Nie bardzo rozumiem, czemu po tegorocznych doświadczeniach z Marszem Niepodległości rządzący na każdym kroku podkreślają potrzebę przejęcia cyklicznego wydarzenia pod auspicje państwa. Raz, nic na tym nie zyskają, dwa – narobią sobie zbędnego kłopotu, trzy – nie warto zabierać obywatelom możliwości działania. Działania na własnych zasadach.
Owszem, tegoroczny marsz można uznać za sukces. Porozumienie strony rządowej i narodowców, 250 tys. manifestujących osób, spokój na ulicach… Udało się? Ok. I po co kombinować? Jeśli formuła „2 w 1” się sprawdziła, warto przy niej zostać (byle tylko dopiąć szczegóły nieco wcześniej).
Dlatego dziwią mnie wypowiedzi czołowych polityków podkreślających potrzebę przejęcia Marszu Niepodległości pod kuratelę państwa. Skoro tyle się mówi o potrzebie podejmowania inicjatyw obywatelskich, ruchach oddolnych, itd., właśnie manifestacja z okazji 11 listopada powinna być wdzięcznym przykładem.
Przejęcie imprezy może sprowadzić na głowy rządzących gromy krytyki. Taki krok może być bowiem odebrany jako próba zawłaszczenia cudzego dzieła. Nawet gdyby operacja zakończyła się formalnym powodzeniem, nikt nie daje gwarancji, że gabinetowi politycy potrafiliby przyciągnąć liczne tłumy, które zżyły się z obchodami pod auspicjami Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. W końcu wiąże się z tym cała logistyka oparta na pracy takich organizacji jak MW, ONR czy środowisk kibiców. Trudno dopatrywać się tu korzyści, tak dla partii rządzącej, jak i społeczeństwa.
Warto o tym pomyśleć. Nie wszystko musi mieć emblematy partyjne.
Silne państwo to również państwo umiejętnie wykorzystujące energię i potencjał swoich obywateli. Państwo jedynie kładące łapę na owocach ich wysiłków staje się tworem opresyjnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/421507-panstwowy-marsz-niepodleglosci-balwan-statolatrii-straszy