Czy stary krakowski układ wreszcie zostanie skruszony? Czy mieszkańcy dawnej stolicy Polski pozwolą prof. Majchrowskiemu udać się na zasłużoną emeryturę? Nie oszukujmy się, byłaby to jednak niespodzianka. Zwłaszcza w kontekście tego, że Małgorzata Wassermann musi walczyć nie tylko z oponentami (a dziś obowiązuje w Krakowie hasło: wszyscy przeciw PiS), ale również z ludźmi teoretycznie „swoimi”.
W czym kandydatka Zjednoczonej Prawicy może upatrywać swoich szans? W tym, że wyborcy będą kierować się własnym rozumem zamiast podpowiedziami manipulatorów. W tym, że mieszkańcy Krakowa uczciwie porównają dwie wizje miasta i zdecydują się postawić na energię, dynamikę, młodość, rozwój i zaangażowanie. To atuty posłanki, które poznaliśmy w komisji śledczej, ale też w kończącej się krakowskiej kampanii.
Jednym z jej finalnych elementów była wczorajsza debata telewizyjna. Jacek Majchrowski musiał porządnie uśpić śledzącego ją redaktora Onetu, który ogłosił „remis z delikatnym wskazaniem na Wassermann”. Fakt, nie był to nokaut, ale wyraźne zwycięstwo szefowej komisji śledczej już tak.
Mieliśmy z jednej strony stękającego, zmęczonego, a chwilami totalnie zagubionego starszego pana (przy ostatnim akordzie w turze pytań wzajemnych Majchrowski w 32 sekundy nie był w stanie odnaleźć kartki z podpowiedzią i zdążył tylko wydukać: „Czy mogłaby mi pani powiedzieć taką rzecz, powiedzmy sobie, spoza miasta…”), który tłumaczył się z niezrealizowanych obietnic sprzed lat tym, że… proces inwestycyjny musi trwać długo, bo takie są przepisy, albo tym, że w mieście jest za dużo terenów prywatnych. Klasyczne „nie da się”. Szukał ucieczki w poziomy meta, był chaotyczny i wyraźnie strudzony dyskusją.
Naprzeciw niego siedziała kobieta precyzyjnie punktująca duszny układ władzy drugiego największego miasta w kraju – w sferze infrastruktury, przetargów, budżetu, komunikacji, deweloperki. Sypała wiedzą o sytuacji w konkretnych dzielnicach, na osiedlach, w szpitalach.
Wyglądało to jak starcie słaniającego się na nogach starego bokserskiego mistrza, który nie chce przyjąć do wiadomości, że czas kończyć karierę z młodym pretendentem popisującym się w ringu bogatym arsenałem ciosów. Puenta, w której Wassermann zaznaczyła, że w jej otoczeniu nie ma ludzi z wyrokami zamknęła Majchrowskiemu usta na dobre. Byłaby nokautem, gdyby krakowska posłanka miała w sobie mniej klasy i zechciała popastwić się nad profesorem.
Nie robiła tego w tej kampanii i nie robi. Majchrowski zaś musi czuć się wyjątkowo niepewnie przed drugą turą, a po debacie, skoro na dzisiejszą konferencję Wassermann przysłał trzech dyrektorów z Urzędu Miasta. Posłanka zapytała ich, czy przybyli w godzinach pracy i na który fragment zakresu obowiązków powołał się prezydent zmuszając ich do pojawienia się na konferencji kandydatki na prezydenta. W odpowiedzi usłyszała: „Ponieważ konferencja prasowa miała dotyczyć nowej zabudowy, a zajmujemy się zabudową, jesteśmy ciekawi. Z tego powodu tutaj jesteśmy” (cytat za „Dziennikiem Polskim”).
Majchrowski swoją klasę pokazał dziś rano. W Radiu Kraków zarzucił swojej oponentce wielokrotnie mijanie się z prawdą w czasie debaty. Szkoda, że wymyślił to dopiero pod osłoną nocy, bo z wytknięcia kłamstw w czasie telewizyjnego starcia na żywo nie skorzystał.
