Wiceprzewodniczący SLD wezwał ją do rezygnacji z mandatu radnej Warszawy. Powodem konfliktu jest jej konserwatyzm obyczajowy i dezaprobata wobec akcji Tęczowy Piątek. Reakcja wiceszefa partii świadczy o tym, że SLD kiepsko zna swój elektorat.
Jaruzelska była lokomotywą SLD w warszawskich wyborach samorządowych i tylko ona zdołała zdobyć mandat z ramienia tej partii. Ale natychmiast po wyborach okazało się, że jej poglądy tak bardzo rażą kierownictwo, że wiceprzewodniczący Krzysztof Gawkowski oświadczył, że powinna złożyć mandat radnej. A poza tym w ogóle najlepiej by było, gdyby reprezentowała partię inną niż SLD. Powodem oburzenia było odcięcie się Jaruzelskiej od akcji Tęczowy Piątek, organizowanej w szkołach przez środowiska LGTB.
Robienie fiesty z takich spraw, które dotyczą intymnego życia… wydaje mi się, że to jest odwrotny skutek i napędza agresję
— stwierdziła Jaruzelska w rozmowie z Robertem Mazurkiem w radiu RMF FM.
„Konserwatywne” poglądy Jaruzelskiej, która już kiedyś powiedziała, że sprawy istotne dla LGTB nie mogą być dla partii priorytetem, zawsze drażniły kierownictwo SLD. Po jednym z jej wywiadów wezwano ją na dywanik, wręczono program SLD i naciskano, by wszystko, co mówi, było uzgadniane z biurem prasowym.
Konflikt jest wyraźny: kierownictwo partii uważa, że ideologiczne oblicze SLD ma być równie kolorowe i nowoczesne jak sweterki przewodniczącego Włodzimierza Czarzastego. Jednak upodobanie do lewicy światopoglądowej zdecydowanie nie wychodzi partii na dobre. Świadczy o tym chociażby fatalny wynik wyborczy związanego w przeszłości z Palikotem Andrzeja Rozenka, który był teraz kandydatem SLD na urząd prezydenta stolicy
Badania wskazują, że osiemdziesiąt procent elektoratu SLD ma konserwatywne poglądy obyczajowe
— mówił mi Leszek Miller, z którym rozmawiałam pisząc kilka miesięcy temu tekst dla „Sieci” o wejściu Jaruzelskiej do polityki.
Forsując „tęczowe” wartości, SLD traci więc swój tradycyjny elektorat, niespecjalnie zdobywając nowy, bo środowiska LGTB wcale się do SLD gromadnie garną. Tymczasem do Moniki Jaruzelskiej przylgnął dawny partyjny beton a także byli podkomendni jej ojca.
Jej trampoliną do politycznej kariery stała się ustawa degradacyjna. Stopni wojskowych mieli być pozbawieni wojskowi, którzy w latach 1945 — 1990 sprzeciwili się polskiej racji stanu .Wprawdzie prezydent Duda zawetował ustawę, ale nie uspokoiło to nastrojów wojskowych, którzy boją się, że mogą stracić stopnie, wysokie emerytury i mieszkania. Nazwisko „Jaruzelska” jest w tym środowisku mocną rekomendacją, podobnie jak wśród funkcjonariuszy oburzonych ustawą dezubekizacyjną. Trudno się łudzić — Monika Jaruzelska może być, jak na standardy lewicy, obyczajową konserwatystką, ale niewątpliwie związana jest z komunistycznym establishmentem, przyjaźni się z Jerzym Urbanem i — jak mi powiedziała — uważa gen. Marka Dukaczewskiego za „bardzo sympatycznego człowieka „. Niewątpliwie Monika Jaruzelska, która porzuciła karierę stylistki i weszła do polityki , ma ambicje większe niż objęcie mandatu radnej Warszawy. Kiedy rozmawiałam z nią kilka miesięcy temu, odniosłam wrażenie, że rozważa utworzenie jakiejś nowej formacji. Być może więc słowa wieceszefa SLD Krzysztofa Gawkowskiego, który stwierdził w programie „Polityka na ostro ” w Polsat News, że Jaruzelska powinna reprezentować jakąś inną partię, ziszczą się w sposób zupełnie nieoczekiwany i dla SLD bolesny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/418589-klopoty-sld-z-monika-jaruzelska