Przeciętny Kowalski dzięki takiemu wynalazkowi jak cisza wyborcza może złapać chwilę oddechu. Z lodówki nie wyskoczy mu żaden Iksiński czy Igrekowski z partii X czy Y, a kanały informacyjne w telewizji nie muszą przekazywać parlamentarnego jazgotu, czyli zwykłej pyskówki ujętej w nadzwyczaj poważną formę. Niektórzy zdradzają jednak objawy charakterystyczne dla nałogowca na odwyku.
Oczywiście można dyskutować nad zasadnością utrzymywania ciszy wyborczej w dobie internetu i mediów społecznościowych. Ale dura lex, sed lex!
Nie można pluć jadem, agitować, wbijać malutkiej, maciupeńkiej szpileczki przebrzydłemu oponentowi. Normalny człowiek machnie ręką i pójdzie na spacer - w końcu można jeszcze cieszyć się złotą polską jesienią, zanim pejzaż zdominują szarość i błoto. Ale nie! Dla rzeszy zapaleńców zamknięcie dziobów na kłódkę to zbyt wielkie wyzwanie.
Nie da się walnąć w nielubianego polityka? To dawaaaj - walnij w nielubianego dziennikarza, redakcję, pofolguj sobie. Kilku ancymonków już zdążyło skorzystać z tej możliwości. Nie ma partii X, znajdzie się redakcja Ź. Można walnąć, brzydko obsmarować, bo w końcu cisza dotyczy agitacji partyjnej.
I jak patrzę na tych tłiterowych nałogowców, przypomina mi się bohater pewnego mema, który pozwalam sobie załączyć do tekstu. Zazwyczaj towarzyszy mu tekst o niewypowiedzianej (dosłownie!) wielkiej chęci wyrażenia jakiejś myśli przez młodziana. Podobnie jest w przypadku gwiazd i gwiazdeczek obrażania, szczucia i uprawiania taniej propagandy. Ale bez niej też jest życie. Chętnie zamieniłbym proporcje - 364 dni w roku bez tej nawalanki i jeden na ujadanie.
A tymczasem… Enjoy the silence, jak śpiewa Dave Gahan z grupy Depeche Mode.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/417522-i-nastala-cisza-niektorzy-nie-wytrzymuja-cisnienia