W tragicznej wiadomości z Jeleniej Góry (przypomnijmy: w trakcie nieformalnych, odbywających się w środku nocy na ulicy wyścigów samochodowych, zginęło dwoje poruszających się po pasach pieszych; sprawcy otrzymali zarzut „zabójstwa w zamiarze ewentualnym”, co oznacza karę więzienia nie mniejszą niż 12 lat), uderzyła mnie przede wszystkim pewna sprawa.
Oto siostra zabitego mężczyzny stwierdziła, że nielegalne wyścigi w tym miejscu to nie było nic nowego, bo ona sama wielokrotnie widziała, jak uczestniczący w nich kierowcy zbierali się na określonej stacji benzynowej. Po czym… rozpoczynali wyścigi.
Narzuca się myśl: jeśli był to fakt powszechnie znany, to dlaczego policja nie rozpoczęła działań prewencyjnych? Być może wysłanie w ten rejon nocą tylko kilka razy w miesiącu patroli drogówki zdepopularyzowało by imprezę. A wtedy dziś ofiary by żyły, a sprawcy, dwudziestoparoletni, głupi testosteronowi chłopcy, nie byliby zabójcami, i nie siedzieli w areszcie z perspektywą wyjścia zapewne dopiero w latach 30 obecnego wieku.
I to jest pytanie, adresowane również wobec szczebla politycznego. Przypomina mi się bowiem, bulwersująca Warszawę kilka lat temu, sprawa niejakiego „Froga”. Noszący tenże pseudonim gentelman, wielbiciel szybkiej jazdy, notorycznie i demonstracyjnie dokonywał stołecznymi ulicami łamiących wszelkie możliwe przepisy rajdów, i chwalił się nimi w internecie. A policja i prokuratura, w charakterystycznym dla IIIRP imposybilizmie, długo nie potrafiły skutecznie go zastopować; znaleźć na niego paragrafu. Miało to, przynajmniej w Warszawie, pewien skutek polityczny, bo coraz więcej mieszkańców dochodziło wówczas do wniosku, że za tę sytuację odpowiedzialna byłą ówczesna władza.
Wnioski powinny być oczywiste, tak mi się przynajmniej wydaje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/419188-wyscigi-w-jeleniej-gorze-kontekst-nie-tylko-kryminalny