„Panie pośle…” - pyta baba, czytając spontanicznie pytanie z kartki, „ja się chciałam zapytać, czy pan, znający kazus…, że jest pewna luka…, co pan poseł o tym uważa…?”. „Dziękuję za pytanie, używanie nie powinno być pod żadną presją…, musi być uzasadniony interes…”, odpowiada poseł, czytając spontanicznie z kartki na spontanicznie przeczytane pytanie z kartki przez babę. Kurtyna!
Bo wystarczy. To taka moja, groteskowa, dramatyczna miniatura w stylu Zielonej Gęsi. Choć Gałczyński nie żyje od 65 lat, to jednak jego Teatrzyk pozostaje wiecznie żywy. Z tą tylko różnicą, że u Konstantego Ildefonsa były to zmyślanki z fikcyjnymi postaciami i zdarzeniami, a nasz dzisiejszy kabaret absurdu dzieje się w realu. Scenka baby i posła rozegrała się w europarlamencie w Strasburgu, a rozpisane role odegrali: baby - Róża z domu Woźniakowska, po mężu Thun von und zu coś tam, znana wcześniej z kilku ról zagranych poza granicami, m.in. w dziele niemiecko-francuskiego kanału Arte pt. „Kobieta walcząca o swój kraj”, zaś dziada - Michał Boni, z domu TW „Znak”, też znanego z wcześniejszych ról, np. kapusia i przeciwnika lustratorów, których z otwartą przyłbicą wyzywał „od Robespierrów i Dzierżyńskich”. W kwestii formalnej, ich scenka rodzajowa dotyczyła wydalonej Rosjanki?/Ukrainki? (tego w scenopisie nie wyjaśniono) Ludmiły Kozłowskiej, z przydziałem roli nieobecnej, skoro wydalonej.
W teatrzyku Gałczyńskiego z drobną korektą brzmiałoby to mniej więcej tak:
Baba europosłanka: „Bączynder złoty, witam pana! W czołobitnościach cała aż do pasa chylę piersi. Cóż to za rozkosz niesłychana spotkać się znów w „Zielonej Gęsi!”
Dziad europoseł: „Spójrz Różo, za wiarołomstwo pędzim życie korniszona. Nie pomagają żadne pacierze, nie można wydobyć się nijak. Któż nas pokocha w tym charakterze? Chyba tylko pijak!”.
I tu potrzebny byłby jeszcze głos zza kurtyny:
„Ty tu nie świruj, idź kapuśniak gotować! Albowiem tego węża chcę wylegitymować”…
Pewien aktor prawdziwy i recytator - niezły głos - też Michał, Żebrowski się nazywa, też znany z paru ról, też postanowił zagrać, ale dla większego rozgłosu na forum internetowym. Wrzucił weń zdjęcie swoje z wakacji, jak byczy się w rozpromienionej Andaluzji, z podpisem:
„Niezła lampa. Jak ze zwykłej żarówki”, i trrach…! Natychmiast stał się jeszcze znańszy! Szczwana szczeżuja, wiedział, że może liczyć na media różne, które zaraz roztrąbiły we świecie, że „Żebrowski śmieje się z Dudy”, i to z ilustracjami, jak się śmieje, i z „Polexitem” w rozumie… Ot, taki „Łańcuch szczęścia” - jak pisał sam Konstanty Ildefons:
„Oto sposób, moi złoci, w jaki bawią się idioci”.
Gwoli ścisłości, nie wszyscy się bawią. Kamil Durczok nie ma z kim się bawić. Postać znana z różnych ekscesów, ostatnio z pewną Julią, zmarkotniał ostatnio. Wyżalił się mianowicie na Instagramie, że teraz śpi z nim tylko pies, że „kiedyś to miejsce w łóżku zajmował inny osobnik”, że „zmieści się jeszcze ktoś”, i - jak to prezenter - zaprezentował to swoje łóżko, i zaapelował zdesperowany: „Hej, wiesz że do ciebie mówię, wpadniesz…?” Ale jakoś chętnych do zabawy z Durczokiem nie ma.
„Do kresu męki oto się zbliżam. Czy znajdę czystą wśród moich piżam?”
- to znów adekwatny cytat z Teatrzyku Zielona Gęś. Był też adekwatny wokal o „Przedmiotach codziennego użytku”:
„Chłop był jak ogień, lecz w spodniach rozwiał się jak dym”…
Mniejsza z tym. Na Twitterze natomiast przypomniał o sobie Krzysztof Mieszkowski z maturą, były dyrektor Teatru Polskiego, dziś sejmita, którego ktoś - co ważne - na wiceszefa Komisji Kultury i Środków Przekazu nawet wybrał. U Gałczyńskiego nawiązanie do tej postaci brzmiałoby tak:
„Znowu nie spałem całą noc. Łupież mnie męczył. Do świtania drapałem się w głowę”…
Drapał, drapał i wydrapał, i ogłosił wszem wobec, co sądzi o uświadamianiu dzieci i młodzieży przez gejów, lesbijki i takich trochę w tę, trochę w tę, pół na pół: że:
”Tęczowy piątek” jest znakomitą edukacyjną inicjatywą. Gdyby takich pomysłów, zamiast religii w szkołach, było więcej, Polska byłaby otwartym, świeckim krajem. Rydzyk kwestionując ideę „Tęczowego piątku” narusza 25 art. Konstytucji. Polska nie jest krajem wyznaniowym i nie będzie”.
Konkretnie rzecz biorąc, chodzi o nauczanie młodych jak facet robi to z facetem… - daruję sobie szczegóły, ale uczniowie - niech się uczą… I w tym momencie, choć postaci do współczesnego Teatrzyku minatur o bezdennej głupocie mamy w kraju co niemiara, mogę posłużyć się zakończeniem z Zielonej Gęsi:
„Kurtyna sprytnie wykorzystuje sytuację i skwapliwie zapada”,
wszak o formy małe, acz człekokształtne chodzi. W kwestii formalnej, za te literackie przekręty odpowiadam ja, obecne wcielenie „Piekielnego Piotrusia”, i może jeszcze jeden cytat z oryginału, z „Dymiącego piecyka”, dla jednych na szczęście, dla innych wręcz przeciwnie:
Nic się, ach, nic nie zmienia, a Polacy modlą się i grają Szopena…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/418542-o-babie-dziadu-i-innych-takich-ktorych-u-nas-co-niemiara