Ja, jak i Jacek Karnowski, twardo zawsze stąpając po ziemi, nie mieliśmy nigdy złudzeń, że repolonizację da się przeprowadzić w dającej się przewidzieć perspektywie. Coś takiego można zrobić bezpośrednio po wyborach. A bezpośrednio po wyborach obóz rządzący uznał, że można się z tymi mediami dogadać. Zapomniał, że wygrał na kontrze, dał się uśpić tym tańcom, pląsom. Nagle po trzech latach patrzy – ojej, wszyscy w nas biją mocniej niż w 2015 roku
— mówił na antenie telewizji wPolsce.pl Michał Karnowski.
CZYTAJ TAKŻE:
A może prawica (zwłaszcza medialna) nie zasługuje na szansę, którą dostała?
Dziennikarz przedstawił inny pomysł na uczynienie rynku medialnego bardziej zróżnicowanym.
Po pierwsze, powinien działać regulator rynku, decydujący o tym, kto ma koncesję i ile za nią płaci. Dlaczego by nie zrobić w ten sposób, że każdy nadawca płaci za pierwszą koncesję symboliczną złotówkę, za drugą to już jest solidna kwota, za trzecią to jest cena zaporowa, a za czwartą katorżnicza. W ten sposób wymusić, żeby na tym rynku było więcej podmiotów niezależnych od siebie. Dzisiaj mamy problem koncentracji, to zdekoncentrujmy media takim prostym zabiegiem
— podkreślił Michał Karnowski.
Drugi element to domy mediowe. Dzisiaj to w Polsce jest naprawdę patologiczne. Działa to tak, że reklamodawcy dają pieniądze domom mediowym, które robią z tym, co chcą. Jest pięć domów mediowych, z tego ze trzech szefów chyba udziela porad opozycji jak zarąbać „dobrą zmianę”. Zróbmy tak jak na Węgrzech. Tam są domy mediowe, ale one pełnią rolę pośrednika tzn. zarówno dający reklamę, jak i biorący reklamę, wiedzą, że to jest jakiś procent za pośrednictwo. Dzisiaj te domy mediowe w Polsce biorą pieniądze od firm i robią z nimi co chcą. Stawiam taką tezę, że na przykład świadomie pomijają wszelkie media konserwatywne
— mówił.
Celną uwagę przedstawił prowadzący rozmowę redaktor Wojciech Biedroń, zauważając, że w tygodnikach lewicowych jest mnóstwo reklam firm reklamujących drogie produkty, jak zegarki, czy samochody. W konserwatywnych mediach jakoś ich nie ma, a powody takiego stanu rzeczy nie są jasne.
Tak się zastanawiam, czy naszych odbiorców nie stać, żeby kupić sobie zegarek, czy samochód? Przecież tak nie jest
— powiedział.
Są polskie badania czytelnictwa, kto czyta dane pismo. Tutaj naprawdę nie ma żadnej różnicy. Większość sprzedaży np. tygodnika „Sieci” to są ośrodki wielkomiejskie, trzy aglomeracje. Jednak jak ktoś chce sobie wyobrażać, że tam nie ma klienta, to sobie wyobraża
— mówił Michał Karnowski. Zaznaczył, że same spółki Skarbu Państwa również przyczyniają się do wzmocnienia mediów uderzających w „dobrą zmianę”.
„Wprost” w tym tygodniu pęka od reklam rządowych, czy spółek Skarbu Państwa, i jednocześnie jest tam tekst, który nazywa Jarosława Kaczyńskiego satrapą. Mówiąc wprost, ten rynek wygląda w ten sposób, że „dobra zmiana” płaci za takie teksty, bo we „Wprost” nie ma za wielu innych reklam. Nie mówię tego, żeby się skarżyć, wymuszać, czy coś odbierać. To nie jest moja sprawa. Jednak pytany o repolonizację mówię: nie trzeba żadnej ustawy, żeby pewne rzeczy zmienić
— stwierdził.
Konkluzja Michała Karnowskiego jest wyjątkowo mocna.
Dziś trzeba powiedzieć jasno: Żadnego Budapesztu nad Wisłą, jeżeli chodzi o rynek mediów, nie ma. Kampanie w 2019 i w 2020 roku będą dla Zjednoczonej Prawicy w medialnych warunkach gorsze niż ta w 2015 roku. Oczywiście można powiedzieć, że jest Telewizja Publiczna, ale pamiętajmy – tamten obóz się ogromnie wzmocnił, zdyscyplinował szeregi, jest bogatszy niż kiedykolwiek. Na tym tle my wszyscy, którzy patrzą moim zdaniem na ten świat po prostu obiektywniej, jesteśmy jakimiś nędzarzami i biedakami. Cóż, nie myśmy tak wybrali, ale my mamy prawo o tym mówić, ze była to świadoma decyzja rządzących. Moim zdaniem za to cenę mogą zapłacić
— mówił.
tkwl/wPolsce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/423556-michal-karnowski-nie-ma-budapesztu-jezeli-chodzi-o-media