Urzędowy optymizm jest zawsze złym doradcą. Więc choć politycy muszą robić dobrą minę do złej gry i mówić o sukcesie PiS-u, powiedzmy jasno, że tego, co się stało, sukcesem nazwać nie sposób.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: WSZYSTKO o wyborach samorządowych 2018 - komentarze, frekwencja, sondaże, opinie
Zacznijmy może jednak nie od tego, co się stało, tylko od tego, co się nie stało. A nie zaszły dwie rzeczy, na które liczył obóz rządzący, i one obie określają nową sytuację polityczną. Otóż niektórzy ludzie z obozu rządzącego liczyli, iż te wybory przyniosą przełamanie, czy przynajmniej oczywiste pogłębienie trendu z 2015 roku. Że oto przemówi domniemana propisowska milcząca większość, że zagłosują masowo beneficjenci 500+, dotąd nie głosujący, i to na długo ustali nową, korzystną dla partii rządzącej równowagę. Nic takiego się nie stało, nie ujawniła się żadna milcząca większość, i PiS nie zyskał statusu ugrupowania trwale większościowego.
Liczono też na anihilację PSL; to była wręcz oczywista strategia PiS, mającego nadzieję na utrwalenie się w roli naturalnej reprezentacji polskiej prowincji. I to się nie udało, ludowcy, okazuje się, żyją, i to nieźle. Ma to daleko idące konsekwencje.
Doraźnie oznacza to, że mimo zwycięstwa w dziewięciu spośród szesnastu województw pod znakiem zapytania stoi realna możliwość przejęcia przez PiS władzy na tym poziomie. Odtworzone zostaną zapewne większościowe koalicje Platformy (teraz Koalicji) z PSL-em. W efekcie dotychczasowe lokalne elity zachowają możliwość sterowania strumieniami pieniędzy, dystrybucją prestiżu oraz rozdawania posad, czyli z punktu widzenia przeciętnego człowieka spoza największych metropolii nie zmieni się nic. W Polsce B nie zmieni się więc rozkład sił.
Zaś bardziej długofalowo sejmikowy wynik PSL oznacza duże prawdopodobieństwo dobrego (choć nie aż tak – wyniki sejmikowe ludowców były zawsze lepsze od sejmowych) jego rezultatu w wyborach parlamentarnych. Co z kolei zmniejsza prawdopodobieństwo zachowania przez PiS władzy, nawet z koalicjantem w postaci Kukiza. Zakładając oczywiście, że w 2019 roku wyborczy próg przejdzie SLD, którego sejmikowy wynik z kolei rozczarowywuje. Mówiąc krótko – przy braku silnego koalicjanta lub koalicjantów poziom wyborczego poparcia dla PiS, gdyby ten sejmikowy okazał się być prefiguracją sejmowego, może być niewystarczający dla wywalczenia drugiej kadencji.
Wszystko to uprawnia do szerszej refleksji. Otóż w 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość podjęło decyzję o prowadzeniu polityki konfrontacji i rewolucji, a nie negocjacji i korekty. Ta strategiczna decyzja, w połączeniu z siłą przeciwników, oznaczała niesłychanie ostre, nieustające konflikty na wszystkich chyba dających się wymyśleć kierunkach. Polacy, jak było to wielokrotnie opisywane, raczej konfliktu nie lubią. Poziom depopularyzacji poprzednich rządzących i, szerzej, elit IIIRP pozwalał PiS-owi na prowadzenie wojen na wszystkich frontach bez większych mierzonych sondażowo strat. Ale ta polityka, jak się wydaje, wyczerpała swoje możliwości. Stawia to rządzących w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Stopień zantagonizowania środowisk niepisowskich, osiągnięty w ciągu ostatnich trzech lat, czyni bowiem nierealnym jakikolwiek powrót do umownego roku 2015 i neutralizację rozmaitych grup, które wtedy zneutralizować było można.
Liczono na utrwalenie politycznego przełamania poprzez zmianę sytuacji społecznej, trwałe związanie z PiS-em warstw uboższych lub stworzenie nowej, prawicowej klasy średniej. I jedno i drugie nie wydaje się jednak realne, zwłaszcza w sytuacji w której obóz rządzący najpewniej zyska jedynie bardzo ograniczone nowe środki materialnego oddziaływania na ludzkie życie.
Popełniono też szereg błędów, sprzyjających mobilizacji przeciwników, a związanych ze strategiczną decyzją o rodzaju prowadzonej polityki, którą opisywałem powyżej. Poglądowy jest tu zwłaszcza przypadek łódzki. Nie będę analizował sytuacji pod względem prawnym. Jasne jest jednak, że zapowiedzi pozbawienia mandatu opozycyjnej prezydent miasta było (a w jeszcze większej mierze będzie, o ile rządzący będą iść dalej dotychczasową drogą) politycznie kontrproduktywne, szkodliwe. Ułatwiające upowszechnianie wizji rzeczywistości, w myśl której to „autorytarna partia rządząca ogranicza demokracje”. Daje się tu niestety zauważyć swego rodzaju genetyczne dziedzictwo PiS, psychologicznie bardzo utrudniające ludziom tej partii skracanie frontów, podejmowanie i realizowanie decyzji, sprzecznych z ich politycznymi emocjami, niechęciami i własną wizją tego, co ma być dobrem, a co złem.
Porównując obecne wyniki sejmikowe do sejmowych z 2015 roku stwierdzimy, że Prawo i Sprawiedliwość straciło pięć procent. Zastrzeżmy: wybory samorządowe są specyficzne, i z wielu względów trudniejsze dla PiS niż jakiekolwiek inne. Grubym błędem byłoby przyjmowanie założenia, że są one prostą prognozą wyników wyborów parlamentarnych. Ale z pewnością można mówić, że ukazują jakiś trend. Tym bardziej, że same w sobie są czynnikiem, taki trend tworzącym. Bo z pewnością dodadzą wiatru w żagle opozycji. Tej partyjnej, ale i tej urzędniczej, dotąd bojącej się nowej władzy – po prostu od dzisiaj rządzić będzie jeszcze trudniej, niż dotąd.
Ten trend nie jest niczym nieuchronnym i można go przełamać. Ale z pewnością pozycje startowe opozycji w wielkim wyścigu wyborczym lat 2019-2020 są od dziś znacząco lepsze, niż wydawało się dotąd.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/417639-druga-kadencja-nie-jest-oczywista
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.