Od wielkiego marszu, jaki przeszedł ulicami Warszawy 11 listopada mija tydzień. To w zasadzie ostatni moment, by zajrzeć za kulisy przygotowań wydarzenia, którego frekwencja wyniosła nawet ćwierć miliona osób. Szczegóły mogą być o tyle ciekawe i ważne, że jeszcze kilka dni przed marszem nie było wiadome, czy w ten w ogóle się odbędzie (ze względu na prewencyjną blokadę Hanny Gronkiewicz-Waltz), kto będzie organizatorem, a przede wszystkim - jaki obrazek z przemarszu pójdzie w świat.
Decyzja prezydent Warszawy otworzyła nowe pole gry. Po fiasku rozmów między organizatorami (stowarzyszenie Marsz Niepodległości) a przedstawicielami rządu wydawało się, że rządzący nie będą angażować się w to wydarzenie. Sygnał wysłany z warszawskiego ratusza był jednak w dużej mierze katalizatorem inicjatyw i działania ze strony państwa, o czym mówił na antenie wPolsce.pl Jarosław Sellin, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego.
Nie były to łatwe negocjacje, bo narodowcy nie chcieli ustąpić na przykład od postulatu, by nie było innych banerów niż flagi biało-czerwone. (…) Nie ukrywam, że sytuację ułatwiła nam pani Hanna Gronkiewicz-Waltz swoją niemądrą, prowokacyjną decyzją o zakazaniu marszu. Decyzja ta była obliczona na to, by w świat poszły obrazki z burd ulicznych
— przekonywał.
Jeszcze w czwartek - dosłownie trzy doby przed marszem, tuż po tym, jak zapadła decyzja, że państwo weźmie na siebie ciężar i odpowiedzialność za to wydarzenie - dogrywane były szczegóły. Za negocjacje z środowiskiem dotychczasowych organizatorów marszu odpowiedzialny był Michał Dworczyk, z kolei mając na uwadze państwowy charakter całego przedsięwzięcia doszło też do spotkania ministrów Joachima Brudzińskiego (MSWiA), Mariusza Kamińskiego (koordynator służb specjalnych) oraz Mariusza Błaszczaka (MON). Odbyły się też mniej formalne spotkania z przedstawicielami służb - wszystko po to, by po pierwsze, było bezpiecznie, a po drugie: prezydent, premier i inni wysocy urzędnicy państwowi nie zostali sprowadzeni do charakteru uwiarygadniania imprezy, w której główny ton nadają środowiska skrajne.
Mogłoby się na przykład okazać, że w niedzielę wieczorem zamiast pięknych zdjęć w świat idą zdjęcia, w których marginalne, niewiele znaczące i kontrowersyjne, ale wciąż legalne środowiska tworzą wrażenie, że najważniejsze osoby w państwie mają za plecami symbole ich organizacji
— przekonuje nas jeden z przedstawicieli administracji rządowej.
To zresztą był jeden z warunków porozumienia, jakie wynegocjował z narodowcami Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera. Na czele marszu nie miał pojawić się żaden kontrowersyjny transparent. I choć pojawiały się próby obchodzenia tego porozumienia (między innymi za sprawą nagłośnienia i odpowiednich komend), to ze strony ekipy rządowej słychać względne zadowolenie z tego, jak straż Marszu Niepodległości współpracowała z policją.
Rozmowy i ustalenia (ustne i pisemne) nie były zresztą jedynym argumentem, który miał zapobiec pojawieniu się na marszu osób, których obecność (i ewentualnie transparenty i hasła) mogłyby sprowokować większą zadymę czy choćby niewielkie zamieszki. Przedstawiciele służb nie chwalą się tym przesadnie głośno, ale skrajne grupy, jakie wybierały się na ten marsz (zarówno w kraju, jak i za granicą) były pod obserwacją ABW i Straży Granicznej. Ok. 100 osób zostało zatrzymanych, kolejne kilkaset po prostu nie wpuszczono do Polski, jeszcze inni zrezygnowali z przyjazdu, widząc nastawienie polskich władz.
