Jeśli spojrzeć na mapę dzisiejszą mapę polityczną Europy, to jeden tylko kraj czuje się dobrze w unijnych ramach: Niemcy. Oto wzorowy pracownik, uczeń, demokrata. Wszyscy inni cokolwiek znaczący wydają się do niczego, męczą się, są stawiani pod pręgierzem. Włosi, bo wybrali niewłaściwie, Brytyjczycy - bo właśnie odchodzą, Grecy - bo leniwi, Węgrzy - bo mają Orbana, Polacy - bo mają Kaczyńskiego. I nawet Francja, tak pięknie wybierająca europejsko, dająca się oczarować liberalnemu populiści Macronowi, oddaje się ulicznym bijatykom.
CZYTAJ WIĘCEJ:Dantejskie sceny we Francji! Policja użyła siły, by zatrzymać „żółte kamizelki”. W ruch poszły armatki wodne i gaz łzawiący
Obraz uzupełnia kilkanaście mniejszych państw, zbyt słabych by zdobyć się na własne zdanie, uznających, że bardziej opłaca się zacisnąć zęby niż protestować. Często przyczyna bezwolności lokalnych elit jest jeszcze prostsza: zostały one po prostu kooptowane do brukselskiego establishmentu. Niekiedy dostały „europejską koncesję” na okradanie własnego narodu.
Oczywiście, media lewicowe są w stanie wskazać masę organizacji „pozarządowych” i aktywistów zachwyconych kształtem wspólnoty. Ale bądźmy szczerzy - jak się w tym pogrzebie, zawsze na końcu są pieniądze sorosowe lub brukselskie. Ot, tacy współcześni komsomolcy.
Proces degeneracji unijnej wspólnoty - która w założeniu jest czymś dobrym - przyspiesza. Uderza całkowity brak refleksji w związku z utratą Wielkiej Brytanii. Ba, widać poczucie pogardy dla narodów Wielkiej Brytanii, które o tym wyjściu zdecydowały. Bo to przecież - można wnioskować z postawy establishmentu - one są dla Brukseli i Berlina, a nie odwrotnie. W tym samym obszarze mieści się niezdolność do zrozumienia jak bardzo niekontrolowane wpuszczenie milionów imigrantów w roku 2015 podkopało wzajemne zaufanie. Państw do mechanizmów podejmowania decyzji, narodów do brukselskich i berlińskich elit.
Niestety, jedyną reakcją unijnego władztwa jest pomysł, by dołożyć więcej tego samego. Postępuje destrukcja poszanowania ustanowionego traktatami zakresu suwerenności, czego doświadczają Polska i Węgry, próbujące wyrwać się z błota postkomunizmu. Zwiększa się presja na „przyspieszenie integracji” co de facto ma być zamknięciem ust narodom europejskim.
Niedawne słowa kanclerz Merkel iż
Państwa narodowe powinny być obecnie gotowe do oddania suwerenności
stawiają tu kropkę nad i.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wszystko pod dyktat Brukseli? Już nawet się z tym nie kryją
Odłóżmy na chwilę brak moralnego prawa do formułowania tego typu wezwań przez kogokolwiek, a już zwłaszcza kanclerz Niemiec. Przyjmijmy na chwilę, że jedynym kryterium jest skuteczność. Czy tak ustawiony projekt europejski może być skuteczny? W perspektywie bardzo krótkoterminowej - możliwe. Być może da się chwycić wszystkich za twarz, stłamsić emocje narodowe i zbudować IV Rzeszę skrzyżowaną z nowym imperium napoleońskim. Ale co dalej? Ileż to już razy głoszono koniec narodów i państw. Każda taka próba kończyła się tragicznie, to zawsze prędzej czy później kończy się na starym kontynencie katastrofą.
Tak będzie i tym razem. Tego rozgrzanego garnka narodów nie da się przykryć na wieki pokrywką. Tylko Unia Europejska szanująca suwerenność każdego państwa, pozostająca dobrowolną wspólnotą negocjacji, może przetrwać.
Wydaje się, że Niemcy nic nie zrozumiały ze swojej historii, niczego się nie nauczyły. Jak zawsze po osiągnięciu przewagi nie potrafią się zatrzymać i chcą totalnej dominacji, co w efekcie sprowadza na nich i ich projekty klęskę. Teraz ta pycha niszczy Unię Europejską.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/422695-po-slowach-merkel-niemcy-nic-nie-zrozumialy-z-historii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.