W natłoku dyskusji wokół święta 11 listopada, co zrozumiałe, umknął nam ważny wątek związany z funkcjonowaniem opozycji spod znaku Koalicji Obywatelskiej. Oto lider Platformy Obywatelskiej - Grzegorz Schetyna - na kongresie Europejskiej Partii Ludowej w Helsinkach zapowiedział, że gdy jego partia powróci do władzy, zaproponuje wejście Polski do strefy euro.
Po tym, jak odsuniemy od władzy populistów, zaoferujemy polskim obywatelom plan dołączenia do obszaru wspólnej waluty. Uruchomimy narodową debatę, której celem będzie uzyskanie szerokiej społecznej akceptacji tej decyzji
— powiedział delegatom Europejskiej Partii Ludowej.
To o tyle ciekawa zapowiedź, że badania opinii publicznej w Polsce jasno wykazują, że Polacy są - na dziś - przeciwni takim decyzjom, pomysłom, propozycjom. W zależności od sondażu, 50, 60, a nawet 70 procent pytanych jest na „nie” (a dodatkowo - trend w ostatnich latach jest raczej negatywny). Polacy umieją zerkać na Grecję czy Włochy i wyciągać wnioski: jak to ujął ostatnio Jacek Czaputowicz, samo wejście do eurozone nie daje nam pewności wzrostu znaczenia, decyzyjności, suwerenności. A może okazać się, że jest wprost przeciwnie.
Niewątpliwie marsz ku europejskiej walucie, to marsz ku osłabianiu polskiej suwerenności. Prawda, jest to zapisane w traktatach akcesyjnych, ale i w Europie Zachodniej wróciła debata o sensie wspólnej waluty. Chcemy być nadgorliwi? Ale jeśli tak, przyznajmy się otwarcie do celu. Czy na końcu jest wspólne europejskie państwo?
— zastanawia się na łamach „Polski The Times” Piotr Zaremba.
Skąd więc taka, a nie inna deklaracja Schetyny? Powodów może być kilka. Po pierwsze, i najważniejsze, takie są oczekiwania ze strony europejskich partnerów i koalicjantów Platformy, a zwłaszcza Niemiec. I Angela Merkel, i inni dzisiejsi przywódcy UE chcieliby zapewne otrzymać taką obietnicę od dużego, a dziś przecież krnąbrnego kraju UE. Dałoby to dzisiejszej UE chwilę oddechu, a brukselskim elitom niezły wizerunkowy zastrzyk. Teza o presji znajduje również potwierdzenie też w nieformalnych rozmowach rządów Polski i Niemiec (z tego roku), w trakcie których Berlin naciskał, by Warszawa zadeklarowała jakąś formę wstąpienia choćby do unii bankowej (w zamian na przykład za odpuszczenie grillowania Polski w Brukseli). W PiS rozważano ten temat, ale - jak na razie - nie zyskał on odpowiedniej dynamiki.
Po drugie, temat strefy euro mógłby być dla Platformy - mimo wszystko - niezłą kartą przy wyborach europejskich, a te przecież już za moment. Jakieś 30-35 procent Polaków jest zwolennikami przyjęcia euro, i choć to mniejszość, to jeśli temat zostałby odpowiednio opakowany i sprzedany (powiedzmy, jako „za” lub „przeciw” integracji europejskiej w ogóle, jako deklarację, że nie jest się za „Polexitem”), to kto wie, czy Koalicji Obywatelskiej nie udałoby się dzięki temu urwać dodatkowe 3-4 punkty procentowe, kluczowe z perspektywy walki o kolejne mandaty do Parlamentu Europejskiego.
Warto również zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt w wypowiedzi lidera Platformy ze szczytu EPP. Schetyna stwierdził - również w Helsinkach -, że dzięki powstaniu Koalicji Obywatelskiej udało się zatrzymać „ofensywę Kaczyńskiego” i dalsze zdobywanie władzy przez PiS w wyborach samorządowych. Co ciekawe, w podobnym tonie wynik ostatnich wyborów samorządowych zaprezentował na łamach „New York Timesa” Sławomir Sierakowski.
To o tyle charakterystyczne, że przecież nawet pobieżne wyniki wyborów wskazują, że to PiS zdobyło kilka kolejnych przyczółków swojej władzy. Czy można było osiągnąć więcej, to pytanie na osobny tekst (sam uważam, że tak), ale opowieści, że PiS „po latach dominacji stracił wyborców w wielkich miastach” mają się nijak do rzeczywistości.
Niemniej jednak zapewne ktoś tam w Brukseli czy Berlinie, nie wchodząc głębiej w dane i szczegółowe rezultaty, bo nikt na to nie ma czasu i ochoty, uwierzy Schetynie i Sierakowskiemu, że ostatnie wybory są symptomem wielkiej zmiany, jaka czeka Polskę w roku 2019. Na podstawie takich oderwanych od realiów „analiz”, deklaracji gorliwości ws. strefy euro czy podziękowań dla KE i PE za jednoznaczną postawę ws. polskiego rządu (Schetyna podziękował za to na wspomnianym szczycie w Helsinkach) Platforma zapewne otrzyma glejt słuszności od europejskich elit. Strategia to obliczona na krótkotrwały, kruchy efekt, ale w tym znaczeniu skuteczna. A że nieprawdziwa? To kwestia wtórna wobec walki o schedę na opozycyjnej stronie w Polsce.
Grzegorz Schetyna odkrył w Helsinkach kilka swoich wyborczych kart. I choć co prawda nie są one zaskakujące, to powinny być przedmiotem refleksji, bo na ich podstawie można odczytać, jaką strategię przyjmie Platforma (i cała KO) na najbliższe wybory. Schetyna po skonsumowaniu Nowoczesnej i jako takim uporządkowaniu sceny opozycyjnej, obrał kurs na Europę. Będzie zapewne jeszcze więcej przestróg przed Polexitem i jeszcze większa presja na kurs zbliżenia z Brukselą. To ruch strategicznie ciekawy, ale i ryzykowny; tym bardziej gdyby miało dojść do głębszego przetasowania na unijnej arenie po wiosennych wyborach. Niemniej jednak - wypowiedzi szefa PO trzeba odnotować.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/420378-co-oznaczaja-deklaracje-schetyny-ze-szczytu-epp-w-helsinkach