Cała operacja pozwoliła w znaczący sposób ograniczyć do minimum incydenty, prowokacje czy po prostu hałaśliwe i rzucające się w oczy działania. Nie udało się jednak tego uniknąć na przykład przy okazji Włochów z organizacji Forza Nuova (mianem „problemu” określił ich obecność Mariusz Kamiński), ale po pierwsze: i oni byli pod pilną „opieką” i stałym monitoringiem policji i służb, a po drugie: to legalnie działające stowarzyszenie we Włoszech i Polacy mieli tutaj przynajmniej w części związane ręce.
Jak wyglądała taka kontrola ze strony polskich służb? Dla przykładu - minister Joachim Brudziński nie uczestniczył w pochodzie, ale wraz z najbliższymi współpracownikami z kierownictwa MSWiA (między innymi Pawłem Szefernakerem, Krzysztofem Kozłowskim i Pawłem Majewskim) obserwował na bieżąco marsz z siedziby ministerstwa, co pozwoliło na szybkie reakcje. Pod telefonem (co zresztą widać na słynnym selfie posłanek PiS z Jarosławem Kaczyńskim) był również Mariusz Błaszczak, minister obrony narodowej, któremu podlegały służby organizujące wydarzenie państwowe.
Obserwuję współpracę, czasami szorstką, co trzeba przyznać, między MSWiA, MON i służbami od trzech lat „dobrej zmiany” przy władzy i muszę powiedzieć, że tak dobrej i sprawej współpracy nie było chyba nigdy
— żartuje jedna z osób biorąca udział w przygotowaniach tego przedsięwzięcia.
Jak słyszymy, to w siedzibie MSWiA miała zapaść decyzja o zatrzymaniu drugiego czoła marszu tworzonego przez narodowców - tak by powstała strefa buforowa dla zapewnienia należytego bezpieczeństwa dla najważniejszych osób w państwie idących na czele zgromadzenia.
Inną ważną decyzją było wpuszczenie tych, którzy zebrali się od ul. Kruczej, gdzie było kilka tysięcy ludzi z biało-czerwonymi flagami, którzy według pierwotnych planów nie mieli możliwości dołączenia do marszu, bo boczne ulice były odcięte. Dzięki temu również za najważniejszymi osobami w państwie pojawiło się kilka tysięcy biało-czerwonych flag - wbrew intencjom narodowców nie było tam ich transparentów. Gra z narodowcami była podejmowana w zasadzie wyłącznie wtedy, gdy nie było innego wyjścia.
Sporo było w tych dniach nerwowości, wiedzieliśmy zresztą, że na szali są nie tylko obrazki wysłane w świat, ale i nasze posady - nie ma co kryć. Patrząc po tym tygodniu od 11 listopada możemy jednak powiedzieć, że to się nam udało - jest pewna ulga
— żartuje jeden z polityków zaangażowanych w przygotowanie marszu.
Co dalej? Z ust polityków PiS słychać głosy, że swoiste „upaństwowienie” marszu mogłoby stać się nieformalnym zwyczajem. Nasi rozmówcy dodają jednak, że po pierwsze - umowa z organizatorami była taka, że to sytuacja wyjątkowa, a po drugie - nie ma w kierownictwie PiS chęci przejmowania marszu niepodległości, co dość jednoznacznie miało wybrzmieć na spotkaniach na Nowogrodzkiej.
Ta debata wokół tego tematu to chęć skupienia uwagi na sobie narodowców. Państwowy charakter tegorocznego marszu zapewnił bezpieczeństwo ćwierć miliona osób i ograniczył do minimum straty wizerunkowe, które byłyby gdyby pozostawić marsz w ramach zwykłego zgromadzenia, które w każdej chwili mogło być rozwiązane przez Gronkiewicz-Waltz, co eskalowałoby burdy w stulecie odzyskania niepodległości
— słyszymy od uczestnika tych rozmów.
Podsumowując, rządzącym zależało na tym, by było bezpiecznie i by nie było przekazu, jaki pojawiał się przy okazji 11/11 w poprzednich latach - i to w dużej mierze się udało. Reszta to już gierki osób, które próbują upiec własne polityczne pieczenie. Co z przyszłorocznym 11 listopada, który będzie miał miejsce w bardzo drażliwym momencie, tuż po wyborach parlamentarnych? To pytanie na odrębny tekst. I chyba odrębny czas.
fim
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/421542-ujawniamy-kulisy-rozmow-i-przygotowan-marszu-1111