„W politycznej mowie chodzi o to, żeby łgarstwa brzmiały prawdziwie, głupie mordy wyglądały szacownie, a wiatr miał pozór solidnej materii”, kpił Orwell. O co chodziło TVN? O to samo, neonazistowski spektakl z lasu pod Wodzisławiem poszedł w świat, jako prawda objawiona o nas, Polakach, zaś „głupie mordy”, które w nim uczestniczyły z ramienia redakcji zostały nawet wyróżnione nagrodą za… „reportaż”.
Powiedzmy sobie otwarcie, „hajlujący” uczestnicy, zarówno ci opłaceni jak i nagrywający zaaranżowane obchody urodzin Hitlera, operator i młoda adeptka dziennikarskiej profesji musieli doskonale zdawać sobie sprawę, że byli wykonawcami paskudnej, politycznej prowokacji. Tym bardziej odrażającej, że rzuciła brunatny cień nie tylko na władze PiS, które rzekomo sprzyjają odradzaniu się w nazizmu w Polsce, lecz na cały naród, który pod hitlerowską okupacją nacierpiał się jak żaden inny w świecie.
Ujawniane coraz to nowe szczegóły okolicznościach i samej tej mistyfikacji są porażające, ale nie to szokuje najbardziej, ani nawet straty wizerunkowe, jakie poniósł nasz kraj i my wszyscy, bynajmniej nie w wyniku tylko tego przedstawienia - pracuje nad tym codziennie w pocie czoła od rana do wieczora tzw. totalna opozycja. Najbardziej wymownym i przykrym przykładem jej pośredniego uczestnictwa w tym spektaklu była wypowiedź „premiera” z cienia, szefa PO Grzegorza Schetyny w… Helsinkach, gdzie przebywał na kongresie Europejskiej Partii Ludowej, jeszcze sprzed rocznicowych obchodów: „To jest marsz nacjonalistów”, który „sankcjonuje swoją aktywnością prezydent Duda, stając na jego czele”, „to będzie marsz wstydu i hańby”.
Zarówno „reportaż” TVN z leśnej ustawki, jak i słowa Schetyny, jak i wszystkie inne tym podobne działania i wypowiedzi poszły już w świat, nikt ich już nie wymaże żadną gumką myszką, nie cofnie ich żadne sprostowanie. W pamięci odbiorców pozostaną takie obrazki jak z prohitlerowskiej, nocnej „fety”, jak włoskich neonazistów – niby z marszu w Polsce, czy Niemców z wygolonymi na głowach lub wytatuowanymi swastykami, wykorzystanych jako… ilustracje sytuacji w naszym kraju. Szkody wizerunkowe i skutki są nie do naprawienia. To koszmarne obrzucanie nas brunatną bryją poza granicami zaczęło się de facto po pierwszym zwycięstwie wyborczym PiS, gdy niespełna rok później, dokładnie w lipcu 2006 r., przy wydatnym udziale byłego szefa polskiej dyplomacji Bronisława Geremka Parlament Europejski uchwalił rezolucję potępiającą nasz kraj za ksenofobię, rasizm, antysemityzm, homofobię itp., a nawet zalecił obserwację Polski przez Europejskie Centrum Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii. Kraju, gdzie jak w żadnym innym, co zauważył nawet były minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski, kolejnymi szefami dyplomacji w ostatnim 20-leciu byli politycy żydowskiego pochodzenia, Stefan Meller, Adam Rotfeld i Bronisław Geremek.
Trudno dowodzić, że nie jest się wielbłądem. W przeciwieństwie do paszkwilanckich „relacji” różnojęzycznych mediów z marszu, ich odkłamywanie - acz niezbędne - nie ma siły rażenia. Tym większej wagi nabiera odkładane w nieskończoność porządkowanie rynku medialnego w Polsce. Podobno stosowne projekty „dekoncentracji” leżą w ministerialnych szufladach. Nie wiem, na co czeka Prawo i Sprawiedliwość, gorszego wizerunku w oczach krytyków z kraju i zagranicy niż ma mieć już nie będzie. Oczywiście, że podniesie się kwik rozpanoszonych u nas koncernów, gdy np. wzorem Francji czy Niemiec zostanie zaprowadzony taki porządek jak… u nich, gdy - mówiąc bez ogródek - zostaną w naszym kraju wyeliminowane, dominujące, obce wpływy. O skali tej dominacji pisałem wielokrotnie i nie tylko ja, prawie sto procent prasy regionalnej, największy tygodnik, największy tabloid itd. należy i pozostaje pod kontrolą pracodawców z zewnątrz. Kwik był wszędzie tam, gdzie już uporano się z tym problemem, ale nikt dzisiaj o tym nie pamięta, bo tylko idiota mógłby się dziwić, że ktoś nie pozwala na szarogęszenie się we własnym kraju zagranicznym nadzorcom.
Powtórzę raz jeszcze, poniesione dotąd szkody wizerunkowe i ich skutki są nie do naprawienia. Tym bardziej, że ta dyskredytująca kanonada trwa, a przed wyborami jeszcze się nasili, choć to już trudne do wyobrażenia. Czas działa na niekorzyść permanentnie podkopywanej władzy, jaka by ona nie była i do kogo by nie należała. Wybory rozstrzygają się w głównej mierze właśnie w mediach. Konkretnie są dwa wyjścia: albo tzw. dekoncentracja (określenie stosowane jako zamiennik dla repolonizacji, dotyczące ograniczenia udziału kapitału obcego w mediach), zrealizowana zostanie już teraz, choć będzie to i tak o trzy lata za późno – spełnienie tej zapowiedzi na początku kadencji pozwoliłoby uniknąć wielu dzisiejszych problemów PiS - albo dopiero po wyborach parlamentarnych w 2019 r. W tym drugim przypadku należy jednak wziąć pod uwagę realną groźbę odniesienia pyrrusowego zwycięstwa m.in. dzięki dyskredytacji uprawianej przez polskojęzyczne media i ostateczne zaprzepaszczenie ich powrotu w polskie ręce. Tak czy owak, samo pomstowanie nad rozlanym mlekiem zda się na tyle, na ile dzisiejsze uzmysławianie wszem wobec prawdy o leśnej maskaradzie pod Wodzisławiem…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/421465-hajlujacy-musieli-miec-swiadomosc-ze-to-prowokacja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.