Za nami święto 11 listopada - dzień, który mógł przynieść, przynajmniej potencjalnie, wiele zagrożeń: na poziomie bezpieczeństwa, wizerunku, racji stanu. Wydaje się, że olbrzymiej większości z nich udało się uniknąć, a obchody miały bardzo spokojny, godny i wielobarwny przebieg. Udał się całkiem nieźle marsz (o tym szerzej za chwilę), duży koncert na Stadionie Narodowym był naprawdę poruszający, a przy tym odbyło się wiele inspirujących, często lokalnych wydarzeń, festiwali, wystaw, toastów i oficjalnych uroczystości.
Co do samego marszu 11 listopada i jego politycznego wydźwięku nie da się uniknąć pytania: czy obóz „dobrej zmiany” podniósł status środowisk narodowych poprzez negocjacje w sprawie organizacji marszu? Zapewne w jakiejś mierze tak, choć głównie przez docenienie skali przedsięwzięcia 11/11, ale upieram się, że to zjawisko na bardzo krótką metę. W szerszej, dłuższej perspektywie znaczenie środowisk narodowych spadnie. Wszystko dlatego, że polskie państwo po prostu zagospodarowało, inni powiedzą - przejęło, to wielkie wydarzenie.
A nie ma co kryć, marsz ten skutecznie od kilku dobrych lat przyćmiewał inne rocznicowe uroczystości. Mieli z tym spory problem rządzący spod znaku PO-PSL, spadek ten otrzymało i PiS. Dzięki tak dużej frekwencji Marsz Niepodległości był punktem odniesienia, który nie dało się pominąć. I choć w żaden sposób nie przekładało się to na polityczne znaczenie Ruchu Narodowego (stabilne jednoprocentowe poparcie), to pewna bezradność organizacyjna pozostawała problemem. Prezydent Bronisław Komorowski próbował wykreować własny marsz Krakowskim Przedmieściem - wyglądało to nieporadnie, elitarnie i sztucznie. Z kolei PiS spróbowało ucywilizować przemarsz i ograniczyć do minimum obrazki, które po prostu szpeciły Polskę (transparenty, głupie hasła, prowokacje). Tak, Polskę, bo w kliszach i depeszach zagranicznych korespondentów i mediów ten marsz i tak był kojarzony z polskim państwem, z rządzącymi spod znaku konserwatywnego PiS. Tak, to niesprawiedliwe, ale tak po prostu było. Próba odwrócenia tego przekazu wyszła przyzwoicie.
I dlatego z tej perspektywy trzeba docenić pracę służb specjalnych, policji, MSWiA, wojska i innych funkcjonariuszy odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Z oficjalnych danych wynika, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wspólnie z Policją zatrzymała ok. 100 osób (w Polsce), kolejne kilkaset nie wpuszczono na granicy naszego kraju (dzięki współpracy ze Strażą Graniczną), a całość marszu została zorganizowana bez większych incydentów i ekscesów. To wielki sukces organizacyjny, bo uporządkować wydarzenie na ćwierć miliona osób to zadanie niemal niewykonalne. Jasne - obecność Włochów spod znaku Forza Nuova jest brzydką, paskudną stroną tego marszu i wiedzą o tym także rządzący. Do polityków PiS będą również wracać flagi ONR, ale to przecież legalna organizacja.
Wymieniając przypadki naruszenia prawa podczas marszu 11 listopada komendant główny policji zaczął od… kilku wybitych lusterek w samochodach, które stały zaparkowane na trasie biało-czerwonego pochodu. Śmiech na sali. Warto mieć w tym przypadku na uwadze porównanie z innymi krajami. Poseł PO Bogusław Sonik przypomniał, jak wyglądały relacje z Paryża po podobnych manifestacjach (na przykład 1 maja tego roku): spalone samochody, latające butelki z benzyną, dziesiątki rozbitych witryn sklepowych. W porównaniu z takimi obrazkami wczorajsza Warszawa była oazą spokoju, grzeczności i dobrego wychowania.
Jeżeli bowiem wspomniane lusterka i incydent ze spaloną flagą UE były w zasadzie jedynymi nieprzyjemnościami w tak dużym zgromadzeniu, jakie przeszło ulicami Warszawy 11 listopada, to trzeba powiedzieć sobie jasno: ten zabieg aktualnie rządzących, wyglądający jeszcze kilka dni temu na mocno prowizoryczny, powiódł się. Rozkręcono i tak przecież dużą frekwencję marszu, ucywilizowano jego przebieg, zagospodarowano społeczne emocje i postawy tych, którzy 11 listopada chcieli się policzyć, zobaczyć, przeżyć taki wielki marsz. Nie dziwi zatem, że po stronie narodowców jest pewna dezorientacja i zapowiedzi, że trzeba będzie „walczyć z rządem o Marsz Niepodległości”.
Nie lekceważę też kilku kiepskich obrazków, jakie zostały wysłane w świat przez nieprzychylnych korespondentów, ale obawa prezydenta Andrzeja Dudy - słusznie wyrażona na kilka dni przed 11 listopada - o „nieodpowiedzialności ze strony głowy państwa w tak niebezpiecznym marszu iść, narażając tym samym państwo polskie chociażby na straty wizerunkowe” na szczęście w dużej mierze nie zrealizowała się.
Na absolutnym marginesie 11 listopada, wspomnieć, niestety, wypada o Donaldzie Tusku. Jego słowa o walce z nowymi bolszewikami są niczym innym jak próbą uderzenia prętem po kratach polskiej opinii publicznej - próbą sprowokowaną i obliczoną na reakcję, najlepiej nadwrażliwą i emocjonalną, strony rządowej, konserwatywnej. Średnio to się powiodło, Tuskowi nie udało się narzucić własnej opowieści, ale takich prób będzie więcej. Warto też zapytać o coś jeszcze: czy tych wszystkich, którzy na co dzień z godnym odnotowania uporem szukają najdrobniejszych przejawów werbalnej agresji, złej woli i braku szacunku po prawej stronie (często zresztą słusznie), stać na choćby minimalne potępienie takich słów?
Podsumowując, całkiem nieźle udał się nam wszystkim ten 11 listopada, a kilka egzaminów zostało zdanych - tym bardziej trzeba to docenić, że przynajmniej w kilku kwestiach data ta była opakowana i zorganizowana mocno prowizorycznie, ad hoc. Oczywiście, nie brakuje wniosków do wyciągnięcia na przyszłość, tym bardziej, że prawdopodobnie 101 rocznica odzyskania niepodległości przypadnie na niezwykle gorący czas tuż po wyborach parlamentarnych. Myślę jednak, że po wczorajszym doświadczeniu w wielu w wymiarach możemy być po prostu dumni: i ze swojego państwa, i z siebie. Oby więcej takich momentów, choć oczywiście, jak zauważył celnie jeden z internautów, żaden piękny marsz nie zastąpi nam budowy silnego państwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/420709-calkiem-udany-1111-kilka-egzaminow-zostalo-zdanych