Baśń o królu Donaldzie I Lepszym (od Schetyny) tka się na naszych oczach coraz szybciej. I choć wracał on już na Ojczyzny łono wiele razy, nie tylko z okazji zeznań w prokuraturze, to ta historia wciąż nie ma happy endu. Mówiło się o „białym koniu” i taki ktoś jest, tyle że w roli mecenasa strzegącego króla Donalda przed Strasznym Wymiarem Sprawiedliwości, Którego Zreformować Nie Wolno. Był pamiętny wjazd pociągu na stację, gdy pół peronu skandowało „Donald Tusk”, a drugie pół słyszało „Pokaż biust”, co potęgowało frekwencję, najwyższą ze wszystkich Tuskowych „powrotów”.
Dziś wiemy już, że miejsce „białego konia” zajęła biało-czarna hulajnoga, którą przewodniczący Rady Europejskiej próbuje okiełznać na krętych brukselskich dróżkach. A że osiąga ona w trasie mniej więcej takie prędkości, w jakim tempie rządy PO-PSL walczyły z dziurą vatowską, mamy chwilę, żeby się na powrót króla odpowiednio przygotować. To znaczy – wróć – mielibyśmy, gdyby jaśnie pan nie oznajmił nam wszystkim, jakież to warunki mają być spełnione, aby on w ogóle zechciał pochylić się nie nad piłeczką, ale – tą oto kwestią: być albo nie być prezydentem RP. Bo przecież, jak już zechce, to będzie, choćby głosy w wyborach mieli liczyć sami ludowcy. Blady strach padł na towarzystwo, które z braku lepszych uchodźców chce chociaż przez wjazd Tuska zostać kulturowo ubogacone. On sam, jak zawsze, od wszystkiego się odcina i pogłoski nazywa „fake newsami”. Zupełnie tak samo, jak pamiętny „Kierownik” z taśm kelnerów, który wiedział tylko jedno: że ma o niczym nie wiedzieć.
Gdyby jednak cała historia miała być zmyślona, to czy natychmiast po jej wypłynięciu jego ekscelencja ostrzelałby z procy obecnie urzędującą głowę państwa? Czy posunąłby się aż do takiej hipokryzji, jak publiczne zarzucanie obecnemu rządowi, iż zachowuje się, jakby miał 90-100 procent poparcia, podczas gdy to właśnie za rządów jego ekscelencji nie pytano społeczeństwa o żadne „reformy”, ani edukacyjną, ani emerytalną, ani o skok na OFE. A sposób działania po tragedii w Smoleńsku także określił jeden człowiek, samemu mianując się przy okazji zwierzchnikiem wszelkich komisji i oddając śledztwo oraz godność Ewy Kopacz stronie rosyjskiej. Och, czy to nie był przypadkiem premier Tusk?
No, ale to wiemy. Nie wiedzieliśmy natomiast, że król Donald I Lepszy (od Schetyny) uznaje swoją pozycję w polskiej polityce jako, delikatnie mówiąc, bezapelacyjne gwiazdorską. Być może wynika to ze słabości opozycyjnych liderów, nad którą to słabością inni opozycyjni liderzy szlochają dwudziesty miesiąc. Owszem, był Kijowski, ale oszukał. Był Petru, ale jego oszukali. Byli młodzi aspirujący: Mucha, Nitras, Szczerba, Budka, wszystko za mało. Mucha została odseparowana, jak tylko chciała ogłosić jakikolwiek program. Nitras tak sprzątał Szczecin, że w końcu sam siebie pozamiatał. Szczerba miał szlaban przed wyborami, pewnie dlatego, że mógł się znowu gdzieś zatrzasnąć, a Budka – no, cóż, żona mu na listę weszła, więc przynajmniej u niej punktów na tej „polityce prorodzinnej” nie stracił. Zaradna żona to skarb. A radna – podwójny.
