Wyniki w Krakowie i Gdańsku nie są sensacją, choć pewnie wielu czytelników miało nadzieję, że przynajmniej w jednym z tych miast dojdzie do niespodzianki, albo przynajmniej bój będzie bardziej wyrównany. W Kielcach (mieście sporym, ale jednak nie z bardzo dużym) wynik był mniej przewidywalny, i porażka dotychczasowego prezydenta, mające poparcie PiS, zasługuje na uwagę. Bo urzędującego prezydenta bardzo trudno pokonać, nawet jeśli naprzeciw niemu staje popularny sportowiec.
W wielkich i dużych miastach sytuacja jest jasna: PiS ma poparcie od 20 do 30 paru procent, i nawet druga tura nic tu nie zmienia. Osobisty wysiłek kandydatów, ich talenty i propozycje także nie pomagają w rozbiciu szklanego sufitu.
Dużo ważniejsze jest to, co zdarzyło się w miastach średnich i mniejszych. Kandydaci Prawa i Sprawiedliwości przegrali niemal wszędzie, poza Chełmem i Zamościem. Przegrali choćby w Nowym Sączu, Białej Podlaskiej czy Siedlcach. Także w wielu mniejszych miejscowościach. Najczęściej przegrywali z bezpartyjnością lub „bezpartyjnością” lokalnych komitetów, ale fakt jest faktem.
Jeśli miałoby to oznaczać odrzucenie programu Zjednoczonej Prawicy w miastach powiatowych, w tym byłych wojewódzkich, byłby to bardzo niepokojący sygnał. Mogłoby to oznaczać ryzyko fali, która zmiotła pierwszy rząd Prawa i Sprawiedliwości w 2007-ym roku, na co wyraźnie liczy opozycja. Dziś jednak za wcześnie, by rozstrzygnąć, czy rzeczywiście jesteśmy świadkami jakiegoś przełomu. Trzeba poczekać nawet nie tyle na pełne dane, co na nowe sondaże, na nowe badania opinii publicznej. One odpowiedzą bowiem na pytanie, w jakim stopniu wyborcy łączą swoje decyzje w wyborach samorządowych władz różnych szczebli z preferencjami ogólnopolskimi. Mogą łączyć, mogą rozdzielać. Na rzecz tezy, że mogą rozdzielać, świadczą wyniki do sejmików, korzystne dla prawicy. Trudno zakładać, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni PiS straciło sympatię polskiej prowincji.
Ale jedno nie ulega wątpliwości: pokusa zmian w PiS jest i będzie duża. Bo to ostatni moment na wyłapanie błędu konstrukcyjnego, którego pozostawienie może kosztować utratę władzy. Zmiany mogą one objąć porządkowanie zaplecza politycznego (likwidacja bądź przygaszenie podziałów), wygaszenie możliwie wielu konfliktów (zwłaszcza sądownictwa i sporów z Unią), zmianę linii w sferze mediów publicznych, istotne złagodzenie całościowego przekazu, a także istotne przesunięcia personalne.
O jednym liderzy PiS muszą pamiętać: do wyborów zostało 12 miesięcy. To i dużo, i niewiele. Raczej niewiele. Na pewno za mało na zwroty przez rufę. Bo np. gwałtowny zwrot „ku miękkości”, był skuteczny, musi zostać uznany za wiarygodny. Rozbicie klisz i rozładowanie emocjonalnych urazów wymaga zaś konsekwentnej pracy przez lata, o ile nie dłużej. Przez rok można oczywiście zmniejszyć poziom emocji, ale trzeba pamiętać, że to nie tylko obóz rządzący decyduje o nastrojach w kraju, ale także szeroko pojęta opozycja, także medialna.
Warto także pamiętać, że PiS już od dłuższego czasu próbował zwrócić się ku wyborcom lepiej sytuowanym, wielkomiejskim, akcentując rozwój gospodarczy i elementy rozwojowe. Sukcesów na tym polu jednak nie odniósł. Trudno sądzić, że za kolejnym podejściem, w dużo trudniejszych warunkach, zdarzy się cud, nawet jeśli kontekst będzie korzystniejszy (wygaszenie kilku sporów).
Przed analitykami obozu rządzącego arcytrudne zadanie. Opozycja poczuła krew, i łatwiej już nie będzie. W tych warunkach jednego nie można zrobić: nie można dać zagonić się do kąta. Trzeba jasno mówić, czego się chce, w sferze programu, ale także i wartości. Pasywna, reaktywna polityka w sferze cywilizacyjnej, kulturowej i medialnej, nawet jeśli jest zgodna z sondażowymi wytycznymi, jedynie ośmiela siły ancien regime’u, a u wyborców wywołuje wrażenie, że w sumie to przegrani z 2015-go roku są „oryginałem”. Tą drogą nie można dojść do wieloletnich rządów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/419612-nie-ulega-watpliwosci-pokusa-zmian-w-pis-jest-i-bedzie-duza