Wielki marsz w rocznicę 100-lecia odzyskania niepodległości już za nami. Teraz, gdy ćwierć miliona jego uczestników wróciło lub wraca do domów, inni przystąpili do pracy. Rozsyłają po mediach społecznościowych i agencjach prasowych fałszywe informacje, zmanipulowane zdjęcia, aby udowodnić światu, że Polska to rezerwat faszyzmu.
Marsz w Warszawie zgromadził ćwierć miliona uczestników. To musiało zaboleć i mocno zabolało, zwłaszcza gdy przyrównać rozmiary marszu z żałosną garstką pokrzykujących Obywateli RP u zbiegu Al. Jerozolimskich z Nowym Światem. Byłem jedną z osób biorących udział w marszu i odczuwam tu pewną satysfakcję – z pewnością ludzie, którym zawiść nie odebrała jeszcze rozumu, nie są w mniejszości. Nie poszliśmy w marszu, aby popierać PiS – jak był łaskaw zauważyć w swoim kolejnym kuriozalnym wpisie na Twitterze Tomasz Siemoniak – lecz po to, aby świętować 100-lecie odzyskania niepodległości. Powiem uczciwie, gdyby miał to być marsz poparcia PiS lub jakiejkolwiek innej partii, nie ruszyłbym się z domu. Pomimo, że politykę PiS wspieram swoją publicystyką, uważając ją za najlepsze dzisiaj rozwiązanie dla Polski.
Oczywiście pojawiły się po drodze drobne incydenty. Niektórzy uczestnicy marszu byli z nieco innego świata niż ja, ktoś wrzeszczał, ktoś bluznął, inny przechylał piwo. Jednak wszyscy, w tym także ci mniej wyrafinowani, zachowywali spokój. Ten spokój został nieco zakłócony właśnie w okolicy Nowego Światu, gdy marsz zetknął się z garstką Obywateli RP skandujących swoje hasła zza krzaków. W obie strony posypały się petardy, ten i ów zaintonował niezbyt elegancką przyśpiewkę.
Byli też narodowcy. Bardzo im zależało na tym, aby przejąć kontrolę nad marszem, zatrzymywali go, próbowali odseparować tłum od rządowej części, co – zdaje się – było niezgodne z przyjętymi ustaleniami. Krzyczeli też od czasu do czasu swoje hasła, co – przyznam – było mocno irytujące, bo – podobnie jak większość uczestników – nie przyszedłem na marsz, aby wspierać narodowców, ale po to, żeby oddać hołd stuleciu Polski. Mam wrażenie, o czym już zresztą pisałem, że narodowcy, mimo swoich zasług dla idei uczczenia 11 listopada, więcej psują niż pomagają. Po pierwsze, trudno im pojąć, że ludzie nie przychodzą na marsz z ich powodu. Po drugie, w tym konkretnym przypadku, próby rozdzielania kolumny na „rządową” i „narodową” były na rękę wyłącznie skwaszonym komentatorom liberalnych mediów, którzy dwoili się i troili, aby udowodnić, że w istocie są dwa marsze i że PiS poniósł porażkę w starciu z narodową prawicą. Na plus trzeba jednak oddać narodowcom, że tym razem w przytłaczającej większości schowali swoje organizacyjne sztandary i odpowiedzialnie szli pod biało-czerwonymi flagami.
Wzdłuż Al. Jerozolimskich, zwłaszcza w okolicy opanowanej przez Obywateli RP, stał tłumek fotoreporterów, którzy z wielkim mozołem starali doszukać się w morzu biało-czerwonych flag, jakichś innych barw, najlepiej faszystowskich. I, niestety, doszukali się. Bo w masie ćwierć miliona osób rzeczywiście pojawiła się grupka może dwudziestu, trzydziestu osób z zielonymi sztandarami ONR, a chwilę potem nieszczęsna delegacja kilkunastu włoskich faszystów z Forza Nuova, oczywiście również pod własnymi flagami. Kanonada zdjęć poszła już w świat. Z odpowiednimi podpisami sugerującymi – jak zawsze – że oto dziesiątki tysięcy faszystów dumnie szło wymachując sztandarami w pochodzie, na którego czele szedł prezydent Polski i premier polskiego rządu. Szkoda, że znowu kilku głupców zaprosiło kilku innych głupców, aby ci zrobili sobie promocję kosztem naszego święta. Inna rzecz, że jak nasi rodzimi postępowcy zaprosili onegdaj bandytów z niemieckiej Antify, to nikomu to – po liberalnej stronie – ani trochę nie przeszkadzało.
Z drugiej strony, myślę, dziesięciu czy dwudziestu włoskich faszystów, niewiele zmienia. Bo nawet gdyby ich nie było, w niczym nie zmieniłoby to treści depesz. Wystarczy zajrzeć do Twittera, gdzie rozhulały się już fałszywki pokazujące faszystów rzekomo hajlujących na niedzielnym marszu. Zdjęcia, owszem prawdziwe, tyle że zrobione rok temu we Włoszech. Choćbyśmy zaprzeczali, pokazywali normalnych ludzi, którzy stanowili przytłaczającą większość uczestników, choćbyśmy podawali statystyki pokazujące, że podczas przemarszu ćwierć miliona ludzi nie doszło do żadnego poważnego incydentu, do żadnej zadymy, uszkodzenia samochodu czy witryny sklepowej, to i tak liberalne media będą pisać o setkach tysięcy zdziczałych faszystów defilujących przez Warszawę. A ich czytelnicy, coraz odseparowani od rzeczywistości, głęboko wierzyć w te brednie.
Dlatego, myślę, trzeba machnąć dziś na to ręką. Każdy uczcił święto jak chciał i potrafił. Jeden, biorąc udział w uroczystościach, inny z rodziną, jeszcze inny – dławiąc się jadem przy smartfonie. Jak kto wolał, mamy wolny kraj. To jest najważniejsze.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/420694-bylem-i-widzialem-to-byl-naprawde-marsz-zwyklych-ludzi