Wiele już napisano oczywistości o wyniku wyborów. Tyle że to, co „oczywiste” dla elektoratu PiS, wcale nie jest „oczywiste” dla zwolenników Totalnej Opozycji, i odwrotnie. Widać jednak, jak na dłoni, kto w tych wyborach miał nóż na gardle, a kto „nóż” trzymał. Znacznie więcej triumfalnych okrzyków, rytualnych bluzgów i dęcia w medialne trąby obserwujemy po stronie opozycji. Powtórzmy – dla „totalsów” te wybory były walką o życie, dla PiS – tylko i aż świetną okazją, by umocnić swoją pozycję.
Opozycja przetrwała, pisowski Kordian nie dobił „totalnego” cara. A jednak powody „totalsów” do dumy, tym bardziej – do triumfalizmu, są cienkie, jak pamiętne tłumaczenia Chlebowskiego w pocie czoła. Owszem, Warszawa, jak była, tak nadal jest „salonowa” (czytaj: Czersko-Wiertnicza). Łyka narracje TVN, „Wyborczej”, Onetu czy Wirtualnej Polski – jak świeże „papu” dla lemingów.
Niestety (dla demokracji), PiS zrezygnował z reformy fałszującego obraz rzeczywistości systemu medialnego w Polsce. Lemingi wolą skoczyć w przepaść (choćby musiały sześciolatki do szkoły posyłać), niż zagłosować w zgodzie z własnym, a nie swoich medialnych idoli, interesem. Lemingi wolą przeżywać samospalenie biednego człowieka, który uwierzył, że żyje w reżimie niż schylić głowę nad tragedią Marka Rosiaka, który chciał żyć, ale morderca zapatrzony w salonowe media to życie mu odebrał. W sytuacji, gdy opozycja chce być „totalną” do końca swoich dni, a „totalni eksperci” i „obserwatorzy” pompują histerię pod kryptonimem „PiS wyprowadzi Polskę z Unii”, wyborcom Antypisu nie przeszkadza już nic. Przyjęli jako swoje to, co serwują im antydemokratyczne media: PiS łamie Konstytucję, więc wszystkie chwyty dozwolone. Kontynuacja w Warszawie polityki „bezzębnej” wobec biznesowo-prawniczo-urzędniczej mafii? Trudno, wybieramy mniejsze zło, bo największe zło to PiS. Że PiS ani pół kamienicy nie ukradło? Nie szkodzi. Wyprowadza Polskę z Unii. Że nie wyprowadza? „Wyborcza” pisze, że wyprowadza, TVN mówi, że wyprowadza, „Newsweek”, „Polityka”, RMF, Radio Zet – wszyscy twierdzą, że Kaczyński dąży do „polexitu”. Czyli dąży.
Jest oczywiste, że reforma wymiaru sprawiedliwości (która „wyprowadza” nas z Unii) była konieczna, bo sędziowie z dziada pradziada bywają nie tylko bezkarnie nieuczciwi, ale i po prostu głupi. Brak możliwości weryfikacji ich poczynań doprowadził już do wielu nieszczęść i tragedii, by nie wspomnieć już nawet o hańbie Rzeczpospolitej Polskiej w procesie (procesach) komunistycznych generałów z krwią na rękach. Pamiętamy, jakie media jak się wtedy zachowywały, i czyi naczelni wyciągali z szamba swoich ludzi honoru, tych samych, którzy w szafach trzymali haki na szpicla Noblistę. Wszyscy, którzy liczyli na to, że po zwycięstwie PiS polskie i polskojęzyczne media cofną się choćby o krok w przemyśle pogardy przeplatanym stałą nawalanką i budzeniem przerażenia wśród swoich odbiorców, że „PiS to faszyści”, był naiwny - jak prawicowi publicyści podlizujący się „salonowym” kolegom i aportujący ich medialne piłeczki za przysłowiową miseczkę zupy. Z tego się nie wyrasta.
Czy jednak Totalna Opozycja ma powody do triumfu? W Warszawie jej kandydat był „wymarzoną” opcją skompromitowanej prezydent Gronkiewicz-Waltz. W Łodzi prezydent Zdanowska cieszy się poparciem 7 na 10 głosujących, bo nie przeszkadza im prawomocny wyrok. PiS „przegrzał” tę sytuację, podobnie jak kwestię relokacji uchodźców w koszmarnie chybionym spocie. To nie jest gra Prawa i Sprawiedliwości. W niemal każdym przypadku, gdy partia Jarosława Kaczyńskiego próbowała pod koniec kampanii zagrać va banque, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, traciła, nie zyskiwała. Przykłady: wspomniana Łódź i lincz na Zdanowskiej, jakby były skazana co najmniej za malwersacje; Warszawa – i bezsensownie przestrzelona próba podziału warszawiaków na „powstańców” oraz… No, właśnie – kogo? Okupantów?
