Gdzie jest ta wspaniała, otwarta demokracja i dlaczego jest aż tak wykluczająca dla Polaków?
Ilekroć za komuny pojawiały się jakieś dążenia wolnościowe czy sprzeciw wobec panującej wtedy opresji, natychmiast wytaczano argumenty, że to zburzy ustalony porządek, nastawi negatywnie wszystkich przeciwko Polakom. Bo może nie jest dobrze, ale przynajmniej jest spokojnie i w miarę bezpiecznie. Dlatego nawet podczas nocy stanu wojennego kanclerz Niemiec Helmut Schmidt (do 1 października 1982 r.) wolał przewidywalnego generała dyktatora Jaruzelskiego od nieprzewidywalnej i buntowniczej „Solidarności”, która jego zdaniem „nie miała żadnych szans”. Dlatego ambasador USA w Polsce w latach 1988-1990 John R. Davis Jr (od 1983 r. Charge d’Affaires, gdyż stosunki dyplomatyczne zredukowano do tego poziomu) bardzo dbał o gwarancje i bezpieczną przyszłość komunistycznej strony uczestników „okrągłego stołu”, którzy właściwie pod jego kuratelą przerobili się na przewidywalnych demokratów, a po stronie „Solidarności” niepokoili go nieprzewidywalni ekstremiści.
Czasy podobno się zmieniły, komuny podobno nie ma, ale zwyczaje się nie zmieniły. I znowu kanclerz Niemiec (Angela Merkel) czuwa nad tym, żeby ekstremiści nie zdestabilizowali Polski, zaś ambasador USA (Georgette Mosbacher) dba o to, żeby telewizja będąca owocem promowania komunistyczno-agenturalnego kapitału, ale przerobiona na obrońcę demokracji służyła krytyce nieprzewidywalnych pisowców. Bo może i oni są demokratycznie legitymizowani, ale to jest ta „podejrzana” część demokratycznego obozu, którą lepiej mieć na sznurku, a przynajmniej na oku.
W czasach Helmuta Schmidta i Johna R. Davisa chcący wolności i demokracji Polacy nie rozumieli, dlaczego przedstawiciele „wolnego świata” nie mają do nich zaufania i dlaczego bardziej dbają o komunistów, niż o tych, którzy z nimi walczyli. Najczęściej tłumaczono to geopolityką, czyli dbałością o to, żeby buntownicza Polska czegoś nie wywinęła. I tłumaczono demokracją, która nie pozwala nawet na sprawiedliwie osądzenie niedawnych zamordystów, a często zbrodniarzy, bo jest z natury wspaniałomyślna i wybaczająca, zaś osądzenie to odwet i zemsta, czyli coś, co prawdziwym demokratom jest wstrętne. „Demokratyczny” świat w 2018 r. ewoluował w stosunku do tego z czasów „okrągłego stołu” i pierwszego roku stanu wojennego, i to ewoluował negatywnie. Wtedy tylko istniała polityczna poprawność, a obecnie stała się ona prawdziwym szaleństwem. Przede wszystkim wewnątrz Unii Europejskiej, w której Polska się znalazła, ale wciąż jest członkiem uznawanym za nieprzewidywalnego, którego ryzykownie jest tylko mieć na oku, wiec trzeba mieć ją na sznurku, a nawet na postronku.
Ogromna większość tych, którzy za komuny ryzykowali, często życiem, i walczyli o jej obalenie, znaleźli się na marginesie nowego wspaniałego świata, za to przerobieni na demokratów komuniści oraz ich oportunistyczni pomagierzy mają się świetnie, zaś ich „dorobek” jest wszechstronnie chroniony. A gdy tylko w Polsce pojawia się władza próbująca zaprowadzić elementarną sprawiedliwość w kwestii statusu utrwalaczy komuny i jej obalaczy czy w kwestii suwerenności i podmiotowości, natychmiast pojawia się jakiś karbowy z demokratyczną nahajką. I oczywiście występuje w imieniu demokracji. Polacy, którzy w przeszłości wiele wycierpieli muszą być w nie lada kłopocie, żeby zrozumieć, dlaczego w nowym wspaniałym świecie demokracji mają zachowywać tak jak za komuny, czyli pokornie, oportunistycznie i niewolniczo. A gdy nie chcą, są ostro napominani, a nawet karani. Gdzie więc jest ta wspaniała, otwarta demokracja i dlaczego jest aż tak wykluczająca dla Polaków? Dlaczego zawsze musi być jakiś karbowy z nahajką, który pilnuje Polaków przed popełnieniem niewybaczalnych błędów, czyli przed byciem u siebie i działaniem wedle najlepiej pojętych narodowych interesów?
Dlaczego dawne kanalie mają być chronione tylko dlatego, że zadeklarowały wolę bycia demokratami, ani słowem nie żałując za dawne grzechy, a tym bardziej nie przepraszając czy czyniąc zadość? Polacy widzą, że coś tu jest nie tak. A to poczucie jest tym bardziej dojmujące, że od czasów wspaniałomyślności i troski kanclerza Helmuta Schmidta oraz ambasadora Johna R. Davisa minęło 36 lat. To po to tyle się zmieniło, żeby nic się nie zmieniło?
-
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/422994-janecki-merkel-i-mosbacher-tak-jak-ich-poprzednicy