Niemieckie ministerstwo spraw zagranicznych zażądało od władz w Kijowie usunięcia stron z portalu Myrotworec. Czym ukraińskie medium internetowe naraziło się Berlinowi?
Myrotworec to prywatny portal, który od 2014 roku publikuje listę osób zagrażających bezpieczeństwu narodowemu Ukrainy. 8 listopada pojawiło się na niej nazwisko byłego premiera RFN a obecnie lobbysty Gazpromu – Gerharda Schroedera. Powodem umieszczenia go wśród „separatystów, terrorystów i agentów Kremla” był fakt publicznego usprawiedliwiania przez niego aneksji Krymu przez Rosję.
To wielce znamienne wydarzenie. Niemieckie władze, które tak wyczulone są na kwestie swobody słowa, pouczając inne kraje, na czym polegają standardy wolności mediów, same okazują się zwolennikami kneblowania dziennikarzy. De facto namawiają bowiem władz innego kraju do zamachu na wolność słowa, bo czym innym jest nawoływanie do cenzurowania przez rząd niezależnych mediów z powodów politycznych?
Znamienny jest także powód owej dyplomatycznej interwencji. Portal napisał o tym, o czym wiedzą wszyscy, a mianowicie, że Schroeder jest lobbystą Kremla. Od dawnych agentów wpływu Moskwy różni się tym, że tamci brali pieniądze skrycie i wstydzili się tego, zaś on wypłatę z kasy Gazpromu pobiera jawnie i bezwstydnie.
Rząd w Berlinie nie jest jednak w stanie przeboleć, że napisał o tym jeden z tysięcy prywatnych ukraińskich portali. Wiele to mówi o tym, jak niemieckie władze rozumieją wolność słowa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/421891-wolnosc-slowa-po-niemiecku