Wassermann i tak nieźle sobie w tym wyścigu radzi, mimo że nie dostała takiego wsparcia, na jakie powinna liczyć. Jeden z moich redakcyjnych kolegów postawił zarzut, że jej spoty były niepoważne, efekciarskie. Zapytałem więc, reklamówki których kandydatów z innych miast widział. Odpowiedział, że żadnego. No właśnie… Wiedząc, że jest na niemal straconej pozycji, Wassermann zdecydowała się zagrać niekonwencjonalnie, przełamać standardy klasycznych kampanii, czymś się wyróżnić, a przy tym podkreślić luz, jaki może wnieść do magistratu prezydent Wassermann w odróżnieniu od rutynowanego profesora.
Tak to wyglądało - spot nr 1:
Spot nr 2:
Nie jest tajemnicą, że przez część partii jest uznawana za „ciało obce” (nie jest członkiem PiS, pojawiła się w polityce dopiero przed trzema laty). Część starych działaczy uznaje ją za zagrożenie (już zapomnieli, jaki wynik „wykręciła” w 2015 r.?), bo sama posłanka robi zawrotną karierę (nie jest tajemnicą, że Jarosław Kaczyński wyjątkowo ją ceni i w przyszłości widzi na najwyższych stanowiskach w państwie), a dodatkowo wraz z nią pojawia się grupa nowych ludzi.
M.in. dlatego większe wsparcie w wyścigu prezydenckim dostała od otoczenia Jarosława Gowina niż od lokalnych baronów PiS. Poradziła sobie, przygotowała dobry program dla Krakowa i na ile wystarczyło możliwości, na tyle poprowadziła maksymalnie wyczerpującą kampanię. Tu znów prztyczek dla Onetu, który pisze (pisownia oryginalna – przyp. red.), że „sami kandydaci sprawiający jakby kampania wyborcza ich nie dotyczyła. Tuż po pierwszej turze Jacek Majchrowski w poniedziałkowy poranek udał się do pracy w magistracie, a Małgorzata Wassermann pojechała na trzy dni do Warszawy.” Owszem, pojechała, bo obecność na posiedzeniach Sejmu jest jej poselskim obowiązkiem…
O ile jednak rozumiem pilnujący starego krakowskiego układu Onet, o tyle nie pojmuję skali ciosów, jakie Wassermannówna dostaje od własnego środowiska. I to co kilka dni. Przytoczmy tylko kilka.
Na początku października dwóch krakowskich radnych PiS (m.in. szef klubów „Gazety Polskiej” Ryszard Kapuściński) na spotkaniu klubu „GP” przypuścili frontalny atak na Wassermann i ludzi z nią związanych. Padły słowa o zdrajcach i puczu. Wszystko dlatego, że ich towarzysze (w tym sam Kapuściński) dostali miejsca na listach, z których trudniej zdobyć mandat przy minimalnym nakładzie pracy. Nagranie ze spotkania trafiło do sieci, a „Wyborcza” z parówkowym portalem zadbały o jego odpowiednie nagłośnienie.
Tydzień temu, gdy walka tak naprawdę zaczynała się od nowa, Witold Gadowski w swoim komentarzu wideo bije w ten sam ton:
Przed drugą turą, pani Małgorzato, warto się wreszcie zastanowić, czy otaczanie się ludźmi, jakimi się pani otacza, przyniesie sukces. Bo tak jak obsadziliście kandydatów do Rady Miasta Krakowa, to woła o pomstę do nieba. Ludzi znikąd powsadzaliście na pierwsze miejsca i przegraliście wybory z listą Jacka Majchrowskiego. Takiego wstydu już dawno nie było w Krakowie.
Czy to pomoże kandydatce, którą Witek tak głośno wspierał, czy zaszkodzi? A może Witek już najlepiej wie, że nic jej nie pomoże, więc można walić na oślep?