To stała choroba PiS przed wyborami – każdy mały Henio, Ziutek czy Boguś uważa, że oto wymyślił świetny patent, jak dołożyć kilka procent. Z reguły kończy się to właśnie tak, jak w Warszawie. I – mimo wielkiego szacunku dla Patryka Jakiego i jego pracowitości – w życiu nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że ta kampania „nie mogła być lepsza”. Zabrakło chłodnej krwi i żelaznych nerwów, a przekaz negatywny szybko zaczął przykrywać to, co było w programie Jakiego konkretne i przyszłościowe (z pominięciem „Dubaju”, bo to czyste szaleństwo). Trzaskowski – to, Trzaskowski – tamto, Zdanowska – to, Zdanowska – tamto. Konia z rzędem temu, kto w tym czasie poznał nazwisko kandydata PiS w Łodzi. Psy szczekają, karawana idzie dalej. Tyle że nie każda droga prowadzi ją do celu. Nie chcę powtarzać banałów, ale wcześniejsze kampanie PiS nikogo niczym nie straszyły, a usprawiedliwieniem dla dennego spotu o uchodźcach nie może być fakt, że wcześniej to PO pokazywała spoty w cyklu „Oni pójdą na wybory!”. Kto trzyma rękę w poprzedniej kampanii, może już jej stamtąd nie wyciągnąć. A w polskiej polityce czas płynie szybciutko. PSL ledwie łapał oddech, a dziś ma swoje pięć minut sławy – choć w parlamentarnych tak różowo nie będzie. PO pożarła Nowoczesną do końca, niczym wierchuszka partii - dania serwowane im przez polityczne kelnerki: Lubnauer i Nowacką. SLD ma nad głową już nie szklany sufit, ale betonowy, i znowu będzie walczyć o życie. A PiS dostał czerwoną kartkę w Warszawie, Łodzi i Poznaniu, co chyba niespecjalnie może dziwić, zważywszy, że w tej pierwszej nawet Komorowski wygrywał z Dudą, ta druga od dekad pozostaje „czerwonym zagłębiem”, a Poznań to klasyczny przykład, co może zrobić z miastem jego prezydent, jeśli będzie miał za sobą urzędników, biznes i lokalne media. W Gdańsku PO, pardon, KO poniosła jednak klęskę. Cała narracja jej kandydata, Jarosława Wałęsy – oparta była na krytyce poczynań dotychczasowego prezydenta, Pawła Adamowicza. A jednak tylko 25 proc. głosujących w mateczniku PO posłuchała wezwań jej władz. Teraz próbują one szybko – w ramach totalnej walki z PiS – „oddać” poparcie Adamowiczowi. Ludzie lgnący do polityki wyłącznie dla kasiorki i karierki, bez cienia pozytywnego programu, nie przejmują się takich drobnostkami, jak własna twarz. Czy mogą wygrać jeszcze w Polsce jakieś wybory? Mogą.
Skoro pan Smogorzewski wygrał w Legionowie, nie powinno nas już dziwić nic. A już na pewno nie fakt, że o tym, co jest w kampanii wyborczej „skandaliczne”, a co „świetne”, co jest „realne”, a co „kompletnie niemożliwe”, decydują przede wszystkim nie wyborcy, a media, które wiodą je na barykady. Jak powiedzą, że nie było „piniendzy” na „500 plus”, to znaczy, że nie było – choćby były. Jak oznajmią, że skazana może być prezydentem, to znaczy, że może, choćby prawo stanowiło inaczej. Jak napiszą, że PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii, to znaczy, że chce, choćby miało mu wtedy spaść do kilkunastu procent. I tak dalej, i tym podobne. Opieranie całej kampanii samorządowej na premierze Morawieckim nie okazało się celnym ruchem. Owszem – powie ktoś: przecież PiS wygrało. Tyle że prosta i prymitywna zagrywka Onetu, który rozochocony zasięgiem bzdetów o „amerykańskich sankcjach” sięgnął po taśmy „odbrązawiające” premiera, przyniosła skutek. Taki już los partii, która wzięła na sztandary społeczną wrażliwość, że sama musi być, jak żona Cezara.
Ale jest dla PiS jeszcze jedna, poza zdecydowaną wygraną w wyborach i znakomitym wynikiem Kacpra Płażyńskiego, dobra wiadomość: Salon „totalsów” już dzieli skórę na niedźwiedziu, a z internetowych kont czołowych kapłanów Antypisa płyną pod adresem PiS i pisowskiego elektoratu coraz mocniejsze obelgi. Znamy tę reakcję z wielu filmów fabularnych: człowiek śmiertelnie przerażony w chwili, gdy zagrożenie choćby na chwilę ustępuje, zwraca zawartość żołądka. To im przejdzie.
Reasumując: PiS przegrał to, co było do przegrania od dawna. Wciąż wygrywa w skali kraju – mimo ciężkiej artylerii ostrzeliwującej go błotem z mediów komercyjnych oraz polskojęzycznych, Brukseli, Berlina, Tel Awiwu. Nie ustrzegł się błędów w tej kampanii, była gorsza niż poprzednie, choć gdyby skończyła się dwa tygodnie wcześniej – „żółtej kartki” pewnie by nie było. Totalna Opozycja ma swoje pięć minut wyłącznie dzięki tym błędom – największym w Warszawie i Łodzi. To że pozostanie ona u władzy w wielu sejmikach dzięki wynikowi PSL, wydaje się jasne. „Totalne” media (jakieś 90 procent w kraju) już przesłuchują członków PSL czy SLD na okoliczność ewentualnej współpracy z PiS. Z pistoletem przy skroni.
Psy szczekają, karawana idzie wolniej. A powinna zdecydowanie przyspieszyć. Koszulki z napisem „Wolne Media” powinny już się drukować. Nie dlatego, by chwycić „za mordę” nieprzychylne PiS media, ale po to, by je od niepolskich kagańców choć na chwilę uwolnić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/417791-czas-uwolnic-media-z-niepolskiego-kaganca