Dzisiaj Parlament Europejski zajmuje się sprawą niemieckiego urzędu do spraw dzieci. Uznano, że praktyki Jugendamtu „są niepokojące” i być może dlatego umieszczono ten punkt w agendzie dopiero po głosowaniach, czyli wtedy, kiedy 90% europosłów jest już w drodze do domu. Słowo „niepokojące” jest drażniącym eufemizmem wobec praktyk urzędu, które przyczyniły się do tragedii wielu dzieci i ich rodzin, w tym także polskich, mieszkających na terenie Niemiec. Być może zarówno godzinę debaty jak i delikatne określenie jej przedmiotu należy zaliczyć do stałych praktyk władz PE, które – jak twierdzą niektórzy europosłowie z Polski - sprawy niewygodne dla Niemiec starają się umieszczać w porządku obrad tak, by praktycznie nie wzbudzały większego zainteresowania i deputowanych, i mediów.
Niemiecki urząd do spraw dzieci powstał ponad 100 lat temu, w czasach Republiki Weimarskiej, a w latach dwudziestych ubiegłego wieku miał za zadanie opiekować się młodzieżą zdeprawowaną w czasach I wojny światowej. W 1933 roku naziści włączyli sieć placówek Jugendamtu do swojego systemu wychowawczego. W czasie hitlerowskiej okupacji Europy jego głównym zadaniem było zabieranie dzieci z terytoriów zajętych przez Niemcy i poddawanie ich tzw. aryzacji. Dzieci zabierano przede wszystkim z terenów Polski – szacuje się, że wywieziono ich od 150 do 200 tysięcy, z czego po wojnie do kraju wróciło zaledwie 10%, a akta pozostałych zostały zniszczone przez niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych. Zadziwiające jest, że w ramach powojennej denazyfikacji Niemiec urząd nie został zlikwidowany i praktycznie do obecnej chwili działa na podobnych podstawach prawnych, jak te z okresu jego powstania.
Obecnie ma prawie sześćset placówek w całych Niemczech, a liczba dzieci odbieranych rodzinom zwiększa się z roku na rok. W 2008 było ich 28,4 tys., w 2011 – 40,2 tys., a w 2017 – urząd wykonał 131 tys. interwencji, z których zaledwie 21 tys. było uzasadnione, a reszta – to pomówienia, nie poparte żadnymi faktami. Urzędnicy twierdzą, że ich zadaniem jest ratowanie „dzieci prześladowanych w rodzinach”, ale bywa i tak, że odebranie dziecka następuje na podstawie donosu, że jest ono…smutne. Za każde odebrane dziecko urząd dostaje 3 tys. euro, a rodzina zastępcza, w której je umieszcza – 1000 euro. Jeśli dziecko jest niepełnosprawne, suma ta może sięgnąć nawet 25 tys. euro.
Nic nie pomogło publiczne skrytykowanie Jugendamtu przez Biuro Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Praw Człowieka, zarzucające tej instytucji, że jest pobawiona efektywnego nadzoru i przekracza swoje kompetencje.
Rodzice oskarżają Jugendamt o bezpodstawne zabieranie dzieci i ich germanizowanie. Gdy już są umieszczone w rodzinie zastępczej i rodzice dostają prawo rzadkich widzeń, nie mogą się porozumiewać z dziećmi w ich ojczystym języku i nie dotyczy to tylko Polaków, ale także Francuzów, Włochów i innych nacji, bowiem dzieci najczęściej są zabierane cudzoziemcom, choć rodzin niemieckich też te praktyki dotyczą. Z jednej strony zarzuca się urzędowi ingerowanie w życie rodzin i naruszanie prywatności, z drugiej – oskarża o to, że w ewidentnych przypadkach krzywdy dziecka działają z biurokratyczną opieszałością i brakiem zdecydowania, co może doprowadzić (i były takie zdarzenia) do tragedii. W przypadku podobnie działającego, a właściwie kopiującego strukturę Jugendamtu norweskiego urzędu do spraw dzieci Barnevernetu, z którym nasi rodacy też mieli do czynienia, Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy zdołało uchwalić rezolucję, w której stwierdzono, że najważniejsza jest biologiczna więź między dzieckiem a rodzicami i to powinno być nadrzędną zasadą w prawie międzynarodowym. A po drugie -że powierzenie dziecka pieczy zastępczej ma na celu przywrócenie dziecka rodzinie, a nie odseparowanie i zrywanie wszelkich więzi, przede wszystkim tych emocjonalnych. Rezolucja nie wywarła jednak większego wrażenia na władzach norweskich, które uważają, że ich system „opieki” nad dziećmi jest wzorcowy i inni mogą się od nich uczyć.
Co postanowi Parlament Europejski? Na pewno nic rewolucyjnego, a niemiecki rząd zbytnio się tym nie przejmie, tak samo jak norweski. W obu krajach zbyt wielu ludzi swoją materialną egzystencję związało s systemem odbierania i opieki nad dziećmi, żeby to nie tyle nawet zakończyć, ale nawet zreformować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/421289-dzieci-odbierane-rodzicom-cyniczny-interes-czy-troska