Ale tym, co zdumiało mnie najbardziej, jest wywiad prof. Andrzeja Nowaka w ostatnim „Do Rzeczy”. Oto kilka jego stwierdzeń:
Mam wrażenie, że Prawo i Sprawiedliwość nie prowadzi realnej kampanii w naszym mieście. (…) Realnej – to jest takiej, która miałaby na celu wygranie tych wyborów. Wszelkie sondaże tworzone już w połowie tego roku mówiły, że jest poważna szansa wygrać te wybory w Krakowie. Trzeba się było tylko zaangażować, włożyć wysiłek organizacyjny w przygotowanie kadr.
(…)W tym roku, tak samo jak w całej serii poprzednich wyborów samorządowych, odbyła się w Prawie i Sprawiedliwości łapanka w ostatnim momencie na kandydata, który zgodzi się być twarzą kampanii przegranej.
(…) Kompetencje pani Małgorzaty Wassermann oceniam jak najwyżej. Uważam ją za wyśmienitego polityka. Z jakiegoś powodu uznała jednak, zapewne w porozumieniu z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, że ta kampania będzie kampanią udawaną.
Udawaną, dodał profesor, bo „nie chcemy zaszkodzić prezydentowi Majchrowskiemu, nie chcemy wygrać walki o Kraków”. A to dlatego, by nie musieć poszerzać bazy działaczy, a zatem zaryzykować sterowność partii na lokalnym poziomie.
Niezwykle cenię prof. Nowaka, a wręcz podziwiam go jako wybitnego intelektualistę. Nie potrafię jednak zrozumieć, jak człowiek z taką wiedzą o mechanizmach polityki godzi się na wzięcie udziału w jakiejś przedziwnej rozgrywce. Mam nadzieję, że jest dużo prawdy w plotce, według której ten wielki historyk dał się wykorzystać i podpuścić pewnemu środowisku medialnemu niezadowolonemu z własnej, słabnącej pozycji w obozie Zjednoczonej Prawicy.
Nie twierdzę, broń Boże, że profesor w ogóle nie powinien głośno wyrażać swojej opinii. Wręcz przeciwnie, ale zdecydowanie stosowniejsze byłoby odłożenie tego. Na krótko. Dokładnie na tydzień.
Po jego wywiadzie krakowskie środowisko naukowe, zrzeszone w Akademickim Klubie Obywatelskim wydało oświadczenie, którego treść chciałbym przywołać w całości:
W naszej Deklaracji Ideowo – Programowej zostało zapisane zobowiązanie do działań na rzecz wysokiego poziomu edukacji i nauki polskiej, jak również do ponoszenia wysiłków w kierunku kształtowania postaw obywatelskich i patriotycznych.
Pragniemy w związku z tym ponownie poprzeć kandydaturę Pani Poseł Małgorzaty Wassermann w wyborach na Prezydenta Miasta Krakowa.
Kraków jest miastem akademickim. Na krakowskich uczelniach studiuje około 100 tys. studentów, w większości spoza Krakowa. Wiadomo, że ich postawy życiowe kształtowane są właśnie podczas ich pobytu na studiach. Wierzymy, że z najwyższego urzędu Krakowa może płynąć stałe wsparcie dla inicjatyw patriotycznych i prospołecznych, dla klasycznych wartości naszej cywilizacji, dla dóbr kultury, których ośrodkiem był Kraków w przeszłości.
Jesteśmy również przekonani, że w nierównie większym stopniu niż dotychczas może być wykorzystany dla rozwoju Miasta potencjał twórczy zespołów skupionych w krakowskich uczelniach i instytutach badawczych. Deklarując w swych haśle wyborczym otwarcie nowej puli możliwości dla Krakowa, Pani Małgorzata Wassermann siłą rzeczy odwołuje się do niewykorzystanych zasobów, tkwiących w nauce krakowskiej. Do tych zasobów należą także postawy obywatelskie i chęć bezinteresownych działań na rzecz naszej wspólnoty.
Uważamy, że jest teraz najwyższy czas na zmiany. Oczekujemy na prezydenta, który będzie zdecydowany, aby zmiany te przeprowadzić. Uważamy, że Pani Poseł Małgorzata Wassermann jest w stanie temu podołać.
No właśnie. Dla Krakowa jeszcze nie wszystko stracone…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/419189-trudno-wygrac-wybory-gdy-swoi-rzucaja-klody-pod-nogi