziej inteligentnie. Oparcie komunikacji na warknięciach doprowadzi jednak do tego, że w końcu przejdzie ono w szczekanie, w którym już nie będzie żadnego komunikatu poza samym szczekiem. I najważniejszy będzie akcent stawiany na poszczególne szczeki oraz intonacja, bowiem w obiegu pozostanie wyłącznie rodzime „hau-hau!” lub w bardziej międzynarodowej wersji „woof-woof!” i „ruff-ruff!”(angielskiej), „wo-wo! (chińskiej kantońskiej), „wang-wang!”(chińskiej mandaryńskiej), „bow-bow!” (hindi), „guau-guau!” (hiszpańskiej), „wan-wan!” (japońskiej), wuff-wuff!” (niemieckiej) czy „wouaff-wouaff!” (francuskiej).
Zgłupianiem polityki rządzi mechanizm sprzężenia zwrotnego lub (używając języka matematyki) są to klasy samozwrotne. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że politycy (oraz komentatorzy i liderzy opinii) uważają wyborców (społeczeństwo) za coraz głupszych, dlatego „zgłupieniu” podlega komunikacja miedzy nimi, gdyż innej by nie zrozumieli. Z drugiej strony wyborcy (społeczeństwo) wnioskują, że skoro komunikaty polityków są coraz prymitywniejsze, to oni stają się coraz głupsi i „zgłupiają” tych, którzy mają ich popierać oraz wybierać.
Dla wielu „zgłupianie” polityki, szczególnie po stronie tych, którzy korzystają z biernego prawa wyborczego, jest oczywiście wybawieniem, bowiem mogą na szersze procesy przerzucić odpowiedzialność za własne niedostatki intelektualne. Mogą więc mówić: jesteśmy dużo mądrzejsi niż mogłoby się wydawać, ale dostosowujemy się do reguł gry. Na razie jesteśmy na etapie komunikacji zawieszonej gdzieś miedzy równoważnikami zdań a warknięciami. Osobną grupę komunikatów stanowi tzw. strumień świadomości (nieświadomości), czyli obszerny przekaz, w którym jest bardzo mało treści, o sensie nie wspominając. Osobną grupę stanowią też przekazy łopatologiczne (politgramota), które w mniemaniu polityków (komentatorów i liderów opinii) są dobrą formą zwierania szeregów, a z drugiej strony – są wygodnym narzędziem do łomotania politycznych przeciwników.
„Zgłupianie” nakłada się na szersze procesy cywilizacyjne. Pierwszym procesem jest postępująca infantylizacja dyskursu publicznego. Wynika ona w dużej mierze z rozpowszechnienia przekonania, że wszystko musi być lekkie, łatwe i przyjemne, gdyż inaczej nie zostanie zaakceptowane. A pewien trud, na przykład w zdobywaniu wiedzy, jest niczym nieuzasadnioną szykaną, a wręcz torturą.
Drugim szerszym procesem jest szybko postępująca tendencja do ignorowania wiedzy źródłowej. Nie chodzi tylko o powszechne wręcz ignorowanie oryginalnych tekstów (przekazów) kultury i myśli, lecz nawet informacji z pierwszej ręki. Współczesny kanon wiedzy czy kompetencji kulturowej to rzeczy zasłyszane z trzeciej, czwartej, a nawet piątej ręki. Nawet nie z antologii tekstów, tylko z zestawów grepsów bądź najgłupszych plotek. Najgorsze jest w tym procesie odchodzenia od wiedzy źródłowej to, że dotyczy on w coraz większym stopniu naukowców oraz twórców kultury.
Trzecim procesem jest coraz większe przeideologizowanie przekazu, nawet prostych komunikatów informacyjnych. Wszystko ma być krótkie i ideologiczne niczym uderzenie młotkiem. A jeśli tak, to ideałem byłyby tu plakaty propagandowe w sowieckiej Rosji czy hitlerowskich Niemczech. I to się wiąże z procesem czwartym – przemoralizowaniem wszystkiego, i to na poziomie moralnego pałkarstwa zamiast argumentacji. Ideałem jest, żeby każda wypowiedź zawierała ostry sąd moralny, wgniatający przeciwnika w glebę albo robiący z niego to, co walec robi z pomidora.
Piątym procesem nakładającym się na „zgłupianie” polityki jest szybko postępujące przekształcanie obywatela w konsumenta. Konsument ma tylko wiedzieć, co jest modne bądź „na topie” i bezrefleksyjnie to kupować. A całe jego życie ma być nastawione na pogoń za towarami (ewentualnie usługami) czy okazjami. Jego życie ma też być nastawione na pożądanie towarów (usług), czyli ma być tak zorganizowane, żeby zaspokoić maksymalne aspiracje konsumenckie. A politycy mają mu tylko pomagać te konsumenckie aspiracje zaspokajać. Polityka jest tu takim samym zjawiskiem jak konsumpcja.
Pozornie może się wydawać, że „zgłupienie” polityki jest wygodne i efektywne, bowiem upraszcza polityczny przekaz, ułatwia decyzje oraz nie wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego czy organizatorskiego. Faktycznie „zgłupienie” wszystko spłyca i relatywizuje, w tym motywacje wyborcze. Jeśli przekaz zostanie sprowadzony do „hau-hau!” z odpowiednim akcentem i intonacją, w pewnym momencie uczestnikom tego szczekania może być wszystko jedno, kogo aktualnie obszczekują. Byleby się wyszczekać. Życie polityczne sprowadziłoby się wtedy do watah czy stad, które w zmiennych konfiguracjach się obszczekują między kolejnymi posiłkami (polowaniami na okazje). Tylko po co nam wtedy cały ten wielowiekowy bagaż kulturowy i cywilizacyjny? „Hau-hau!”, „woof-woof!”, „ruff-ruff!”, „wo-wo!, „wang-wang!”, „bow-bow!”, „guau-guau!”, „wan-wan!”, wuff-wuff!”, „wouaff-wouaff!”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/423761-krotki-traktat-o-zglupianiu-polityki