Zapewne więc właśnie ta widoczna gołym okiem posucha na opozycyjnych liderów, tudzież przemiana liderek Nowoczesnej i Inicjatywy Polskiej w polityczne kelnerki jaśnie państwa z PO, napełniły jego ekscelencję pewnością, iż nie tylko, że jest do czego wracać, ale i na co zacierać ręce. Tu warto napomknąć, że dokładnie dwa tygodnie temu serwis internetowy „Rzeczpospolitej” opublikował wyniki sondażu pod tytułem: „Czy Donald Tusk powinien wrócić do polityki krajowej?”. Przeciwnych było ponad 40 procent, chętnych – 38 procent, 22 procent albo się waha, albo ma to gdzieś. Plan zatem, który rysują antyrządowe media, kreśląc dziś warunki stawiane – podobno – przez Donalda Tuska, będzie musiał być zrealizowany przez 38 proc społeczeństwa. O ile liczba ta nie będzie spadać równie szybko, co poziom zaufania prawdziwych chłopów do „chłopów” z PSL. A propos – czy państwo wiecie, że taki np. ks. Kazimierz Sowa (to ten bez koloratki) napisał na Twitterze, że „choćby nie wiem, ile kłamali (w domyśle – pisowcy? PKW? dziennikarze? – przyp. KF), to na wsi wygrało PSL”. Dla księdza Sowy (cóż on wygadywał u Sowy…) 39 proc. PiS na wsi to wyraźnie mniej niż 24 proc. PSL. Gdy Pan Bóg chce ukarać – wiadomo, co odbiera.
Ale wróćmy do roszczeń, oczekiwań czy żądań wręcz, jakie za pośrednictwem zaprzyjaźnionych mediów pewni ludzie przekazali pewnym ludziom w imieniu pewnych ludzi z otoczenia króla Donalda, bo są one wzruszające. Wirtualna
Polska podkreśla, że informacja została potwierdzona w dwóch źródłach, w bliskim kręgu współpracowników przewodniczącego RE. Nie musi zatem być to prawdą, ale na prawdziwe, moim zdaniem, wygląda. A zatem:
„Jeśli Donald Tusk miałby startować w wyborach prezydenckich, to chciałby, żeby to Kosiniak–Kamysz stanął na czele rządu, po ewentualnym zwycięstwie opozycji w wyborach do Sejmu w 2019 roku”
— stwierdziła osoba z otoczenia szefa Rady Europejskiej.
Oczywiście, warto pamiętać, że w „otoczeniu” Tuska przebywają różne osoby, od pożółkłej już z nienawiści Róży Thun aż po ledwie trzymającego się stołka Jean Claude’a Junckera, więc słowa „osoby z otoczenia” także mogą być niewiele warte. A jednak – powtórzę – gdyby nic „nie było na rzeczy”, czy akurat dziś jego ekscelencja włączyłby ostrzejszy ton kampanijny, drwiąc z prezydenta Dudy? Nie sądzę. Ba, Tuskowe „warunki” idealnie wpisują się także w przesilenie u ludowców. Coś trzeba Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi obiecać, zanim zacznie rozważać sejmikowe koalicje z PiS. To może tekę premiera? Schetyna się nie nadaje, Giertych za wysoki, więc czemu nie? Były już takie przypadki, gdy szefem rządu zostawał lider PSL, wierząc (ha ha ha…), że będzie miał „całkowicie wolną rękę”. Donald Tusk, zresztą, brał w nich udział.
I w końcu już nie wiem, czy to polityka w wydaniu przewodniczącego Rady Europejskiej stała się tak celebrycka, czy też takie właśnie są oczekiwania jego wyborców, jak się kiedyś mawiało: młodych, wykształconych z wielkich miast, ale trudno tego typu „żądań” nie kojarzyć z wymaganiami celebrytów właśnie. Elton John chciał mieć w Polsce paprotki w pokoju, które nie mogły być wyższe niż metr czterdzieści oraz zgrzewkę napoju dostępnego wyłącznie w Kanadzie, 50 Cent – opancerzoną limuzynę, Justin Bieber – żelki, krakersy i półmisek karmelu, a Whitney Houston - podgrzewaną podłogę na scenie. To i Donald Tusk może zażądać od organizatorów premiera Kosiniaka.
Zwłaszcza, że podgrzewaną podłogę spokojnie zastąpi grunt palący się jego ekscelencji pod nogami – po „oszałamiającym” wyniku wyborczym jego nadwiślańskich przedstawicieli.
-
Brudna kampania opozycji! Polecamy najnowszy numer tygodnika „Sieci”.
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/418196-tusk-moze-chciec-premiera-kosiniaka-gwiazdy-maja-kaprysy