Niemiecki protekcjonalizm, z którym mamy niekiedy do czynienia, nie zawsze wynika ze złej woli. Bywa, że jest spowodowany zwykłą niewiedzą, a nawet dość specyficzną sympatią do Polaków uciskanych jakoby przez „nacjonalistyczny reżim.”
Wróciłem niedawno z Niemiec, gdzie miałem okazję wziąć udział w seminarium poświęconym kwestiom prawnym. I choć problematyka spotkań nie odnosiła się bezpośrednio do spraw bieżących, kwestia „przestrzegania praworządności” w Polsce kilkakrotnie pojawiła się przy okazji rozmów czy oficjalnych wystąpień. Z kontekstu bardzo wyraźnie wynikało, że owe uwagi na tematy polskie, miały być – w zamierzeniu mówców – gestem przyjaźni i solidarności, formą otuchy dla nas Polaków, tak brutalnie prześladowanych przez reżim. Wypowiadający te „słowa otuchy” Niemcy bardzo byli zdziwieni, zawiedzeni lub zakłopotani, gdy okazywało się, że ich gesty trafiają w próżnię, bo nikt z adresatów tych słów nie czuje się we własnym kraju prześladowany.
To pokazuje, jak wielka przepaść informacyjna została wykopana między sąsiadującymi ze sobą Polską i Niemcami. Można o nią obwiniać kierujące się ideologicznym uprzedzeniem media po obydwu stronach, ale ja chciałbym zwrócić uwagę na co innego. Na łatwość z jaką propaganda odcięła wielu (choć szczęśliwie nie wszystkich) wykształconych Niemców od wiedzy na temat sytuacji w sąsiednim kraju (o tzw. zwykłych Niemcach nie wspominam, bo ich horyzonty są zwykle ograniczone przez krążące od dawna stereotypy). Otóż łatwość ta jest – w pewnej mierze – skutkiem przekonania Niemców, że w ciągu ponad 70 lat, które dzielą ich od upadku Hitlera, zdołali nie tylko dokonać pełnego rozrachunku z przeszłością, ale też że dzięki temu doświadczeniu stali się głównym filarem liberalnej demokracji w Europie. Że skoro są w stanie uderzyć się w pierś za grzechy przodków (wielu rzeczywiście robi to szczerze), to muszą teraz pomóc w pokucie tym, którym jeszcze ta sztuka się nie udaje i przestrzec ich przed pójściem tą samą drogą, którą w latach 30. poszli ich dziadkowie.
Polska jawi im się jako kraj, który jest zagrożony, usilnie doszukują się przy tym podobieństw między własną historią, a tym co dzieje się u nas dziś. Wśród przyczyn wzrostu popularności prawicy w Polsce widzą brak zmierzenia się z własną historią. Krótko mówiąc, przenoszą własne doświadczenia historyczne na współczesną Polskę. To bardzo wygodne psychologicznie, bo pozwala Niemcom myśleć o sobie, że ich przeszłość nie jest niczym wyjątkowym, że nazizm i faszyzm może przytrafić się każdemu narodowi, jeśli tylko natrafi na podatny grunt.
To oczywiście błędne założenie, w Polsce – w odróżnieniu od Niemiec – skrajne ideologie nigdy nie miały dużego wzięcia. Jednak może ono tłumaczyć łatwość z jaką wiele wpływowych kręgów w Niemczech ulega – wbrew faktom – przekonaniu, że nad Wisłą kwitnie dziś coś bardzo groźnego dla Europy. I że trzeba temu zapobiec. Dla dobra Europy oraz – oczywiście – samych Polaków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/419503-niemcy-stali-sie-ofiarami-wlasnej-propagandy